Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Iran, Chiny, Ameryka Łacińska. Co wynika z tej układanki? Rosja łapie oddech

Prezydent Iranu Ebrahim Raisi z wizytą w Caraca, gdzie spotkał się z prezydentem Wenezueli Nicolasem Maduro, 12 czerwca 2023 r. Prezydent Iranu Ebrahim Raisi z wizytą w Caraca, gdzie spotkał się z prezydentem Wenezueli Nicolasem Maduro, 12 czerwca 2023 r. Leonardo Fernandez Viloria / Reuters / Forum
Prezydent Iranu Ebrahim Raisi podróżuje po latynoskich krajach objętych sankcjami. Z Teheranem chce rozmawiać też Lula, już dogadujący się z Wenezuelą. Coraz aktywniejsi są Chińczycy, do łask wraca Baszar Asad. Zachód poza Europą zaczyna tracić przewagę.

Ebrahim Raisi podczas pięciodniowej wizyty na półkuli zachodniej odwiedzi Wenezuelę, Nikaraguę i Kubę. Każdy z tych krajów jest na swój sposób problematyczny i objęty sankcjami. Wenezuela od lat jest państwem upadłym; według danych UNHCR od 2015 r. uciekło stąd już 7 mln osób. Opozycja demokratyczna jest represjonowana, o wolnych wyborach nie ma mowy. Sankcje na Caracas nałożyły USA i Unia Europejska, która dodatkowo stosuje politykę no comment, tj. formalnie nie prowadzi w Wenezueli żadnych działań, nawet humanitarnych (nieformalnie stara się wspierać pośredników, np. Norweską Radę ds. Uchodźców).

Nikaragua, także sankcjonowana przez Waszyngton i Brukselę, to inny reżim, którym od 16 lat rządzi Daniel Ortega, autokrata wręcz groteskowy, wyglądający prędzej na osobę odgrywającą rolę stereotypowych latynoskich dyktatorów niż rasowy polityk XXI w. W latach 2018–21, naznaczonych silnymi protestami, doprowadził do aresztowania lub wydalenia z kraju ponad tysiąca działaczy opozycyjnych, regularnie blokował im też start w wyborach. 222 z nich skonfiskował niedawno majątek, przejął też pół miliona dolarów przekazanych episkopatowi przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nikaragua dwukrotnie głosowała ostatnio na forum ONZ przeciwko rezolucjom potępiającym rosyjską agresję na Ukrainę.

Wreszcie Kuba, trwająca przy doktrynie komunistycznej, prywatyzująca się po cichu z braku zasobów materialnych, otwarta na wpływy chińskie i rosyjskie, podobnie zresztą jak dwa poprzednie państwa.

Co Iran będzie z tego miał

Czego irański prezydent szuka w Ameryce Łacińskiej? Odpowiedzi są dwie, zależne od punktu widzenia. Oficjalna narracja Teheranu to opowieść o budowaniu współpracy ekonomicznej. Iran w końcu też cierpi z powodu sankcji, nie może przyjmować u siebie zachodnich inwestycji ani sam inwestować za granicą. Raisi szuka nowych rynków zbytu m.in. dla sektora zbrojeniowego. Wiadomo, że Iran dostarcza podzespoły, drony i instruktorów wojskowych Rosjanom, a Nikaragua wyraziła wstępne zainteresowanie podobnymi produktami. Nie przypadkiem i ona, i Wenezuela znalazły się na trasie podróży Raisiego, oba kraje są bogate w surowce, ale odcięte od nowoczesnych technologii. Zwłaszcza Caracas mocno na tym cierpi – w porównaniu z 2014 r., ostatnim przed wybuchem kryzysu politycznego, produkcja ropy spadła czterokrotnie, a cały czas jest to najważniejszy składnik wenezuelskiego PKB. Nikaragua interesuje się irańskimi produktami chemicznymi, Wenezuela – wydobywczym know-how. Kuba chce z kolei zwiększyć import farmaceutyczny. Iran leków produkuje bardzo dużo, jest w tym zakresie samowystarczalny.

Co Teheran będzie z tego miał? Trochę latynoskich pieniędzy i zapewne tanią ropę. Tyle w warstwie pragmatycznej, a jest jeszcze symboliczno-strategiczna. Wszystkie trzy „kraje wyklęte” znajdują się tuż pod brzuchem USA, największego po Izraelu przeciwnika irańskiego reżimu. Raisi chce podnieść wartość wymiany handlowej z Wenezuelą do poziomu 20 mld dol. rocznie (obecnie wynosi 3 mld) i inwestować w strategiczne obszary latynoskich gospodarek.

W zamian otrzymał już masę gestów wdzięczności. Wenezuelski lider Nicolas Maduro zapowiedział w czasie jego wizyty, że w Panteonie Narodowym w Caracas, miejscu pochówku Simona Bolivara, spocznie Kasim Sulejmani, generał zabity przez Amerykanów w ataku dronów w styczniu 2020 r. Sulejmaniego wykorzystał również Ortega, zarządzając minutę ciszy przed spotkaniem z Raisim. Potem wygłosił płomienną mowę i określił go „tragiczną ofiarą jankeskiego imperializmu”. Nikt nie będzie z tego powodu rwał sobie włosów z głowy w Białym Domu, ale na pewno nie przejdzie to w Waszyngtonie bez echa – również dlatego, że współpraca tych krajów pozwala im omijać sankcje, a ich szczelność jest kluczowa dla powodzenia ukraińskich działań przeciwko Rosji. Bo jakkolwiek by na te antyzachodnie sojusze nie patrzeć, wszystkie pośrednio lub bezpośrednio pozwalają Rosjanom złapać oddech.

Czytaj też: Historia legendarnej towarzyszki broni Daniela Ortegi

Chiny, Kuba i Brazylia

Nie tylko Iran rozpycha się w Ameryce Łacińskiej. Amerykańskie dzienniki „Wall Street Journal” i „New York Times” niezależnie od siebie poinformowały niedawno, że Biały Dom podejrzewa Kubańczyków o udostępnianie swoich baz wojskowych chińskim agencjom wywiadowczym. Chodzi konkretnie o placówkę w Bejucal, godzinę drogi na południe od Hawany – Kuba miałaby udostępniać Pekinowi aparaturę podsłuchową, umożliwiającą śledzenie działań w bazach na południu USA.

Na razie oficjalnego potwierdzenia tych doniesień nie ma, Pekin i Waszyngton zaprzeczają. Sekretarz stanu Antony Blinken i rzecznik Narodowej Rady Bezpieczeństwa John Kirby zarzucili „Wall Street Journal” podawanie niesprawdzonych informacji i podkreślili, że od początku pracy administracji Bidena na bieżąco monitorują aktywność Chińczyków na zachodniej półkuli. Doniesienia mediów są jednak o tyle prawdopodobne, że sami Amerykanie o obecności chińskich żołnierzy na Kubie wiedzą co najmniej od 2018 r. Już dwa lata wcześniej mówił o tej sprawie republikański senator z Florydy Marco Rubio. Spekuluje się, że właśnie współpraca z Chinami była powodem odrzucenia prośby Hawany o podłączenie Kuby do podwodnej amerykańskiej infrastruktury internetowej. Kirby i Sullivan idą w zaparte, a fakty sugerują co innego – że Biały Dom wie i coraz bardziej go to martwi.

I słusznie, bo jeśli na mapę spojrzeć szerzej, sojusze kontestujące międzynarodowy liberalny porządek tak naprawdę rosną – i w liczebność, i w siłę. Z izolacji Wenezuelę wyciągnąć próbuje Lula da Silva, który Nicolasa Maduro gościł pod koniec maja. Dla wenezuelskiego autokraty była to pierwsza wizyta w największym kraju na kontynencie od ośmiu lat; w 2019 r. zakaz wjazdu nałożył na niego Jair Bolsonaro. Lula, symetrysta widzący źródła rosyjskiej agresji na Ukrainę w rzekomym amerykańskim imperializmie na wschodzie Europy, sam wcześniej wysłał delegację dyplomatyczną do Wenezueli, głosował przeciwko oenzetowskiej rezolucji potępiającej łamanie praw człowieka w Nikaragui, a w lutym pozwolił zacumować w brazylijskiej bazie irańskiemu okrętowi.

Iran jest zresztą jednym z centralnych punktów jego polityki zagranicznej, opartej na teoretycznie godnej pochwały zasadzie rozmawiania ze wszystkimi. W praktyce sprowadza się to do rozmów głównie z tymi krajami, z którymi rozmawiać nie chce Zachód. I nie powinno to dziwić; Lula kontynuuje politykę, którą uprawiał w pierwszej dekadzie XXI w. Już za jego rządów, w 2009 r., Chiny wyprzedziły USA w roli głównego partnera handlowego Brazylii, w ciągu ostatnich 15 lat zainwestowały tam ponad 70 mld dol. Z Lulą jako głową państwa Brazylia jest na pewno krajem bardziej demokratycznym, ale w polityce zagranicznej trudno uznać ją za przewidywalnego i stabilnego partnera dla państw wciąż wierzących w liberalny porządek międzynarodowy.

Nowy porządek świata

Zamiast tego zaczyna odgrywać coraz większą rolę w tworzeniu porządku alternatywnego. Na razie jest on wyspowy i raczej mało groźny – ale nie jest powiedziane, że nie przerodzi się w egzystencjalne zagrożenie. Kraje takie jak Kuba czy Nikaragua, ale też chociażby Syria, same z siebie krzywdy Zachodowi nie zrobią, ale mogą być wykorzystywane jako podwykonawcy w procesie dystrybucji chaosu, bo przede wszystkim właśnie to robią Moskwa, Teheran i Pekin. Syria z jednej strony ma potencjał zdestabilizowania europejskiej polityki kwestią migracyjną, jest też już praktycznie narkopaństwem, przez który rocznie przechodzą narkotyki o wartości ponad 1 mld dol., jak szacuje „New York Times”. „Wyklęty” przestaje też być Baszar Asad, z którym relacje normalizuje przynajmniej część państw arabskich, w tym Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Koroną tego antyliberalnego pochodu staje się BRICS, organizacja zrzeszająca na razie tylko pięć z wymienionych krajów, do której akces zgłosiło już 19 kolejnych. Są w tej grupy Emiraty, ale też Argentyna, Egipt, Indonezja czy Bahrajn. BRICS stałby się gospodarczą superpotęgą, nie mówiąc o kwestiach militarnych czy strategicznych, o dostępie do surowców czy produkcji żywności.

Wszystkie te inicjatywy łączy pogarda dla Amerykanów i wykreowanego przez nich świata. Nie można jednak tłumaczyć jej wyłącznie zimnowojenną traumą, bo są to sojusze czysto merkantylne, a część z tych krajów była jeszcze niedawno w orbicie Zachodu. W kontekście toczącej się wojny i ewentualnego przemeblowania globalnych instytucji po jej zakończeniu zarówno Europa, jak i USA nie mogą zapominać o utrzymywaniu wpływów na innych kontynentach, w przeciwnym razie wartości, o które walczy Ukraina, staną się tylko dyplomatycznym eksponatem muzealnym.

Czytaj też: Jak się rodzą współczesne satrapie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną