Ebrahim Raisi podczas pięciodniowej wizyty na półkuli zachodniej odwiedzi Wenezuelę, Nikaraguę i Kubę. Każdy z tych krajów jest na swój sposób problematyczny i objęty sankcjami. Wenezuela od lat jest państwem upadłym; według danych UNHCR od 2015 r. uciekło stąd już 7 mln osób. Opozycja demokratyczna jest represjonowana, o wolnych wyborach nie ma mowy. Sankcje na Caracas nałożyły USA i Unia Europejska, która dodatkowo stosuje politykę no comment, tj. formalnie nie prowadzi w Wenezueli żadnych działań, nawet humanitarnych (nieformalnie stara się wspierać pośredników, np. Norweską Radę ds. Uchodźców).
Nikaragua, także sankcjonowana przez Waszyngton i Brukselę, to inny reżim, którym od 16 lat rządzi Daniel Ortega, autokrata wręcz groteskowy, wyglądający prędzej na osobę odgrywającą rolę stereotypowych latynoskich dyktatorów niż rasowy polityk XXI w. W latach 2018–21, naznaczonych silnymi protestami, doprowadził do aresztowania lub wydalenia z kraju ponad tysiąca działaczy opozycyjnych, regularnie blokował im też start w wyborach. 222 z nich skonfiskował niedawno majątek, przejął też pół miliona dolarów przekazanych episkopatowi przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nikaragua dwukrotnie głosowała ostatnio na forum ONZ przeciwko rezolucjom potępiającym rosyjską agresję na Ukrainę.
Wreszcie Kuba, trwająca przy doktrynie komunistycznej, prywatyzująca się po cichu z braku zasobów materialnych, otwarta na wpływy chińskie i rosyjskie, podobnie zresztą jak dwa poprzednie państwa.
Co Iran będzie z tego miał
Czego irański prezydent szuka w Ameryce Łacińskiej?