Świat

Wojna Izraela z Hamasem potrwa bardzo długo. Co dalej? Scenariusze można mnożyć

Palestyńczycy uciekają na południe Strefy Gazy, 8 listopada 2023 r. Palestyńczycy uciekają na południe Strefy Gazy, 8 listopada 2023 r. Hatem Moussa / Associated Press / East News
Co wydarzy się po wojnie? Odpowiedź musi uwzględniać trzy elementy: co się stanie z ludnością, co się stanie z terytorium i co się stanie z Gazą jako jednostką polityczną – mówi Michał Wojnarowicz, analityk w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Michał Wojnarowicz jest analitykiem w programie Bliski Wschód i Afryka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, ekspertem ds. polityki Izraela i Palestyny.PISM/• Michał Wojnarowicz jest analitykiem w programie Bliski Wschód i Afryka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, ekspertem ds. polityki Izraela i Palestyny.

AGNIESZKA ZAGNER: Wojna Izraela z Hamasem w Strefie Gazy trwa na całego. Jaki to jest etap: początek czy może już początek końca?
MICHAŁ WOJNAROWICZ: Myślę, że jednak wciąż jesteśmy na początku tego konfliktu. Weźmy taką analogię – podczas inwazji amerykańskiej na Irak w 2003 r. zakończenie działań zbrojnych oficjalnie ogłoszono dość szybko, ale wojna ciągnęła się latami. W Strefie Gazy trwa operacja lądowa, której głównym celem jest zniszczenie struktur Hamasu. Jednak to nie wojsko, ale politycy zdecydują o końcu tej wojny, kiedy uznają, że ich cele polityczne zostały osiągnięte.

Najpierw wojna, potem zemsta?

O jakiej perspektywie czasowej mówimy? Z początku mówiło się o sześciu–ośmiu tygodniach, teraz słyszymy raczej o miesiącach.
Jeśli brać dosłownie deklaracje izraelskich polityków mówiące o całkowitym zniszczeniu Hamasu, to pewnie oznaczałoby to zabicie lub pojmanie zarówno członków Hamasu podejmujących walkę zbrojną, jak i tzw. cywilów, którzy pełnili funkcje administracyjne. To może potrwać bardzo długo.

W 1972 r. Golda Meir po zamachu na izraelskich sportowców w Monachium autoryzowała tzw. operację Gniew Boży, której celem było zabicie wszystkich odpowiedzialnych za ten akt terroru. Trwała de facto 20 lat.
Tu może być podobnie. Wiem, że już teraz ważni przywódcy i działacze Hamasu mieszkają głównie w Katarze, ale i Turcji, Libanie, Syrii. Zapewne także oni będą żyli z tarczą strzelniczą na plecach. Można się spodziewać kolejnego polowania Mosadu, chyba że elementem przyszłego porozumienia kończącego wojnę będzie wymuszenie np. przez Katar ewakuacji i ochrony dla przywódców Hamasu. Zamach na terytorium innego państwa jest zawsze sporym wyzwaniem.

Nie dla Mosadu. Jeden z przywódców Hamasu Chaled Meszal taki zamach wprawdzie przeżył, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia.
Tak, zamachu nie przeżył chociażby Mahmud Al-Mabhuh, jeden z założycieli Brygad Al-Kassama, zbrojnego skrzydła Hamasu, który zginął z rąk agentów Mosadu w hotelu w Dubaju w 2010 r., ale wywołało to spore turbulencje dyplomatyczne między Izraelem a Emiratami. Z tym też państwo podejmujące takie działania musi się liczyć. Eliminacja Hamasu lub zmuszenie go do kapitulacji to kwestia nawet kilku miesięcy, istotnym czynnikiem będzie również to, jak dużym obciążeniem wizerunkowym dla Izraela będzie kontynuacja wojny w takiej postaci jak teraz. I jak długo wytrzyma presję międzynarodową, ale i wewnętrzną, ekonomiczną, bo jak wiadomo, wojna generuje koszty.

Wizerunkowo Izrael przegrywa

Jesteśmy przytłoczeni obrazami z Gazy. Jeśli wierzyć danym Hamasu, jest już ponad 10 tys. ofiar, lwią część stanowią kobiety i dzieci. Sekretarz generalny ONZ mówi, że Gaza staje się „cmentarzem dla dzieci”. Dlaczego jest tak dużo ofiar cywilnych?
Wynika to przede wszystkim ze struktury i gęstości zaludnienia (prawie połowa ludności to dzieci), ze specyfiki infrastrukturalnej (wysokie budynki) i z tego, że teraz ludzie są w dużej liczbie skupieni w jednym miejscu, bo szukają schronienia – w szpitalach, szkołach, wykorzystywanych też cynicznie przez Hamas do prowadzenia ataków na Izrael. Co więcej, każda ofiara poniżej 18. roku życia jest kwalifikowana jako dziecko, statystykom wymyka się to, że wśród ofiar mogą być np. 17-letni chłopcy z kałasznikowem.

Zostaje przekaz, że „Izrael zabija niewinnych cywilów”, czego odbiciem są propalestyńskie protesty i słynny slogan „From the river to the sea Palestine will be free”. Czy Izrael jest w stanie wizerunkowo wygrać tę wojnę?
Nie, moim zdaniem nie jest. Obrazy i emocje grają na niekorzyść Izraela, a osób o nastawieniu antyizraelskim nie przekonają żadne argumenty. Sami Izraelczycy mają tę świadomość, więc do krytyki międzynarodowej podchodzą z większą obojętnością, traktują to jak coś nieuniknionego. Dla nich jeden zabity przywódca Hamasu wart jest ryzyka zabicia nawet dziesiątek postronnych osób. Wygrana wizerunkowa jest niemożliwa – Izraelowi trochę na tym nie zależy, a trochę jest na to przygotowany. To oczywiście może się zmienić – liczba ofiar rosnąca z czasem robi mniejsze wrażenie niż np. zabicie kilkuset osób w jednym ataku.

Nadal mówimy o wojnie Goliata z Dawidem. Potężny Izrael zdaje się mieć przewagę w sensie militarnym, liczebnym, każdym. Czy Hamas ma jakieś atuty?
Hamas ma kilka atutów. Po pierwsze, walczy na swoim terytorium, a specyficzna infrastruktura, gęsta sieć podziemnych tuneli, zapewnia dość dobre warunki do obrony. Z drugiej strony ma potężnych popleczników w postaci Hezbollahu i stojącego za nim Iranu. Dochodzi presja międzynarodowa i zupełnie cyniczne wykorzystywanie cierpienia ludności cywilnej, którą zresztą sam Hamas postawił w tym położeniu, dokonując ataku 7 października.

Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken odbył kolejny tour po Bliskim Wschodzie, ale wyjechał z pustymi rękami – ani nie udało się wynegocjować z Izraelem „przerwy humanitarnej”, ani nie widać postępów w sprawie uwolnienia zakładników. Ameryka nie jest już tak potężna?
USA nadal odgrywają ogromną rolę w tym konflikcie, a to, że nie widzimy osiągnięć, nie oznacza, że ich nie będzie. Teraz Blinken rozmawiał z Izraelem, Palestyną, Jordanią i Turcją i na pewno jeszcze nieraz na Bliski Wschód przybędzie. Jego ostatnia podróż miała znaczenie też na tle nie do końca udanej wizyty Joe Bidena, bo Jordania odwołała szczyt w Ammanie. Brak namacalnych efektów trzeba też czytać w kontekście rządu Beniamina Netanjahu, dla którego obecny konflikt jest stabilizujący, pozwala premierowi trwać.

Jak zakończyć wojnę?

I nie cofnie się przed niczym? Niepokoi wypowiedź ministra Amichaja Elijahu, który nie wyklucza nawet „opcji nuklearnej” w Gazie.
W najbardziej prawicowym w historii Izraela rządzie zdarzają się takie wypowiedzi, skrajni politycy prą do zrównania Gazy z ziemią, jednak minister odpowiada za dziedzictwo narodowe, a nie za program nuklearny w Dimonie. Żądania mesjanistycznej prawicy dotyczące przywrócenia izraelskich osiedli w Gazie są równie nierealistyczne co pogróżki o użyciu broni atomowej.

Pomysły o ewakuacji ludności Gazy najpierw na Synaj, a potem do krajów arabskich – to też political fiction?
To plan, który mógłby powstać wyłącznie na papierze i jest skrajnie nierealny – począwszy od mieszkańców Gazy, którzy zostaliby potraktowani jak przedmiot przenoszony z miejsca na miejsce. Dla nich opuszczenie swojej ziemi, a tym samym utrata jej na zawsze, jest nie do przyjęcia. Do tego dochodzi opór polityczny w krajach, które wchodziłyby w grę. Ani Egipt nie zamierza dopuścić, by problemy Gazy przelały się na jego terytorium, ani kraje arabskie, jak Liban czy Jordania, targane własnymi problemami, nie są zainteresowane wzięciem sobie na głowę kolejnych dziesiątek czy setek tysięcy uchodźców palestyńskich, a wśród nich być może ukrywających się członków Hamasu.

Co więcej, Jordania zagroziła, że doprowadzenie do przymusowego wysiedlenia z Gazy uzna za akt wojny. Katar, uważany za jednego z głównych sponsorów Hamasu, też nie jest zainteresowany uchodźcami, mógłby najwyższej ugościć więcej przywódców. Oczywiście w jakimś skrajnym scenariuszu moglibyśmy sobie wyobrazić siłowe przejście mieszkańców Gazy przez Rafah do Egiptu i nową sytuację humanitarną. Skończyłoby się zapewne tak jak Libanie, Turcji czy Iraku – masowymi obozami dla uchodźców na pustyni.

W co gra Hezbollah i Iran? Czy ta wojna może rozlać się szerzej?
Może, chociaż w przemówieniu przywódcy Hezbollahu Hassana Nasrallaha sprzed kilku dni nie ma deklaracji o większym niż do tej pory zaangażowaniu w walkę Hamasu. Ale sytuacja jest dynamiczna – rakiety odpalane przez Hezbollah z południa Libanu mają coraz dłuższy zasięg, Izrael nasila naloty na jego pozycje. Konflikt krótkoterminowo może być na rękę Iranowi – z jednej strony uderza w próby nawiązania relacji Izraela z krajami arabskimi, z drugiej go osłabia. Ale długoterminowo Iran nie chciałby, żeby jego narzędzie, jakim jest Hezbollah, zanadto ucierpiało. To trochę jak dylemat generałów: jak zachować wszystkie dywizje, ale wygrać wojnę. Politycznie Iran też traci – nie ma już chyba powrotu do rozmów z USA o kolejnej umowie nuklearnej w zamian za zniesienie sankcji. Otoczenie Bidena i Ameryka są w trybie wyborczym, wahadło się przechyliło, jakikolwiek deal z Iranem byłby politycznym samobójstwem.

Wróćmy do Gazy i jej przyszłości. Beniamin Netanjahu mówi o „bezterminowej roli Izraela w dziedzinie bezpieczeństwa” w Strefie Gazy. Jak to rozumieć? Jaki Izrael może mieć plan na to, co zdarzy się po wojnie?
Odpowiedź musi uwzględniać trzy elementy: co się stanie z ludnością, co się stanie z terytorium i co się stanie z Gazą jako jednostką polityczną. Odrzucając wariant siłowy, czyli wypchnięcie ludności na Synaj, możemy się prawdopodobnie spodziewać permanentnego kryzysu humanitarnego. Pozostała, niezniszczona jeszcze tkanka miejska w enklawie przyjmie zapewne formę wielkiego obozu dla uchodźców. Izrael prawdopodobnie spróbuje jeszcze bardziej okroić terytorium, może stworzy jakieś strefy buforowe, by jeszcze ścisnąć ludność cywilną i oddalić od siebie niebezpieczeństwo. Będzie się to pewnie wiązało ze wzmocnieniem tego supernowoczesnego ogrodzenia granicznego ze Strefą Gazy.

Oddzielną kwestią jest przyszłość enklawy jako jednostki politycznej i tego, kto miałby nią zarządzać. Izrael na pewno zostawi sobie możliwość swobodnego operowania w Gazie, jeśli tylko uzna, że tego wymaga sytuacja. Tak czytam wypowiedź Netanjahu. Nie wiemy, czy to oznacza np. stały kontyngent wojskowy na miejscu i zarządzanie cywilne Gazą.

Ktoś jakąś władzę „po Hamasie” musi sprawować. Scenariusz z przekazaniem zarządu w ręce Autonomii Palestyńskiej jest realny?
Na pewno dla wielu państw byłby politycznie wygodny, w tym scenariuszu Gaza byłaby traktowana jako odbita prowincja palestyńska – mniejsza o metody. Autonomia Palestyńska wydaje się naturalnym kandydatem, nawet jeśli w samej Gazie nie cieszy się poparciem. Ostatecznie ludzie będą musieli zaakceptować jakąś władzę – ktoś musi zapewnić im podstawowe warunki do życia, wypłacać pensje, świadczyć usługi. W grę mógłby wchodzić jakiś wariant pośredni przy wsparciu instytucji międzynarodowych, ustanowienie kontyngentu sił pokojowych – ale tu rozbijamy się o Radę Bezpieczeństwa i opór niektórych państw, np. Rosji. Teoretycznie są jeszcze kraje arabskie, ale na razie nie widać chętnych do przejęcia zarządu nad Gazą.

Co dalej z Palestyną?

A sama Palestyna? Mówi się, że na stole powinno się znaleźć rozwiązanie dotyczące też jej przyszłości.
Na pewno będzie okazja, otworzy się okno możliwości, żal byłoby nie skorzystać. Obawiam się jednak, że realnie, tak jak to obserwowaliśmy wcześniej, górę weźmie doraźne rozwiązanie, które stanie się permanentne. Porozumienia z Oslo też zakładały pięcioletni okres funkcjonowania Autonomii Palestyńskiej, zanim zostanie wypracowana trwała umowa.

Oddzielną kwestią jest rosnąca liczba ofiar po stronie palestyńskiej. Ludzie giną z rąk izraelskich żołnierzy, ale i osadników. Narasta wściekłość Palestyńczyków na ich własny rząd. To też ma potencjał konfliktu?
Ma, choć nie jest on zbyt silny, jest bardziej sterowalny. Nawet palestyńskie siły bezpieczeństwa wciąż wypełniają rozkazy władz Autonomii Palestyńskiej, choć może rzeczywiście są słabsze w takich miejscach jak Dżenin czy Nablus, które są obecnie kolebkami palestyńskiego oporu. Nie obserwujemy scen z drugiej intifady, gdy palestyńscy policjanci atakowali izraelskich żołnierzy. To daje nadzieję, że uda się zatrzymać konflikt w tym miejscu. Inna sprawa, że Autonomia jest w przededniu sukcesji o władzę po leciwym prezydencie Mahmudzie Abbasie – to chwilowo czynnik stabilizujący, wszyscy czekają, nikt nie chce się wychylać. Elita Fatahu na Zachodnim Brzegu miałaby dziś naprawdę dużo do stracenia, gdyby doszło do jakiejś zmiany układu sił. Pewnie podpisałaby pakt nawet z diabłem, nie mówiąc o Izraelu, żeby nie stracić tego, co ma.

***

Michał Wojnarowicz jest analitykiem w programie Bliski Wschód i Afryka w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, ekspertem ds. polityki Izraela i Palestyny.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną