Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Kto rozpoczął wojnę w Ukrainie?

Wołodymyr Zełenski / Facebook
Niech Trump i Vance zajmą się problemami swego kraju równie intensywnie co pouczaniem Europy w kwestiach wartości, których trzeba przestrzegać. I niech respektują założycielski pakt NATO.

Pan Trump raczył ujawnić: „Powinni [Ukraińcy] byli to zakończyć trzy lata temu. Nigdy nie powinni byli tego zaczynać. Mogliby zawrzeć umowę. Ja mógłbym zawrzeć umowę dla Ukrainy, która dałaby im prawie całą ziemię, wszystko. I nikt by nie zginął”.

Przypomnijmy fakty. Rozpad ZSRR, widoczny już w 1990 r., przyspieszył m.in. ukraińskie dążenia niepodległościowe. 24 sierpnia 1991 parlament Ukrainy, jeszcze jako republiki radzieckiej, przyjął deklarację niepodległości. Referendum w tej sprawie odbyło się 1 grudnia 1991 – ponad 90 proc. głosujących poparło niepodległość.

Starszy brat poucza

Tydzień później został zawarty układ białowieski między Rosją, Białorusią i Ukrainą, który uznał, że ZSRR jako podmiot prawa międzynarodowego przestał istnieć, a powstałe w jego miejsce suwerenne kraje powołują Wspólnotę Niepodległych Państw, oficjalnie utworzoną 21 grudnia 1991 r., przy czym Rosji (Federacji Rosyjskiej od 1992) przyznano następstwo prawne po ZSRR.

Szczególnie istotne jest to, że niepodległość Ukrainy w granicach z 1990 (a więc z Donbasem i Krymem) została uznana przez Rosję i społeczność międzynarodową. Nie wszystkim Rosjanom to się podobało. Kilka dni po deklaracji niepodległości odbywała się we Lwowie międzynarodowa konferencja filozoficzna. Jeden z rosyjskich uczestników zaapelował, aby Ukraina, dbając o własny dobrze rozumiany interes, nie odłączała się od Rosji. Koło mnie siedział prorektor Uniwersytetu Lwowskiego i powiedział: „Zobacz, starszy brat dalej nas poucza”.

Były też poważne problemy postradzieckie, a jeden z nich dotyczył losów broni jądrowej składowanej w Ukrainie (posiadała trzeci na świecie arsenał tego oręża). W 1994 r. podpisano tzw. memorandum budapesztańskie, sygnowane przez Rosję, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Ukraina miała przystąpić do traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i przekazać ją Rosji, a sygnatariusze zobowiązali się do respektowania jej suwerenności i integralności terytorialnej.

Inna kwestia dotyczyła Krymu, części Ukrainy, i floty czarnomorskiej. W 1995 r. Rosja i Ukraina zdecydowały, że zostanie ona podzielona między kraje w proporcji, odpowiednio, 80 do 20 proc. Ponadto Rosja mogła korzystać z bazy w Sewastopolu.

I to nie zadowoliło wszystkich Rosjan. W 1995 r., w związku z kolejną konferencją we Lwowie, rozmawiałem z dobrze wykształconym Rosjaninem, doktorem medycyny dalekim od entuzjazmu wobec Kraju Rad. Powiedział mi: „Krym jest nasz, ponieważ walczyliśmy o niego kilkaset lat”. Gdy zwróciłem mu uwagę, że władze ZSRR zdecydowały o włączeniu Krymu do Ukrainy i Federacja Rosyjska powinna to respektować jako prawny następca Związku Radzieckiego, odrzekł, że argumenty moralne są ważniejsze: „Nie zrezygnujemy z powrotu półwyspu krymskiego do Rosji nie tylko dlatego, że Sewastopol to jeden z bohaterów radzieckich z czasów II wojny światowej, ale i z poważniejszych powodów”.

O ile pierwsza historia ze Lwowa mogła być uznana za mało istotną, o tyle druga wskazywała na popularność typowego ekspansjonizmu, nawet wśród oświeconych Rosjan. Rosja złamała w 2014 r. ustalenia z Budapesztu, anektując Krym i popierając powstanie tzw. Ludowej Republiki Donieckiej, utworzonej przez separatystów w Donbasie, tj. na terytorium Ukrainy, i anektowanej przez Rosję w 2022 r., zaraz po wybuchu wojny.

W 2015 r. rozmawiałem w Rzymie ze znanym filozofem rosyjskim. Powiedziałem, że świat nie rozumie aneksji Krymu. Odparł: „My nie rozumiemy, czego świat od nas chce, przecież Krym wrócił do ojczyzny”. W tym samym roku w Vichy odbywała się konferencja logiczna. Jeden z referentów przedstawił się jako reprezentujący owo „państwo donieckie”. Zaprotestowałem, wskazując, że ten twór nie jest uznawany przez nikogo poza Rosją i jeśli ów prelegent chce, to może siebie uważać za przedstawiciela nauki rosyjskiej, a nie donieckiej.

Czytaj też: Europa nie musi się bać Trumpa, może z nim dobić targu

Komunały Donalda Trumpa

USA nie uznały aneksji Krymu ani utworzenia Donieckiej Republiki Ludowej, ale nie podjęły poważniejszych pozawerbalnych działań, mimo że były gwarantem terytorialnej integralności Ukrainy (podobnie zachowała się Wielka Brytania). Zwyciężyło dążenie do względnie poprawnych i pokojowych stosunków czołowych państw zachodnich z Federacją Rosyjską. Stosując obecny folklor polityczny p. Trumpa, podzielany przez polskich dobrozmieńców, można od biedy tłumaczyć, że winnymi ugodowej polityki wobec Putina byli Barack Obama, bo był prezydentem z ramienia Demokratów, i zgniła UE.

Wszelako p. Trump był prezydentem w latach 2017–21, a więc po naruszeniu przez Rosję ustaleń memorandum budapesztańskiego, i przecież mógł zareagować energiczniej niż Obama i David Cameron, ówczesny premier rządu Jej Królewskiej Mości, np. „zawrzeć umowę dla Ukrainy, która dałaby im prawie całą ziemię, wszystko, prawie całą ziemię”.

Jakoś nie wpadł wtedy na ten pomysł. Analizując jego oświadczenie zacytowane na początku, trudno przyjąć, że grzeszy nadmierną precyzją: nie jest jasne, jaki jest jego stosunek do relacji między prawie całą ziemią a wszystkim, np. nie wiadomo, czy Krym należy do wszystkiego, czy też jest wyłączony z prawie całej ukraińskiej ziemi.

Pogląd Trumpa nie jest też jasny w kwestii bardziej podstawowej, mianowicie początku wojny rosyjsko-ukraińskiej. Można uznać, że 47. prezydent USA miał na myśli zabór Krymu jako początek konfliktu zbrojnego, aczkolwiek bardziej prawdopodobne jest to, że chodzi mu o pełnoskalową wojnę rozpoczętą w lutym 2022 r. Tak czy inaczej, stwierdzenie, że Ukraińcy nie powinni tego nigdy zaczynać, jest dziwaczne z punktu widzenia faktów (ciekawe, że analogiczne stanowisko prezentuje p. Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji), podobnie zresztą jak stwierdzenie: „Ja mógłbym zawrzeć umowę dla Ukrainy”.

W 2022 r. p. Trump nie miał żadnych kompetencji do zawierania umów dla Ukrainy, więc raczej prawi jakieś abstrakcyjne komunały, a nie realistyczne osądy. Można popuścić wodze fantazji i przypuścić, że – wedle p. Trumpa – Ukraina zaatakowała Kamczatkę pod koniec 2021 r., wywołując bezpośrednie zagrożenie dla Alaski i Grenlandii, a więc amerykańskich interesów globalnych. Nieudolna administracja Joe Bidena nie potrafiła zareagować na czas, co zmotywowało Rosję do ataku na Ukrainę, także w interesie USA. Dopiero p. Trump otworzył drzwi do pokojowego rozwiązania konfliktu, więc Ukraina otrzyma wszystko, prawie całą ziemię, a ludzie przestaną ginąć.

Czytaj też: Europa kontra Ameryka. Gdzie naprawdę żyje się lepiej? Spójrzmy na liczby i fakty

USA, Rosja i może Chiny

Pomijając jawne fantazje, komentatorzy rysują różne scenariusze rozwoju sytuacji w wojnie rosyjsko-ukraińskiej w związku z aktywnością p. Trumpa. Jedni traktują jego prorosyjskie dytyramby, w szczególności stawianie warunków pokoju powtarzających postulaty Rosji dotyczące „normalizacji” sytuacji w Ukrainie oraz oskarżenia wobec p. Zełenskiego, za blef mający na celu wyprowadzić Rosjan w pole, ale inni traktują krytykę UE (jak ta p. Vance’a w Monachium), dążenie do osłabienia NATO, deklaracje zaufania dla oświadczeń p. Putina i odmowę przyłączenia się do potępienia agresji Rosji w ONZ za wyraz zdecydowanie antyeuropejskiej doktryny politycznej.

Co do pierwszej możliwości wskazuje się, że dyplomacja rosyjska jest zbyt doświadczona, by nie wykorzystać akcji p. Trumpa w swoim interesie, a przeciw Ukrainie. Drugi scenariusz wskazuje na zmianę tradycyjnej koncepcji „Ameryka dla Amerykanów” i próbę nowego podziału świata między USA, Rosję (i może Chiny), w każdym razie bez Europy, ale z przejęciem ukraińskich bogactw naturalnych. Są też takie interpretacje, że p. Trump, kierowany własnym narcyzmem, dąży do w miarę akceptowalnego rozwiązania konfliktu, by stać się kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Poczekamy, zobaczymy. Na razie p. Trump nie skończył wojny w 24 godziny. Sytuacja jest dynamiczna, również dzięki zabawnej mediacji p. Dudy.

Dobrozmieńcy są skonfundowani niejednoznacznościami w stanowisku p. Trumpa wobec wojny. Ponoć są tacy w tym obozie, którzy uważają, że Biden byłby jednak lepszy od Trumpa. To jest gadane po cichu i anonimowo, ponieważ przeczy entuzjazmowi dobrozmiennych posłów, którzy na stojąco skandowali: „Donald Trump! Donald Trump!”, po ogłoszeniu wyniku wyborów w USA.

Poważniejszy problem polega na tym, że blednie krytyka p. Tuska, skoro sam amerykański prezydent nie ukrywa potrzeby resetu stosunków z Federacją Rosyjską. Jeśli powiada się, że kto (w domyśle p. Tusk) służy Niemcom, służy Rosji, to co powiedzieć o p. Trumpie przysługującym się p. Putinowi? Dotychczas dobrozmieńcy stali murem za Ukrainą, a tu taki numer.

Jest jeszcze gorzej: skoro p. Trump ufa p. Putinowi, to trudno go oskarżać o zorganizowanie katastrofy smoleńskiej. Nawet TV Republika nieco stonowała gromy z powodu chęci Tuska do współpracy z Rosją taką, jaka jest. Może dlatego, że polityk rządzący w Owalnym Gabinecie nie widzi powodów, aby ignorować głównego lokatora kremlowskich apartamentów.

Czytaj też: Dlaczego Putin nie pokonał Ukrainy, a Trump nie cierpi Zełenskiego. Wyjaśnia znawca Rosji

Nawrocki zapomniał

Jest jednak ktoś, kto kontynuuje tradycyjną dobrozmienną narrację antyrosyjską, kombinując ją z oskarżaniem Europy jako współodpowiedzialnej za inwazję Rosji. Tak czyni p. Nawrocki, obywatelsko-nowogrodzki (tj. niezależny, ale sponsorowany przez PiS) kandydat na urząd prezydenta RP.

Tak przedstawił swoją diagnozę obecnej sytuacji politycznej: „To oczywiste, że za wojnę w Ukrainie odpowiada postsowiecka Federacja Rosyjska, ale były też błędy elit europejskich i tych, którzy byli kamerdynerami elit europejskich tak, jak właśnie pan premier Tusk. Te błędy i pakt z Putinem, futrowanie Federacji Rosyjskiej środkami finansowymi, które wykorzystuje w ataku na Ukrainę, ośmieliły Rosję. Nie można obok tego przejść obojętnie. Resety z Putinem, spotkania na molo, powrót tych, którzy do resetów doprowadzali”.

Jak na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej i doktora nauk humanistycznych w zakresie historii p. Nawrocki nie jest nadmiernie przenikliwy, ponieważ Ukraina powstała w wyniku traktatu białowieskiego, też jest postsowiecka, a ponieważ na pewno nie przechodzi obojętnie „obok tego”, „Gazeta Polska” (organ p. Sakiewicza) przyznała mu miano Człowieka Roku 2024. Pan Nawrocki jakoś zapomina, że w latach 2015–23 najpierw rząd p. Szydło, a potem p. Morawieckiego nie miał żadnych oporów w handlu z Rosją, co umożliwiło „futrowanie Federacji Rosyjskiej środkami finansowymi, które wykorzystuje w ataku na Ukrainę”. Trzeba przyznać, że relatywizm p. Nawrockiego, obudowany werbalnym akcesem do absolutyzmu moralnego, jest paradny.

W oracji p. Nawrockiego dźwięczą tony monachijskiego przemówienia p. Vance’a. Nasuwa się pytanie do tego drugiego dżentelmena. Wedle statystyk w USA w 2023 r. w wyniku strzelanin w miejscach publicznych zginęło 18 tys. osób, w tym 6 tys. dzieci i nastolatków. Od lat dyskutuje się o potrzebie ograniczenia dostępu do broni palnej. Pan Trump, przemawiając na konwencji Stowarzyszenia Miłośników Broni Palnej w 2024 r., zwrócił się do jego członków o liczny udział w wyborach. Przyrzekał bronić ich praw do posiadania broni, zawartych w drugiej poprawce do konstytucji. Niech p. Trump i p. Vance zajmą się problemami swego kraju równie intensywnie co pouczaniem Europy w kwestiach wartości, których trzeba przestrzegać. I niech respektują założycielski pakt NATO.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama