Nic specjalnego jeszcze się nie dzieje. Trafiłeś na zwykły „turnus”. Jeśli jakiś szturm się zacznie, to za parę dni – mówi Pietro, sprzedawca w sklepie z pamiątkami i dewocjonaliami przy Bazylice św. Piotra. Pogoda jest już letnia, w środku dnia temperatura dochodzi do 27 st., na niebie ani jednej chmury. Towarami pierwszej potrzeby stają się czapki z daszkiem, woda i kremy z filtrem. Poza zbudowanymi na czas transmisji z pogrzebu Franciszka platformami dla kamer i barierkami wyznaczającymi kierunek ruchu do i z placu – nic nie wskazuje, żeby w Watykanie działo się ostatnio coś szczególnego. Żeby się dowiedzieć o konklawe, trzeba zapytać, poczytać, pogrzebać nieco głębiej, gdzieś w duszy obecnych tu katolików.
Watykan już to przerabiał
Paradoksalnie o Franciszku i jego potencjalnym następcy najwięcej pisze świecka prasa. Centroprawicowy tygodnik „Panorama” poświęca mu okładkę, pisze o „Kościele wymagającym nowego pojednania”. Na okładce Jorge Bergoglio w papieskich szatach na tle morza ubranych na czarno kleryków i księży. Lewicowe „L’Espresso” ilustruje najnowszy numer zbliżeniem na pięść papieża, z pierścieniem rybaka w wyeksponowanym miejscu. Opowieść gazeta utrzymuje wręcz w autorytarnych tonach; pisze o nadziejach Południa i obawach Zachodu, ale tak naprawdę o nieustannej walce wewnątrz kościelnych struktur. „Franciszek otworzył Kościół na biednych, ale i na reformy” – głosi podtytuł. Przegląd dzienników wskazuje na podobny bilans pontyfikatu. Franciszek nadal ma bardzo dużo czasu antenowego w mediach.
W realnym świecie, na ulicach Rzymu i Watykanu – jakby mniej. Ciężko odróżnić Rzym w przededniu konklawe od Rzymu tak po prostu. Pierwsze problemy są już na lotnisku Fiumicino. Wysiadam z samolotu, odbieram bagaż, wokół sporo zakonnic i księży. Podświadomość szepcze, że zjeżdżają do matecznika, bijącego serca katolicyzmu. Będą nocować w domach zakonnych i pielgrzymkowych, czekając na wybór nowej głowy Kościoła. Szybko ustawiam sam siebie do pionu, bo przecież osób duchownych w Rzymie zawsze jest mnóstwo. A przynajmniej więcej niż w innych europejskich stolicach. Może wcale nie przyjechali na konklawe? Może są tu w ramach innych obowiązków? Odwiedzają znajomych? Można zgadywać.
Mieszkańcy Wiecznego Miasta też nie wydają się specjalnie przejęci. Kelnerzy, recepcjoniści, taksówkarze na różne sposoby dają mi do zrozumienia, że to wszystko, co wydarzy się po 7 maja, gdy konklawe się rozpocznie – już było. Wielokrotnie. Dokładnie 266 razy w historii Kościoła rzymskokatolickiego. Widzieli to na własne oczy pewnie dwa, trzy albo cztery razy. Wzmożenia duchowego wokół konklawe jest coraz mniej.
Franciszek patrzy ze straganów
W Watykanie jest jak zawsze gwarno, dominuje atmosfera luzu. Kardynałowie już tu są, ale nie zostali jeszcze zamknięci w murach Kaplicy Sykstyńskiej. Kiedy nagrywam materiał, jeden z nich mija mnie z asystentami. Ma na szyi plakietkę z napisem „kardynał”, nazwiska nie doczytałem – wygląda, jakby wracał ze spotkania z wiernymi ze swojego kraju. Mógł być Latynosem, może Włochem, Hiszpanem. Popijał wodę, patrzył w słońce – a ja na niego. Nie dobiegłem, by zapytać, skąd pochodził. A przez resztę dnia zastanawiałem się nad jego przyszłością. Może to on zostanie papieżem? Może przeszła obok mnie postać historyczna? A może jest jednym z niemych głosów w oceanie kardynałów, pojedynczą kartą na konklawe? Kolejna rzecz, której nigdy się nie dowiem.
Turyści mieszają się z pielgrzymami, w końcu 2025 to rok jubileuszowy. Franciszek, ustanawiając go w grudniu 2024, mówił o nadziei – jej wadze, konieczności jej poszukiwania. Samo słowo „nadzieja” obecne jest na wszystkich niemal okładkach książek i płyt DVD poświęconych zmarłemu papieżowi. Franciszek patrzy ze straganów, z witryn sklepowych. Nie kojarzy się w tej formie z kimś, kto zostawił bogaty dorobek duchowy, kto inspirowałby miliony ludzi na świecie, nawet jeśli to wszystko jest przecież prawdą. Mój reporterski umysł zestawia go niestety z Silvio Berlusconim, nieżyjącym od prawie dwóch lat premierem Włoch, synonimem współczesnej historii tego kraju.
Czytelnikom może wydać się to bardzo abstrakcyjne porównanie, już spieszę z wyjaśnieniem. Otóż Berlusconi wprawdzie nie żyje, ale we włoskiej polityce nadal odgrywa ważną rolę. Założona przez niego partia Forza Italia, koalicjant rządu Giorgii Meloni, po śmierci premiera dołączyła jego nazwisko do logotypu. Mało tego, już po pogrzebie Il Cavaliere, jak Berlusconiego tu nazywano, jego wizerunek wykorzystywany był na plakatach w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego. Jego następca, wicepremier i minister spraw zagranicznych Antonio Tajani ewidentnie na tym zyskał. W pobliżu Bazyliki św. Piotra odnoszę wrażenie, że wielu chce zrobić to samo z Franciszkiem.
Selfie w Watykanie
Zasłyszane rozmowy kleryków i dziennikarzy, wciąż stąd nadających, wskazują na rosnący niepokój. Kogoś w końcu trzeba wskazać, a tegoroczny wybór wydaje się jeszcze bardziej upolityczniony niż zwykle. Tutaj łatwo o błąd poznawczy – mówili mi watykaniści, z którymi rozmawiałem jeszcze przed przyjazdem do Rzymu. Dzisiaj, w epoce mediów masowych i społecznościowych, błyskawicznego obiegu informacji, łatwo o wrażenie, że konklawe to po prostu kolejne wybory przebiegające wzdłuż przewidywalnych kolein ideologicznych. Nie powinniśmy w tym wszystkim jednak zapominać, że przecież zawsze tak było. Mało tego, w wiekach minionych tendencja ta była jeszcze wyraźniejsza – tylko mniej dostępna dla oczu i uszu zwykłych śmiertelników.
W okolicznych kościołach, kaplicach, nawet w kawiarniach uwagę przykuwają właściwie tylko trzy nacje, bardzo licznie reprezentowane. Nawet dzisiaj, 20 lat po śmierci Jana Pawła II, gdy episkopat nad Wisłą ma elektorat mocno negatywny, jest tu cała masa Polaków. Idą tłumnie do bazyliki, robią selfie. Część z nich to turyści, ale otacza mnie też spora grupa pielgrzymów. Śpiewają religijne pieśni, idą zwartym szeregiem za zakonnikiem niosącym krzyż. Na kolejnego papieża Polaka raczej nie liczą, nawet jeśli jest wśród kardynałów czwórka ich rodaków. Kiedy pytam, po co przyjechali, otrzymuję całą gamę odpowiedzi. Rok jubileuszowy, turystyka, odwiedziny grobu Jana Pawła II. Wszystko o teraźniejszości i tym, co było, nic o przyszłości.
Drugą bardzo liczną grupą są Amerykanie – ich nie da się nie zauważyć. W dwie godziny w Watykanie mijam ich może koło setki. Głośni, zaaferowani, niezwiązani z ruchem pielgrzymkowym. Łapię się na tym, że budzą we mnie antypatię. Patrzę na nich jak na gości z obcego świata, bo nawet jeśli przyjechali tu w celach religijnych, to ich Kościół nie kojarzy się dzisiaj z otwartością na bliźniego. Katolicyzm czasów Trumpa uosabia przecież J.D. Vance, który w liturgii, zwłaszcza w wydaniu trydenckim, przedsoborowym, widzi odpowiedź na współczesność, a raczej – nowoczesność. Ponad 50 proc. tamtejszych katolików zagłosowało w 2024 r. na Trumpa. Podwójnego rozwodnika, polityka przepełnionego nienawiścią, budującego poparcie na celebrowaniu przemocy. Patrzę na Amerykanów w Watykanie i nie umiem tych dwóch światów połączyć.
Dobrą przeciwwagę stanowią Filipińczycy. To nowa twarz Kościoła, kraj mający ponad 80 mln wiernych. Oraz jednego z faworytów do papieskiej schedy: kard. Luisa Antonio Tagle’a. Jest liberalny, otwarty na reformy i biednych, ewidentny kontynuator ścieżki Franciszka. Konserwatyści już próbują go oczernić, w mediach społecznościowych krąży nagranie, na którym w czasie karaoke Tagle śpiewa „Imagine” Johna Lennona, dla niektórych pieśń antychrysta, hymn komunistyczny.
W Watykanie plotkuje się, że obóz konserwatywny może w czasie konklawe użyć też argumentu finansowego. Stolica Apostolska ma dziurę w budżecie, szuka źródeł przychodu, a Amerykanie są bogaci. Niewykluczone, że będą naciskać na wybór kandydata bliższego ich środowisku w zamian za obietnice dotacji zza oceanu. I z tym argumentem Tagle by raczej nie wygrał.
Czytaj też: Przed nami konklawe. Czy Włosi odzyskają papiestwo? A może czas na Węgra
Watykan: cisza przed burzą?
To jednak wszystko plotki. Równie dobrze plotkami pozostaną. Nie takie rzeczy Wieczne Miasto już widziało. Na razie jest ono dość spokojne, jakby pogrążało się w letargu przed nadchodzącymi wydarzeniami. Nikt nie próbuje przewidzieć przyszłości – co nie oznacza, że konklawe nikogo nie interesuje. Interesuje, ale we własnym tempie. Kiedy na koniec dnia zaczepiam kolejnego Włocha, prosząc o jego przewidywania, odpowiada mi w sposób, który wydaje się wyjęty z podręcznika stoickiej filozofii:
– Tam, za murami Watykanu, dokładnie te same rzeczy dzieją się od ponad tysiąca lat. Dobre i złe. Właściwe i niewłaściwe. A my, zwykli ludzie, żyjemy swoim życiem. Czasem mam wrażenie, że to my jesteśmy bliżej Boga niż ci wszyscy purpuraci w rezydencjach wielkości średniowiecznych zamków. Dlatego cieszę się, że jest cisza. Bo to cisza przed burzą – albo przed dalszą ciszą. Nikt z nas nie wie, co będzie dalej. I bardzo dobrze.