Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Happening z granatnikiem ratującym życie kobiet

Jarosław Szymczyk Jarosław Szymczyk Adam Chełstowski / Forum
Wychodzi na to, że w kwestiach aborcji (i nie tylko) ludzie Szymczyka i funkcjonariusze Ziobry idą ręka w rękę, a mówiąc bardziej obrazowo: paralizator w granatnik.

Tytuł jakoś nawiązuje do powiedzenia „jak słoń w składzie porcelany” („zachowywać się w sposób nieumiejętny lub niezgrabny”). Pan Szymczyk, generał policji i jej komendant główny, ma ponoć przydomek „granatnik”, nadany mu przez podwładnych w związku z użyciem urządzenia miotającego pociski przeciwpancerne w budynku Komendy Głównej Policji. Szczegóły tego, najwyraźniej komicznego, wydarzenia są objęte tajemnicą „policyjną” i słusznie, bo mogłyby spowodować utratę zaufania obywatelskiego do coraz ważniejszej służby mundurowej, pilnie strzegącej porządku publicznego, zwłaszcza w czasie pikników rodzinnych urządzanych w związku z podróżami Prezesa the Best po kraju, czynionymi z miłości do ojczyzny.

Szymczyk i „jego ludzie”

Gdy ktoś zapyta, dlaczego kordony policji nie strzegą p. Tuska, kiedy spotyka się z obywatelstwem miast i wsi, odpowiedź jest banalnie prosta: nikt nie dybie na „ryżego”, jak to zgrabnie ujął p. Kaczyński, natomiast Jego Ekscelencja jest narażony na ciągłe i rozliczne niebezpieczeństwa czyhające na niego ze strony totalnej opozycji.

Okazuje się, że generał-komendant ma także inne funkcje do spełnienia, w szczególności doprowadzenie do (to jego słowa) „podniesienia świadomości prawnej” w związku z działaniem służby, którą dowodzi. Tak było przy okazji ratowania życia p. Joanny z Krakowa przez podwładnych („moich ludzi”, jak ich familiarnie określił) p. Szymczyka. Sprawa wzbudziła rozliczne kontrowersje. Gdy jedni wskazywali, że działania policji wobec p. Joanny były nieuzasadnione, a nawet prawnie niedopuszczalne, inni oceniali je zgoła przeciwnie.

Pan Szymczyk opowiedział się za tą drugą oceną. Nie twierdził, że „jego ludzie” działali z miłości do ojczyzny, ale argumentował, że służba nie drużba i polega na sumiennym wykonywaniu obowiązków, co wymaga zajęcia postawy asertywnej. Moim zdaniem obrona „jego ludzi” przez p. Szymczyka jest niezgrabna i nieumiejętna dlatego, że policjanci użyli czegoś w rodzaju granatnika, zamiast zachowywać się zgodnie z racjonalnymi zasadami i przestrzegać przepisów prawnych. Jeśli ktoś woli, może powiedzieć, że ludzie p. Szymczyka (i on sam) przypominali słonia w składzie porcelany.

Czytaj też: Dwa oblicza człowieka, który wysadził reputację polskiej policji

Domniemanie niewinności (policji)

Przypomnijmy fakty. Joanna zaszła w ciążę, ale podejrzewając, że kontynuacja tego stanu zagraża jej życiu, zażyła ok. 20 kwietnia (w siódmym tygodniu ciąży) tabletkę wczesnoporonną, co skutkowało aborcją farmakologiczną dokonaną na samej sobie. Wyjaśniła to tak: „Wzięłam leki aborcyjne po bardzo długich przemyśleniach, po konsultacjach z osobami wykwalifikowanymi medycznie, z farmaceutami, którzy potwierdzili, że obawy o moje życie nie są bezzasadne. Była to dla mnie bardzo ciężka decyzja. Ale ją podjęłam w trosce o rozwój płodu i swoje życie”.

Po tygodniu od zażycia poczuła się źle i zaczęła krwawić. Skontaktowała się (27 kwietnia) telefonicznie ze znajomą lekarką (specjalistką w zakresie psychiatrii), powiedzmy p. X, informując ją, że źle się czuje – zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Rozmówczyni p. Joanny uznała, że ta może próbować samobójstwa. Zadzwoniła na numer alarmowy 112 i poinformowała dyspozytora o problemie. Ten posłał zespół ratownictwa medycznego, ale – zgodnie z procedurami obowiązującymi w przypadku podejrzenia o próbę samobójstwa – poinformował policję. Do p. Joanny przyjechała karetka oraz patrol policyjny. Razem zawieźli ją do szpitala wojskowego w Krakowie na SOR, a potem na oddział ginekologiczny innego szpitala. Już w pierwszym szpitalu policjanci zabrali jej laptop i telefon, a także dopytywali, w jaki sposób znalazła się w posiadaniu tabletek wczesnoporonnych. Do drugiego szpitala wezwano kolejny patrol, tym razem składający się z policjantek. Te kazały jej się rozebrać i dokonały przeszukania. Kazały robić przysiady i kaszleć.

Sprawa zrobiła się głośna w połowie lipca i ma kilka wersji. Najważniejsze są scenariusze zarysowane przez zainteresowaną, lekarzy i policję. Pani Joanna twierdzi, że nie zamierzała sobie zrobić niczego złego. Tłumaczy, że tabletki aborcyjne nabyła przez internet i zażyła na podstawie samodzielnej decyzji, powtarzając, że uczyniła to pod wpływem konsultacji na temat ewentualnego dalszego przebiegu ciąży. Dalej wyjaśnia, że o tych okolicznościach (zwłaszcza o tym, że nikt jej nie pomagał) od razu poinformowała funkcjonariuszy policji. Skarży się, że została upokorzona, bo potraktowana jak winna przestępstwa. Policja wydała w tej sprawie dwa oświadczenia różniące się zakresem informacji. W pierwszym zacytowano rozmowę z p. X, tj. lekarką, która zadzwoniła na numer alarmowy, i ujawniono informacje będące przedmiotem tajemnicy lekarskiej. Fakt ten został negatywnie oceniony przez p. X.

Pan Szymczyk przyznał, że pierwsze oświadczenie policji „było nieprofesjonalne i nie opierało się o fakty. Przekazałem, by wyciągnąć konsekwencje od osób, które je przygotowały”. Argumentował, że w ogólności policja działała zgodnie z procedurami, a w szczególności musiała sprawdzić, skąd p. Joanna miała tabletki wczesnoporonne, ponieważ zachodziło podejrzenie, że mogła nabyć je nielegalnie. Powiedział tak: „Z materiałów, którymi dysponujemy na ten moment, nie potwierdza się polecenie, żeby pani Joanna miała kaszleć. Była próba kontroli osobistej, skontrolowania dolnej części bielizny i wynikało to z konieczności przeszukania pod kątem m.in. niebezpiecznych narzędzi”.

Bronił „swoich” ludzi słowami: „Nie godzę się na to, żeby ferować wyroki, linczować funkcjonariuszy, przekładać sytuację na całą formację. Zasada domniemania niewinności istnieje w każdym postępowaniu, nie tylko karnym. Tu już podano wyroki, osądzono i podjęto decyzje. Proszę, żebyśmy tego nie robili”. Pani X powiada, że dzwoniąc na telefon alarmowy, działała zgodnie ze swoim powołaniem (utrzymuje, że gdyby coś podobnego się powtórzyło, zachowałaby się podobnie, ale ograniczyłaby się do wezwania pogotowia ratunkowego). Lekarze, którzy mieli kontakt z p. Joanną, twierdzą, że policjanci utrudniali im pracę, spisywali ich, gdy ci domagali się swobodnego dostępu do pacjentki.

Joanna dla „Polityki”: Czekam na ustawę o dekryminalizacji aborcji

Policja na tropie afery aborcyjnej

Mamy trzy częściowo różniące się wersje wydarzeń. Przyjmijmy, że – po pierwsze – p. X miała powody, aby zadzwonić na numer alarmowy, po drugie – że obecność policji w całej akcji była zasadna, a po trzecie – że lekarze w obu szpitalach uznali, że p. Joannie trzeba pomóc. Zdumiewająca jest postawa policjantów i policjantek, zdecydowanie ignorujących to, że oto jest osoba, która być może chce się targnąć na swoje życie i dlatego trzeba jej pomóc, w szczególności chronić przed samobójczym zamachem. Nie znam się na procedurach regulujących działania w takich okolicznościach, ale zdrowy rozsądek sugeruje, aby główną rolę odgrywał personel medyczny, a nie policja. Wszystko wskazuje na to, że p. Joanna nie przejawiała agresji wobec samej siebie lub otoczenia. Jeśli już było podejrzenie o samobójstwo z powodów psychiatrycznych, sugerowane przez p. X, to trudno zrozumieć działania policji (przeszkadzanie lekarzom, pytania, przeszukania, zabranie laptopa i telefonu), które mogły pogłębić kryzys psychiczny, a nie zapobiec mu.

Wszystko wskazuje na to, że policja była zainteresowana przede wszystkim zakupem tabletek, a nie bezpieczeństwem osoby, o której zakładano, że może popełnić samobójstwo. Czyżby uznano, że p. Joanna P. może zabić się laptopem lub telefonem? Nie chcę być przesadnie złośliwy, ale słowa p. Szymczyka o „konieczności przeszukania pod kątem m.in. niebezpiecznych narzędzi” można interpretować jako obawę, że p. Joanna ukrywa w swoim wnętrzu granatnik, który wybucha, gdy nikt nie naciska spustu (tak tłumaczy przypadek, który zdarzył się w jego gabinecie).

Dwie dodatkowe okoliczności każą wątpić w wiarygodność policyjnej relacji. Po pierwsze, zawiera taki fragment: „Patrol policji na miejscu zastał zapłakaną kobietę, która krzyczała, odpowiadała na pytania w sposób chaotyczny i wyczuwalna była od niej woń alkoholu”. Wszelako inne dokumenty tego nie potwierdzają, a wiadomo, że policja na całym świecie chętnie korzysta z argumentu alkoholowego dla usprawiedliwienia swych działań. Po drugie, ponoć jedna z krakowskich prokuratur prowadzi śledztwo w sprawie nielegalnego zakupu tabletek wczesnoporonnych. Byłoby interesujące znać datę wszczęcia tego postępowania, czy to było przed 27 kwietnia, czy potem – w przypadku tej drugiej ewentualności można przyjąć, że policja chciała „zasłużyć się” w wykryciu „afery” aborcyjnej.

Czytaj też: Polskim służbom włączył się tryb „nadgorliwość”

Paralizator w granatnik

Kodeks karny stanowi: „Art. 152. §1. Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. § 2. Tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania. § 3. Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 lub 2, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”.

Jasne, że p. Joanna nie popełniła przestępstwa. Policji „chroniącej” p. Joannę mogło chodzić o ustalenie, kto jej pomagał w aborcji, czego zakazuje art. 152 kk. Posiadanie i kupowanie tabletek aborcyjnych nie jest zakazane przez prawo polskie, a skoro p. Joanna stwierdziła, że kupiła je przez internet, zastosowanie art. 152 kk nie wchodzi w rachubę, ponieważ trzeba by wykazać, że sprzedawca chciał pomóc w aborcji. Można by jeszcze myśleć o zastosowaniu prawa farmaceutycznego, zabraniającego nielegalnego wprowadzania medykamentów do obrotu, ale nie to troskało ludzi p. Szymczyka.

Biorąc pod uwagę prawo, od razu widać rodzime absurdy na temat aborcji. A oto jeden z ich skutków (przykładów jest więcej). Prasa podała, że pewna kobieta poroniła w domowej toalecie w 18. miesiącu ciąży. Trafiła do szpitala, gdzie już czekała na nią policja. Prokuratorka kazała opróżnić szambo i poszukiwać płodu w ściekach. Dalsze postępowanie trwało pół roku, po czym zostało umorzone. Wychodzi na to, że w kwestiach aborcji (faktycznie nie tylko w nich) ludzie p. Szymczyka i funkcjonariusze p. Zbyszka (pardon za poufałość) idą ręka w rękę, a mówiąc bardziej obrazowo: paralizator w granatnik. Trzeba mieć niezłą szajbę na punkcie aborcji, żeby się tak zachowywać. Może jest to zrozumiałe u przeciętnego księdza proboszcza, ale dziwaczne u normalnego funkcjonariusza państwowego, ale obecni aktywiści rządowi nie należą do tej kategorii.

Czytaj też: Gdzie jest Bruno? Skandaliczna akcja warszawskiej policji

Dowcipnisie i poszukiwacze rakiet

Początkowo dobrozmieńcy sugerowali, aby wyciszyć sprawę p. Joanny w jej interesie i korzystać z oficjalnych wyjaśnień o ludziach p. Szymczyka ratujących życie kobiet, np. w programie „Kawa na ławę” 23 lipca p. Semeniuk-Patkowska, wiceministerka, i p. Sałek od p. Dudy ostrzegali przed straszliwymi krzywdami, jakie mogą spotkać Joannę przez roztrząsania jej przypadku. Ponieważ jednak sama bohaterka nie zamierzała milczeć, pojawił się przekaz dnia z następującymi zaleceniami: „TVN w sprawie pani Joanny zrobił materiał pod polityczną tezę. Nie uwzględnił przy tym faktów, czyli zagrożenia życia i zdrowia pani Joanny w związku z jej myślami samobójczymi. Nie uwzględnił dobra osobistego pani Joanny, nie zatroszczył się o jej zdrowie i sytuację osobistą. Można tu mówić o wykorzystaniu osoby z zaburzeniami do uzasadnienia nieprawdziwej, uderzającej w prawdę tezy. (...) [Trzeba] mówić o celowej manipulacji i mistyfikacji. Policja była wezwana do samobójstwa, a nie do aborcji” – mają podkreślać politycy.

Nie bez znaczenia może być zaangażowanie p. Joanny w środowiska proaborcyjne. Od razu zaświrował p. Świrski i wszczął postępowanie w sprawie niewłaściwego przedstawiania historii Joanny przez TVN. Pan Zbyszek mocą swego „ałtorytetu” prawniczego ustalił, że p. Joanna „zabiła dziecko i chciała się zabić z powodu wyrzutów sumienia” – każdy, kto ma do czynienia ze środowiskiem prawniczym w Krakowie, wie, że p. Ziobro ma poważne problemy z odróżnianiem zamiaru działania od dokonania go.

Pan Błaszczak, zręczny poszukiwacz rakiet w lasach, zapodał: „Zaczęło się od narracji, którą narzuciła pewna prywatna stacja telewizyjna związana z opozycją. Tusk próbuje to wykorzystać. To jest działanie haniebne, dlatego że krzywdę tej kobiety próbuje się wykorzystać, przekuwając ją na zyski polityczne, które uważa, że w ten sposób zdobędzie”.

Pan Suski, czołowy „myśliciel” tzw. dobrej zmiany, oznajmił: „A ta pani Joanna, zdaje się, brała udział w różnego rodzaju happeningach. Nie wiadomo, czy to nie był kolejny happening”. Dodał, że Polska ma jedno z bardziej liberalnych praw aborcyjnych. Niezły z niego dowcipniś.

Tomczyk dla „Polityki”: Kaczyński traktuje policję jak własną firmę ochroniarską

Konsekwencje z błota

Nie zabrakło również głosów ze strony internautów. Oto przykłady: „Jak tam ta wasza krakowska »artystka«, ta, co się miała zabić po autoporonce? Już mówią na mieście, z którego miejsca na liście z waszej partii wystartuje?”; „Po tym, jak wszystkie polskie media kształtujące opinię publiczną już ponad tydzień z tak ogromną atencją traktują kobietę podejrzanej konduity po sztucznie wywołanej przez TVN grandzie? Pani Joanna to, pani Joanna tamto, pani Joanna powiedziała, pani Joanna przybyła... et cetera. Nadobna matrona o wojowniczym nastawieniu, nazywana panią marszałek, zasiadająca z »panią Joanną« przy wspólnym stole, z ochotą legitymizuje patologię w trwającej kampanii wyborczej”; „Pani Joanna jest nie do ruszenia. Spryciula ma żółte papiery”.

Głos dał także mój ulubiony fizyk prof. Rafał Broda: „Mamy kolejną parszywą manipulację ze strony TVN i innych zaprzyjaźnionych z totalną opozycją mediów. Już po ujawnieniu, że wydarzenia »dramatu Joanny« miały miejsce blisko trzy miesiące przed rozpoczęciem manipulatorskiej ofensywy, trzeba było poczekać na jakieś szczegóły wyjaśniające tę sprawę i przedstawiające kontekst sytuacyjny. Dzisiaj już wiemy, że atak na policję nie miał żadnych podstaw, a nowe okoliczności, takie jak zaskakująco negatywny profil polityczno-ideologiczny p. Joanny, skłaniają do wyczekiwania na dalsze informacje. Doraźne lekcje wynikające z tej sprawy są raczej trywialne, bo przecież każdy wie, że totalna opozycja, Donald Tusk i TVN notorycznie kłamią, manipulują i nie cofną się przed żadnym podłym uczynkiem”.

To są niezłe przykłady opacznych percepcji i paralogizmów, np. ktoś zauważył spryciulę z żółtymi papierami, a prof. Broda wydedukował, że każdy wie to, co on. Jak mawiał Lec: „niektórzy wyciągają konsekwencje z błota”. Łacnie w tym pomagają happeningi z granatnikiem, wybuchającym bez naciśnięcia spustu, ale niweczącym rozum – celuje w tym TVP, która odkryła tylko 50 twarzy Joanny. Pan Matyszkowicz chyba przebija p. Kurskiego (Jacka) w służbie na rzecz tzw. dobrej zmiany.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną