Informacje na temat rosyjskiego transportu wojskowego pojawiły się wczesnym popołudniem w niedzielę. Na początku krążyły jedynie w mediach społecznościowych i na amatorskich blogach poświęconych geopolityce i tematom militarnym. Później jednak oficjalne depesze potwierdzające obecność żołnierzy na lotnisku Maiquetia, około godziny drogi na północ od Caracas, opublikowały Associated Press, Reuters i AFP. W sieci dostępne są też zdjęcia obu samolotów na płycie lotniska. Wciąż brakuje oficjalnego komunikatu ze strony władz któregokolwiek z dwóch krajów, potwierdzającego militarny charakter transportu i wyjaśniającego, chociaż w najbardziej ogólnych kategoriach, jego cel.
Artur Domosławski: Czy w Wenezueli możliwy jest dialog polityczny?
Cele misji rosyjskiej w Wenezueli
Pojawiające się w niezależnych od siebie anglosaskich, rosyjskich i latynoamerykańskich źródłach informacje wskazują, że do Wenezueli przetransportowano co najmniej stu członków rosyjskich sił zbrojnych oraz ok. 35 ton sprzętu. Jak pokazują dane serwisu Flightradar, umożliwiającego śledzenie ruchu powietrznego na całym świecie, dwa samoloty – pasażerski IL-62 i wojskowy transportowiec AN-124 – wyruszyły w podróż z Rosji w piątek, po drodze zaliczając międzylądowanie w Syrii.
Poza tym o rosyjskiej misji wiadomo na razie niewiele. Javier Mayorca, wpływowy wenezuelski dziennikarz śledczy, napisał na Twitterze, że wraz z żołnierzami do Caracas przybył gen. Wasilij Tonkoszkurow, dowódca generalny rosyjskich wojsk lądowych. Jego obecności na pokładzie któregoś z dwóch samolotów nie potwierdziło jeszcze tamtejsze ministerstwo obrony, jednak znając sposób funkcjonowania administracji Kremla oraz zasady informowania o posunięciach sił zbrojnych, jakikolwiek oficjalny komunikat może nigdy nie zostać wydany.
Czytaj także: Czy wenezuelskie wojsko przejdzie na stronę opozycji?
Władimir Putin wysyła komunikat do Białego Domu
Uczestnictwo tak wysokiego rangą oficera w transporcie wojskowych do innego kraju znaczyłoby, że rosyjska misja jest czymś więcej niż wsparciem dla zaprzyjaźnionego reżimu na drugim końcu świata. Wsadzając Tonkoszkurowa w samolot, Władimir Putin wysyła przede wszystkim wyraźny komunikat pod adresem Białego Domu. W ostatnich dniach politycy administracji Donalda Trumpa nie tylko wypowiadali się na temat Wenezueli bardzo często, ale robili to przy użyciu dość ostrego, konfrontacyjnego języka.
Na obrońców wenezuelskiego narodu maluje się przede wszystkim trio: wiceprezydent Mike Pence, sekretarz stanu Mike Pompeo i główny doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton. Dwaj pierwsi wręcz za punkt honoru stawiają sobie regularne pisanie tweetów po hiszpańsku, przypominając o solidarności Amerykanów z mieszkańcami Wenezueli. Z kolei Bolton grozi palcem całej społeczności międzynarodowej, komunikując, że „Ameryka czujnie obserwuje wszystkich, którzy podają pomocną dłoń Nicolasowi Maduro”. Choć bezpośrednią ingerencję USA w konflikt w Wenezueli można raczej wykluczyć (nawet przy dyplomatycznej nieobliczalności Trumpa), to dla wielu zwolenników socjalistycznego reżimu takie deklaracje pachną amerykańskim imperializmem i zimnowojennym panoszeniem się po latynoamerykańskim podwórku.
Czytaj także: Jak światowe potęgi chcą rozegrać kryzys w Wenezueli
Światowe potęgi odpowiadają na kryzys w Wenezueli
Z drugiej strony trudno się spodziewać, żeby Putin nagle aktywniej zaangażował się w obronę interesów Maduro. Mimo miliardowych inwestycji i pożyczek wpompowanych w niewydolną wenezuelską gospodarkę nikt na Kremlu za chwiejącego się w posadach następcę Hugo Chaveza umierać nie będzie. Warto sobie przypomnieć, że IL-62 i AN-124 to nie pierwsze rosyjskie samoloty, które pojawiły się w Maiquetia od początku wenezuelskiej dwuwładzy, czyli od 23 stycznia. Zaledwie kilka dni po tym, jak przewodniczący zgromadzenia parlamentarnego Juan Guaidó ogłosił się prawowitym prezydentem kraju, pierwszy rosyjski transport zabrał z Wenezueli część żołnierzy oraz inżynierów pracujących w rafineriach i kopalniach złota.
Od tego czasu Rosja broniła legalności wyboru Maduro głównie słowem. Jedynym poważniejszym aktem sprzeciwu wobec pozycji Guaidó była próba przeforsowania na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ rezolucji wzywającej społeczność międzynarodową do uznania szefa parlamentu za bezprawnego uzurpatora. Dokument został odrzucony, bo oprócz Moskwy poparł go jedynie przedstawiciel Chin. Ten sam los spotkał zresztą projekt rezolucji amerykańskiej, której przesłanie było dokładnie odwrotne: uznać Juana Guaidó, a Maduro i pozostałych członków jego administracji obłożyć sankcjami.
Czytaj także: Tlen za głosy – jak Nicolas Maduro wykorzystał kubańskich lekarzy
Nicolas Maduro traci argumenty i moc
W międzyczasie konflikt nabrał własnej, niezależnej od gry supermocarstw dynamiki. Opozycja urosła w siłę, zyskując kapitał dzięki poparciu regionalnych przywódców i coraz liczniejszej grupie wojskowych, którzy przeszli na jej stronę. W tej chwili jest ich już ponad 600, w tym oficerowie lotnictwa i wojsk lądowych. Maduro zdaje się tracić jakiekolwiek argumenty. Mimo sądowego zakazu opuszczania kraju Juan Guaidó uczestniczył w szeregu spotkań z głowami pozostałych latynoamerykańskich państw, a po powrocie do kraju bezkarnie wysiadł z samolotu i pojechał do domu. Swoich gróźb o aresztowaniu lidera opozycji Maduro nie zrealizował, podobnie jak szumnie zapowiadanych, mających objąć „setki dezerterów” śledztw wśród podejrzanych o przejście na stronę Guaidó członków sił zbrojnych i formacji mundurowych.
Coraz rzadziej występuje też w transmisjach na żywo w mediach społecznościowych, do tej pory swojej ulubionej metodzie komunikowania się z elektoratem. Częściowo winne temu były przerwy w dostawach energii elektrycznej, które w ostatnich tygodniach owładnęły Caracas i prawie całą Wenezuelę. Główny powód wydaje się jednak zupełnie inny. Maduro zwyczajnie nie ma Wenezuelczykom nic nowego do powiedzenia. W propagandę o dobrodziejstwach rewolucji boliwariańskiej przestają wierzyć nawet najbiedniejsi mieszkańcy kraju, którym ciężko identyfikować się z pełnym uwłaszczonych na państwowym majątku baronów reżimem.
Bliski kres reżimu w Wenezueli?
Juan Guaidó też zalicza wpadki. Jak chociażby w przypadku spalonej na granicy z Kolumbią ciężarówki z pomocą humanitarną. Lider opozycji oskarżył o zniszczenie konwoju funkcjonariuszy administracji Maduro, ale jak ujawnił „New York Times”, samochód spłonął z powodu dość przypadkowego podpalenia w czasie demonstracji opozycjonistów.
Ale wciąż to Guaidó zyskuje. Poparcie, rozpoznawalność i czas – każdy dzień bierności Maduro przybliża socjalistyczny reżim do wydania ostatniego tchnienia. Rosyjska obecność wojskowa też raczej tego nie zmieni.
Czytaj także: Maduro odcina Wenezuelę od pomocy humanitarnej