Jeszcze kilka miesięcy temu, zanim delta znów podniosła statystyki zachorowań i zgonów, na Półwyspie Apenińskim wierzono, że nie będzie przymusu szczepień. Wprawdzie rząd w Rzymie jako pierwszy w Europie nakazał przyjąć zastrzyk wszystkim pracownikom służby zdrowia i farmaceutom pod groźbą odebrania im wynagrodzenia lub zawieszenia w prawie do wykonywania zawodu, ale przed dzieleniem społeczeństwa na zaszczepionych i niezaszczepionych bronił się długo. Minister zdrowia Roberto Speranza mówił wielokrotnie, że szczepienia to najważniejszy instrument w walce z pandemią, ale woli do nich zachęcać, niż przymuszać. W dodatku sama akcja kłucia po dość niemrawym starcie zyskała na sile właśnie wiosną.
Władze zresztą liczyły, że obywatele nie zapomnieli o tragedii, która dotknęła ich nieco ponad rok temu. Obrazy, które obiegły świat, jak konwoje ciężarówek wywożących ofiary covid-19 z Bergamo, wryły się w wyobraźnię Włochów. Kraj odbudowuje się powoli – gospodarczo, ale też jako wspólnota. Jeśli więc nie prośba rządu, to chociaż wspomnienie katastrofy miało zachęcić do przyjęcia szczepionki na koronawirusa.
Czytaj też: Nieuchronnie nadciąga czwarta fala epidemii
Mario Draghi dmucha na zimne
Nadzieje okazały się płonne. Choć w tym tygodniu liczba mieszkańców, którzy przyjęli obie dawki preparatu, przekroczyła psychologicznie ważną barierę 30 mln, co oznacza wyszczepienie na poziomie połowy dorosłej populacji (więcej niż we Francji, Niemczech czy Polsce), to Draghi nie jest zadowolony. Nie tylko z powodu delty i wzrostu zachorowań – te są na razie lekkie, na poziomie 4–5 tys. nowych przypadków dziennie, znacznie niższym niż w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii. Przed Włochami szczyt sezonu, przypadający na końcówkę lipca i początek sierpnia. Mieszkańcy i turyści rzucą się na plaże, w góry, do zabytkowych miast i miasteczek. Ewentualne zamknięcie granic nie wchodzi w grę. Turystyka za dużo waży we włoskiej gospodarce, kolejnego ciosu mogłaby nie przeżyć. Kurorty, hotele i restauracje muszą pozostać otwarte.
Jest też drugi powód, zresztą związany z pierwszym. Gospodarka odbija się od dna, i to szybciej, niż przewidywali eksperci. Bank centralny na początku roku prognozował wzrost na poziomie 4,4 proc. PKB, a już po pierwszym kwartale prognozę zrewidował – w górę. Teraz szacuje, że gospodarka urośnie o 5 proc. Niektórzy eksperci stawiają nawet ambitniejsze tezy, licząc na większą konsumpcję. Krótko mówiąc, Włochy próbują finansowo wstać z kolan, idzie im lepiej, niż się sami spodziewali. Nie można więc pozwolić, by rekonstrukcję zahamowała kolejna fala zachorowań, a po niej nawet fragmentaryczny lockdown.
Dlatego Draghi woli dmuchać na zimne. Od teraz wstęp do muzeów, galerii, kin, teatrów, na siłownie i baseny, do wnętrz kawiarń i restauracji umożliwi tylko tym, którzy wylegitymują się tzw. green passem (paszportem potwierdzającym szczepienie), ewentualnie są ozdrowieńcami lub mają świeży negatywny wynik testu na koronawirusa.
Sytuacja zmieniła się od razu. Na szczepienie zarejestrowało się blisko 700 tys. osób. W niektórych regionach kraju, jak Lacjum i Sycylia, oznaczało to wzrost nawet o 100 czy 200 proc. Sycylia i Sardynia, tradycyjne destynacje urlopowe przede wszystkim dla turystów krajowych, w ostatniej chwili uciekły spod topora reżimu sanitarnego – z powodu wzrostów zachorowań realny był tam powrót części restrykcji, w tym wcześniejszego zamykania lokali.
Czytaj też: Turysta z paszportem pandemicznym
Antyszczepionkowcy mają politycznych patronów
Nie wszystkim we Włoszech ten obowiązek się spodobał. Uaktywniły się ruchy antyszczepionkowe, które, choć mniej liczne i tradycyjnie słabiej zakorzenione w społeczeństwie niż chociażby we Francji, w weekend narobiły sporo medialnego szumu. Covidosceptycy wyszli na ulice w Palermo, Neapolu, Turynie, w Mediolanie przemaszerowali przez słynną galerię Victora Emmanuela II, krzyczeli, że obowiązek szczepień to zamach na ich prawa obywatelskie, a rząd nie może tak głęboko ingerować w ich życie. Dodawali też populistyczne slogany o oddaniu władzy w ręce ludzi, Draghim terroryzującym „zwykłych obywateli” i pełnej liberalizacji działalności gospodarczej jako jedynej recepcie na powrót do normalności.
I choć na pierwszy rzut oka nie różni się to specjalnie od działań, które antyszczepionkowcy prowadzą w innych krajach, to włoska odsłona ruchu jest szczególnie niebezpieczna, bo znalazła skutecznego politycznego patrona. Na niechęci małej części społeczeństwa do szczepień kapitał już zbija skrajna prawica: radykałom udało się kwestię szczepień obudować kompletnie nową, niezwiązaną z pandemią narracją. Kiedy protestują przeciwko paszportom szczepionkowym, nie mówią o kwestiach zdrowia publicznego czy bezpieczeństwa sanitarnego. Temat szczepień wikłają w bieżący konflikt ideologiczny i wojnę kulturową progresywnej lewicy z populistycznym nacjonalizmem.
Czytaj też: Delta rozlewa się po świecie. Komu znów grozi lockdown?
Giorgia Meloni jest na fali
Już dobę po ogłoszeniu obowiązku szczepień Giorgia Meloni, liderka Braci Włoskich, skrajnie prawicowego i najpopularniejszego w tej chwili włoskiego ugrupowania, napisała w partyjnym newsletterze płomienny felieton przeciwko premierowi. Co ciekawe, nie oskarżała go o łamanie wolności obywatelskich, co byłoby argumentem spodziewanym, ale o hipokryzję. Jej zdaniem Draghi narusza suwerenność narodu, bo do korzystania z włoskich basenów, oglądania włoskiej sztuki czy kibicowania włoskim drużynom wymaga szczepionek, nie stosując tego kryterium wobec migrantów przeprawiających się przez Morze Śródziemne i „lądujących na włoskich plażach”. W ten sposób Meloni dyskusję o szczepionkach napisała na nowo. Antyszczepionkowców przekonywać nie musi – ci zapewne i tak nie przyjmą preparatu. Jest jednak we Włoszech – jak w każdym innym kraju – całkiem spora grupa, która decyzji o szczepieniu jeszcze nie podjęła.
W ten sposób skrajna prawica mocno wpływa na niezdecydowanych, a temat przymusu wpisuje w szerszą debatę polityczną. Dzięki temu nie chodzi już o pandemię, ale o wizję państwa i jego miejsca w Europie. Bracia Włoscy zyskują na tym najwięcej, ich członkowie są aktywni w mediach społecznościowych, współorganizują protesty. Przebić ich próbuje Matteo Salvini, lider Ligi, ale to Meloni jest na fali. Wydaje się, że Salvini swój moment przespał – tematy migracyjne próbuje wykorzystać od lat, ale kiedy sam był wicepremierem i szefem MSW, mimo obietnic niewiele w tej kwestii zmienił.
To liderka Braci Włoskich ma swój czas, na co zresztą długo pracowała. W ubiegłym roku jako jedyna stawała w obronie dawnych faszystów, których pomniki oblewano farbą na fali protestów związanych z ruchem Black Lives Matter. Dzisiaj nadaje ton włoskiej odsłonie wojny kulturowej. Na razie idzie z Salvinim łeb w łeb (ich partie mają po 20 proc. poparcia), a zapewne niebawem go prześcignie. Niestety koszt tego sukcesu może być ogromny, liczony w dziesiątkach czy setkach zniechęconych do szczepień kolejnych ofiar koronawirusa.