Oto Izium. Kolejne ukraińskie miasto w obwodzie charkowskim wyzwolone spod okupacji. Rosjanie byli tu prawie pół roku. Zaskoczeni kontrofensywą, uciekali w popłochu, porzucając sprzęt wojskowy i zrabowane dobra. Pozostawili zgliszcza i setki grobów.
Izium, położony nad Dońcem, to miejscowość strategiczna, bo leży blisko granicy. Ludzie stąd do Rosji jeździli jak za miedzę, do przyjaciół, do pracy. To rosyjskojęzyczna część kraju. Była. Bo teraz wszystko, co rosyjskie, stało się wrogie i bestialskie. Izium liczył 50 tys. mieszkańców, ale kto mógł, uciekał, wyjechała nawet połowa. Rosjanie zdobywali miasto w walkach. Ostrzeliwali je z broni maszynowej, zrzucali rakiety i bomby. Zniszczono ponad 80 proc. cywilnej infrastruktury, zburzono i spalono domy, szkoły, zrujnowano normalne życie. Obraz jest przerażający, a najmocniej ucierpieli zwyczajni mieszkańcy, którym zawalił się świat. W przenośni i dosłownie. Nikt dziś nie wie, ile osób zginęło, ile ciał wciąż znajduje się w zburzonych piwnicach, pod gruzami. Albo pochowanych tam, gdzie to było możliwe.
Mogiły w lesie. Krzyży więcej niż drzew
Ukraińscy żołnierze po wkroczeniu do miasta krok po kroku dowiadywali się, co się wydarzało podczas miesięcy rosyjskiej okupacji. Tę historię opowiadają groby w podmiejskim lesie. Odkryto blisko 450, a wiele wskazuje, że będzie ich więcej. Ekshumacje trwają i wydobywają na światło dnia zwłoki i zbrodnie popełniane na cywilach. W lesie stoją krzyże, na nich wypisane numery. Ich wykaz mają też mieszkańcy – człowiek to dla Rosjan numer, nie imię czy nazwisko. Numer. Ci, którzy przeżyli, pomagają w identyfikacji ciał. Często bliskich, których nie mogli pochować należycie i z szacunkiem.
Opowiadają, że w lesie pochowano sąsiadów, dzieci, tych, którzy zginęli podczas ostrzału cywilnych budynków i bombardowań. Początkowo grzebano ich na ulicy, a gdy miasto zajęli już Rosjanie – zwłoki wydobyto, oznaczono numerami i przeniesiono do wielkiej mogiły w lesie. Krzyży więcej tu niż drzew.
W grobach, bez trumien, leżą całe kilkuosobowe rodziny z dziećmi. Żołnierze odkryli także ciała swoich kolegów wziętych do niewoli. Jednego z nich zidentyfikowano dzięki bransoletce w narodowych barwach. To był prezent od żony, gdy wyruszał na front. Mordowali więc Rosjanie jeńców, łamiąc wszelkie zasady i konwencje obowiązujące w cywilizowanym świecie.
Czytaj też: Wojna ma na imię Bucza. Jak reagować na rosyjskie zbrodnie?
To już nie wojna, tylko barbarzyństwo
Każdego dnia ekshumacje odsłaniają dramatyczne obrazy. Wydobyto – mówi jeden z żołnierzy – ciała z rękami związanymi na plecach, a nawet zwłoki ze sznurem zadzierzgniętym na szyi. Do niektórych strzelano już po śmierci, nakłuwano ostrymi przedmiotami. Po co? Dla zabawy? Z nienawiści? Z bezsilności? Żeby wyładować emocje, brutalność, złość? To trudne do pojęcia.
Wiadomo, że na wojnie się zabija i giną żołnierze obu stron. To nie wirtualna gra. Że wojna jest brutalna i bez sensu, wyniszcza fizycznie, psychicznie i materialnie. Ale znęcanie się nad zwłokami cywilnych osób to już nie jest wojna. To barbarzyństwo, jakiego dopuścili się współcześni rosyjscy żołnierze. Czy to zaskakujące? Takich zbrodni dopuszczali się już wcześniej. Jesteśmy po Buczy, której krajobraz wstrząsnął normalnym światem. Właściwie wszędzie, gdzie rosyjski żołnierz postawił but, dokonywano zbrodni. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Mogłoby się zdawać, że do każdego zła da się przywyknąć. A jednak nie. Takie sceny jak te w Iziumie budzą zgrozę, oburzenie i zdumienie, że młodzi ludzie – bo żołnierze są na ogół młodzi – dopuszczają się podobnych czynów. Sami z siebie? Na rozkaz? Bez obawy o konsekwencje i kary? Za wiele tych zwłok, by sądzić, że to tylko wybryk jakiegoś wcielonego do wojska kryminalisty. Wszak do armii trafiają też osadzeni prosto z więzień. O tym, co się dzieje m.in. w Iziumie, musieli wiedzieć dowódcy, podsycać to i akceptować. Taki jest honor rosyjskiego żołnierza?
Czytaj też: Rosja na front wysyła sadystów
Putin nieprzewidywalny i groźny
Ukraińcy odkryli też miejsca kaźni, gdzie obywateli poddawano torturom: rażono prądem, bito, znaleziono wiele narzędzi zbrodni. Każdego dnia nowe informacje walą nas w głowę z nieopisaną siłą. Zastanawia przy tym, jakie Rosjanie mieli plany. Zamierzali Ukraińców wyniszczyć? Oczekiwali, że ci z radością i otwartym sercem przyjmą ich władzę? Że w pseudoreferendach opowiedzą się za włączeniem do Rosji i wybiorą „ruski mir”? I czy pozostali przy życiu zechcą przebywać pod władzą Kremla? Zapomną, co zobaczyli? Ta logika jest niepojęta.
W czwartek Władimir Putin zapowiedział pospieszne referenda w czterech obwodach pod okupacją i częściową mobilizację, która ma objąć 300 tys. rezerwistów. To oznacza przymusową brankę, konieczność zastąpienia na froncie żołnierzy kontraktowych czy ochotników, którzy nie garną się w szeregi. Za odmowę czy ucieczkę z pola bitwy grożą od teraz srogie kary. To przyznanie się do porażki – politycznej i wojskowej. Putin nie obalił władzy w Kijowie, nie podbił ukraińskiego terytorium, a rosyjscy żołnierze gubili karabiny i buty, uciekając przed ukraińską armią. Tę porażkę wyznaczają takie miasta jak Izium. I to, co Rosjanie zrobili, mordując, niszcząc uprawy, burząc miasta i wsie. Teraz Putin szantażuje i straszy Europę strategiczną bronią jądrową. Zamierza te bomby zrzucić na Charków, Kijów, Lwów?
Niedawno trudno było uwierzyć, że wybuchnie wojna, przybierając taki rozmiar i formę. Ale Putin i Rosjanie każdego dnia – jak w Iziumie – pokazują, że stać ich na wszystko, a hamulców nie ma. Putin jest coraz bardziej nieprzewidywalny. I to jest coraz bardziej groźne.
Czytaj też: Cicha branka, czyli jak Rosja werbuje ludzi do armii. Nikt się nie pali