Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Szczyt w Hiroszimie. G7 murem przeciw Chinom i Rosji

Prezydent USA Joe Biden podczas szczytu G7 w Hiroszimie Prezydent USA Joe Biden podczas szczytu G7 w Hiroszimie POOL / Reuters / Forum
Taki przekaz płynie z dorocznego szczytu grupy najbogatszych państw świata, który odbył się tym razem w Japonii. Przywódcy klubu chcą przełamać obawy co do trwałości poparcia dla broniącej się Ukrainy.

G7 nazywane jest spotkaniem najbogatszych krajów świata, ale to bardziej klub kilku dużych państw Zachodu i przedstawicieli Unii Europejskiej, które razem starają się bronić łączących je interesów. Różnie z tą współpracą bywało, ale tym razem w kilkudziesięciostronicowym komunikacie deklarują: „jesteśmy zjednoczeni bardziej niż kiedykolwiek”. Teraz za szczególnie pilne uznają zaburzenia, które w porządku globalnej gospodarki i polityki wprowadzają Rosja i Chiny oraz rządy je wspierające, w tym Iran i Korea Północna.

Czytaj też: Między Zachodem i Południem globalny rozdźwięk aż dudni

Niespodziewany gość z Ukrainy

Gwiazdą szczytu stał się jego gość Wołodymyr Zełenski, który bez zapowiedzi niespodziewanie pojawił się w Japonii. Prezydent Ukrainy coraz częściej opuszcza Kijów, by osobiście szukać wsparcia dla Ukrainy, broniącej się przed rosyjską inwazją. Zwłaszcza wśród tych, którzy nie lokują swoich sympatii po stronie ukraińskiej automatycznie, mają kłopot z amerykańskim lub, szerzej, zachodnim zaangażowaniem w wojnę i tradycyjnie bardzo dobre stosunki z Rosją.

Po drodze do Azji Wschodniej Zełenski zahaczył o szczyt Ligi Arabskiej, której powiedział, że wielu jej członków przymyka oko na cierpienia Ukraińców. Podobnie w Hiroszimie rozmawiał z premierem Indii Narendrą Modim, też goszczącym na szczycie, który wezwał – wbrew postulatom samych Ukraińców – do zawieszenia broni. Wojny nie potępia, do sankcji nie dołącza, a jego kraj kupuje rekordowe ilości rosyjskiej ropy. Nie doszło do spotkania z innym istotnym gościem, prezydentem Inacio Lulą da Silvą z Brazylii, który uznaje, że Zachód podżega do wojny i ją przedłuża. Prezydent Francji Emmanuel Macron mówił o szczycie jako okazji do przekonania obu „wschodzących mocarstw” do ukraińskich argumentów, ale na tym odcinku efektów brak.

Czytaj też: Lula tuli się do Chin, Rosji nie potępia. Zachód się denerwuje

Hiroszima miała przełamać pesymizm

Szczyt zbiegł się – tak twierdzą Rosjanie – z upadkiem bronionego od wielu miesięcy Bachmutu, symbolu ukraińskiego oporu i bezsensu rosyjskiej ofensywy. Jasne jest, że warunkiem skuteczności ukraińskiego oporu będzie zagraniczna pomoc, przede wszystkim wojskowa, i nie brak obaw, że im dłużej będzie trwał konflikt, tym bardziej Zachód będzie tracił ochotę do słania uzbrojenia nad Dniepr. Zdaje się, że Hiroszima miała za zadanie przełamać ten pesymizm. Prezydent USA Joe Biden zapowiedział kolejną rundę pomocy i zapewniał, że Ameryka robi wszystko, co możliwe, by wesprzeć Kijów. Kilka dni wcześniej Biden zapalił światło dla przekazywania Ukrainie samolotów F-16. Z kolei kanclerz Niemiec Olaf Scholz stwierdził, że Rosja musi wycofać wojska.

W imieniu Kremla na odległość odpowiedział rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, wskazując szczyt jako próbę „podwójnego powstrzymywania” Rosji i Chin, co miałoby się odbyć przez pokonanie Rosji na polu bitwy, a następnie wyeliminowanie jej jako geopolitycznego konkurenta. Ławrow twierdzi, że to nie będzie łatwe, bo Rosja ma na świecie wielu sprzymierzeńców mimo prób Zachodu, by ją zdyskredytować.

Czytaj też: Wreszcie F-16. To może być przełom, ale pod pewnymi warunkami

Kluczowe będą relacje z Chinami

O ile wojna w Ukrainie jest kwestią ważną, o tyle jednak doraźną. W długiej perspektywie, horyzoncie nie lat, a dekad, ważniejsze będzie to, jak demokracje z zachodniego kręgu cywilizacyjnego i ich najbliżsi partnerzy, m.in. z Azji, w tym Korea Południowa, Tajwan i Japonia, poukładają się z Chinami. W komunikacie ze szczytu pada zapowiedź, że w stosunkach z nimi będzie więcej polityki spod znaku „de-risking”. Oznacza ono ograniczanie ryzykownego uzależnienia od importu strategicznych surowców, komponentów, produktów czy technologii. Chodzi o to, by nie zrywać zupełnie z Chinami, ale zachować kontrolę nad łańcuchami dostaw w kluczowych sektorach gospodarki, technologii i w produkcji, m.in. mikrochipów i akumulatorów oraz surowców niezbędnych do ich wytwarzania.

Podejście to jest skutkiem doświadczeń pandemii oraz drastycznego spadku zaufania do Chin i ich przywódcy Xi Jinpinga, sprzymierzonego z Władimirem Putinem. Choć na ich „przyjaźni bez ograniczeń”, którą obiecywali sobie chwilę przed inwazją Rosji na Ukrainę, pojawiają się nowe rysy. Tuż przed japońskim szczytem G7 Xi zorganizował spotkanie własnego klubu, z przywódcami państw Azji Środkowej, oferując im m.in. współpracę wojskową. Putina nie zaprosił, mimo że Rosja od bardzo dawna w regionie dominowała. Niemniej Xi potrzebuje każdego członka autokratycznej międzynarodówki. Jest budowniczym chińskiego supermocarstwa, którego powstanie prowadzi przez osłabienie pozycji i skłócenie Zachodu. Ten z Hiroszimy wysyła sygnał, że nie zamierza się tak łatwo poddawać.

Czytaj też: Chiny i Rosja. Czy smok zje niedźwiedzia

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Nauka

Cała Polska patrzy na zorzę. Co się wydarzyło na naszym niebie w miniony weekend?

„Ta noc przechodzi do historii astronomii!”, twierdzą znani obserwatorzy nieba. W plener ruszyły tysiące Polaków, uzbrojonych w aparaty na statywach i smartfony. Przegapiliście tę zorzę? Nie martwcie się, znów nadarzą się okazje.

Anna S. Kowalska
12.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną