Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wagnerowcy i broń jądrowa bliżej Polski. Czy powinniśmy się bać Białorusi?

Konferencja prasowa Aleksandra Łukaszenki. Mińsk, 6 lipca 2023 r. Konferencja prasowa Aleksandra Łukaszenki. Mińsk, 6 lipca 2023 r. Maxim Shemetov / Reuters / Forum
Aleksandr Łukaszenka dużo ryzykuje, przyjmując na Białorusi Jewgienija Prigożyna i jego najemników. Ale również w Warszawie zabłysły kontrolki ostrzegawcze.

Gdy pojawiła się informacja, że to właśnie Aleksandr Łukaszenka przekonał Jewgienija Prigożyna do rezygnacji z rajdu na Moskwę, z początku brzmiało to jak fake news. Szybko jednak okazało się prawdą. Łukaszenkę wybrano ponoć na mediatora dlatego, że z Prigożynem znają się od dawna. Ale sprytne popchnięcie buntowników akurat na Białoruś ma też wymiar strategiczny, potencjalnie bardzo niebezpieczny z polskiej perspektywy.

Czytaj też: Krótka wojna Prigożyna. W Rosji zebrał oklaski. Kolej na Putina

Najemnicy na granicy

W ten sposób być może na samą granicę z Polską trafią dobrze wyszkoleni rosyjscy najemnicy, wyspecjalizowani w działaniach hybrydowych. Mogą okazać się profesjonalnym wsparciem dla Białorusinów, którzy od ponad trzech lat z różnym powodzeniem „produkują” kryzys graniczny, wypychając do Polski ściągniętych z Azji i Afryki migrantów. Przy czym będzie to może najbardziej widoczny, ale niekoniecznie najgroźniejszy efekt ich „wygnania” na Białoruś.

Na razie wskutek łukaszenkowskich negocjacji wagnerowcy zostali objęci nieformalną amnestią. Władimir Putin obiecał, że ci, którzy nie brali udziału w rebelii, mogą podpisać kontrakty z ministerstwem obrony i wejść w skład regularnej armii. Pozostali mieli do wyboru albo odejście „do cywila”, albo wyjazd na Białoruś. Część najemników zapewne wybierze trzecie rozwiązanie, czyli wyjazd do Afryki, gdzie wagnerowcy ciągle są obecni.

Kilka dni po buncie Prigożyn pojawił się w Mińsku. Nadal nie wiadomo, jak liczna grupa wagnerowców uda się w ślad za nim, ale przygotowania na ich przyjęcie już trwają. Pod Osipowiczami, gdzie znajdują się pozostałości koszar rozwiązanej jednostki wojskowej, rozpoczęto budowę obozu polowego, w którym będzie mogło mieszkać do 8 tys. osób. W niezależnych kanałach telegramowych krąży informacja, że następny obóz powstanie pod Baranowiczami.

Czytaj też: Najważniejszy generał w areszcie. Dziwna kariera kolegi Prigożyna

Świeczki za Baćkę

W pierwszym momencie zgoda Łukaszenki na przyjęcie w kraju wagnerowców wydawała się co najmniej dziwna. Nie jest tajemnicą, że białoruski lider od dawna boi się przewrotu – z tej perspektywy ściąganie rosyjskich najemników wydawało się nielogiczne. Jednak Łukaszenka od co najmniej dwóch lat ma wspólne interesy z Prigożynem. Obejmują one m.in. rozwój firmy ochroniarskiej Guard Service, która jako jedyna na Białorusi ma pozwolenie na używanie broni – poza wojskiem i służbami państwowymi – nie tylko do ochrony własnego mienia i osób. W jej władzach znajduje się wielu ludzi blisko związanych z Łukaszenką.

Jest wśród nich Wiktar Szejman, bliski współpracownik prezydenta, odpowiedzialny za białoruskie projekty w Afryce. Wcześniej był m.in. szefem administracji prezydenckiej (kluczowa instytucja w systemie politycznym Białorusi), prokuratorem generalnym i nieformalnym szefem służb. Zarzuca mu się współudział w morderstwach politycznych, do jakich doszło na przełomie stuleci. Jak wykazali niezależni białoruscy dziennikarze, pracownicy Guard Service byli szkoleni w 2021 r. przez wagnerowców, a jednym z ich zadań jest zabezpieczanie białoruskich interesów związanych m.in. z wydobyciem złota w Zimbabwe.

Znajomość Łukaszenki i Prigożyna zaczęła się w 2020 r. w niekoniecznie miłych okolicznościach. Tuż przed sfałszowanymi wyborami białoruskie służby aresztowały pod Mińskiem niewielką grupę wagnerowców. Ci znaleźli się wtedy na Białorusi dość przypadkowo, ale białoruska propaganda w pierwszym momencie zasugerowała, że ich celem mógł być przewrót w stolicy. Po wyborach, w ramach gestu przyjaźni, odesłano ich do Rosji. Łukaszenka chwalił się nawet, że od tamtej pory „wagnerowcy w cerkwiach palą świeczki za Baćkę”.

Czytaj też: Co obecność wagnerowców na Białorusi oznacza dla Polski

Czy wagnerowcy zostaną?

Rozwiązanie „Prigożyn na Białorusi” pod pewnymi warunkami może się okazać korzystne i dla samego eksbuntownika, i dla Łukaszenki. Korzystając z wiedzy Prigożyna – zarówno wojskowej, jak i dotyczącej sytuacji na Kremlu – prezydent Białorusi dostanie do ręki ważną kartę przetargową w kontaktach z Putinem. Wagnerowców można też użyć propagandowo i przestrzec białoruską opozycję – w tym zbrojną, spod znaku Pułku Kalinowskiego – przed ewentualnymi zamachami na władzę.

W tym wszystkim jest jednak haczyk – czy Prigożyn i jego ludzie pozostaną lojalni wobec Łukaszenki? Można sobie bowiem wyobrazić, że wzniecą bunt przeciw niemu, czego efektem może stać się obalenie jego władzy i umieszczenie w Mińsku człowieka bardziej lojalnego wobec Moskwy.

Dziś taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, Rosja ma za dużo kłopotów w Ukrainie. Poza tym Putin, decydując się w czerwcu na rozmieszczenie rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi, wprost powiedział, że została ona objęta dodatkowymi rosyjskimi gwarancjami. Czyli żadnej zmiany władzy nie będzie. Rosja potrzebuje stabilnej Białorusi jako bazy w kontekście trwającej wojny. Last but not least, obecność rosyjskich sił na białoruskim terytorium jest też narzędziem oddziaływania na Ukrainę, państwa wschodniej flanki NATO, w tym przede wszystkim na Polskę.

Czy jednak wagnerowcy będą chcieli zostać na Białorusi? Odpowiedź będzie miała bezpośredni związek z bezpieczeństwem samego Prigożyna, któremu w Rosji grozi wyrok śmierci za bunt. Kreml może się wstrzymać z jego wykonaniem w obawie przed fermentem wśród rosyjskich żołnierzy walczących w Ukrainie – dla wielu z nich Prigożyn stał się bohaterem. Ale to nie oznacza, że Kreml mu wybaczy.

Czytaj też: Jewgienij Prigożyn, kucharz z kartoteką

Wasal i suzeren

Negocjując z Prigożynem, Łukaszenka nie pierwszy raz wszedł w rolę lennika, któremu feudalny suzeren (Putin) może zlecić zadanie w zamian za potencjalne korzyści. A niestety polityka białoruskich władz ostatnich trzech lat doprowadziła do tego, że Białoruś de facto stała się rosyjskim lennem: w zamian za współpracę gospodarczą i wsparcie rosyjskich struktur siłowych Łukaszenka oczekuje gwarancji bezpieczeństwa.

Zaraz po wyborach prezydenckich w 2020 r. obawiający się coraz większych protestów przeciw fałszerstwom i brutalności milicji Łukaszenka zadzwonił do Putina z prośbą o wsparcie. Ten go udzielił, ale rachunek, jaki przyszło zapłacić Białorusi, był słony – zapisana już wcześniej w wielu dokumentach integracja gospodarcza i wojskowa obu państw miała w końcu przyspieszyć.

Z polskiej perspektywy najistotniejsza i najniebezpieczniejsza jest przyspieszona integracja wojskowa. W lutym 2022 r., kilka dni przed rosyjską agresją na Ukrainę, ukazała się nowa wersja doktryny wojennej Państwa Związkowego Rosji i Białorusi, w której jako głównego przeciwnika wskazano NATO. Z białoruskiej doktryny przepisano też fragment mówiący, że oprócz czasu pokoju i wojny istnieje czas „pośrodku”, nazwany okresem zwiększonego zagrożenia militarnego. To ważne o tyle, że nawet te dwa państwa, których władze bezpardonowo niejednokrotnie łamały prawo, dały sobie możliwość legalnego wykorzystania szerszego spektrum narzędzi wobec „potencjalnego przeciwnika” niż tylko te dostępne w czasie pokoju.

Sądząc po deklaracjach i decyzjach władz obu państw, Rosja i Białoruś znajdują się właśnie w tym okresie. Znacznie zwiększyły liczbę wspólnych ćwiczeń, z których spora część prowadzona jest w bliskim sąsiedztwie polskiej granicy – wykorzystywany niemal bez przerwy poligon brzeski zlokalizowany jest zaledwie 30 km od Polski. W lutym 2022 r. w ramach białorusko-rosyjskiego Regionalnego Zgrupowania Wojsk ćwiczyły tam rosyjskie jednostki, które chwilę później ruszyły na Kijów.

Czytaj też. Prigożyn osłabił i ośmieszył Putina. To fatalna wiadomość dla Kremla

Broń jądrowa bliżej

Najważniejszym jednak dowodem na zależność białoruskiej polityki bezpieczeństwa od Kremla jest wspomniane rozmieszczenie w Białorusi niestrategicznej broni jądrowej. I niech nikogo nie zmylą słowa Łukaszenki, że stało się to na jego prośbę.

Rosja ma co najmniej dwa cele związane z tą bronią. Po pierwsze, daje jej pretekst do pełnej kontroli nad sytuacją polityczną Białorusi (choć oficjalnie będzie oczywiście chodziło o ochronę arsenału jądrowego, który nie może się dostać w niepowołane ręce). Po drugie, już pojawiają się głosy ze strony rosyjskiego MSZ, że Rosja będzie gotowa wycofać swoją broń jądrową z Białorusi – ale pod warunkiem, że USA wycofają swoją z Europy.

Z polskiej perspektywy niebezpieczna jest również pogłębiająca się integracja służb specjalnych obu państw. W kwietniu Łukaszenka spotkał się w Mińsku z szefem wywiadu zagranicznego Rosji Siergiejem Naryszkinem – skończyło się zapowiedzą jeszcze bliższej współpracy. Wiele wskazuje na to, że rosyjskie służby dostaną zielone światło do działania na Białorusi, a białoruskie w Rosji. Udział rosyjskich służb w kryzysie na białoruskiej granicy z państwami NATO już dla nikogo nie jest tajemnicą. Teraz dochodzą nowe obawy, np. że rosyjscy agenci o wiele skuteczniej będą działać na terenie UE i NATO, wykorzystując białoruskie paszporty.

Podsumowując, Białoruś może sobie dziś pozwolić na prowadzenie samodzielnej polityki jedynie wobec państw bliskich lub współpracujących z Rosją. Nie ma natomiast żadnej samodzielności w prowadzeniu polityki wobec państw zachodnich, w tym sąsiadów ze wschodniej flanki Sojuszu. Co więcej, polityka Białorusi względem UE i NATO jest podyktowana rosyjskimi interesami.

Czego więc możemy się spodziewać? Rosnącej liczby ćwiczeń wojskowych w pobliżu polskiej granicy i wzmożonej aktywności białoruskich służb. To na pewno, ale to nie wszystko.

Czytaj też: Bilans puczu Prigożyna. Zdaniem Zachodu Putin stracił. Czyżby?

Szkoda Białorusinów

Białoruś, jako lojalny wasal Rosji, prowadzi też działania sabotażowe i dezinformacyjne zgodne z interesem Kremla. I tak od proreżimowych historyków można już usłyszeć, że Polska powinna zapłacić Białorusi reparacje za okupację jej zachodnich ziem w czasie dwudziestolecia międzywojennego. Białoruskie władze pozwalają też na niszczenie polskich miejsc pamięci i prześladowania polskiej mniejszości.

Od ponad dwóch lat białoruskie władze w ścisłej współpracy z rosyjskimi podtrzymują też kryzys na granicy z państwami NATO. Z tej perspektywy obecność na Białorusi wagnerowców stanowi dla Polski kolejne zagrożenie. Mogą być zainteresowani przerzutem migrantów z Afryki pod granice wschodniej flanki. Mogą też zostać wykorzystani do prowokacji granicznej, która gwałtownie zwiększyłaby napięcie w regionie.

Można też w końcu wyobrazić sobie scenariusz, w którym do Polski trafiają wagnerowcy wyposażeni w białoruskie paszporty, z zadaniem przyjrzenia się obiektom infrastruktury krytycznej bądź wręcz ich zniszczenia. Takie obawy nie są bezpodstawne: w marcu ABW poinformowała o zatrzymaniu grupy, która miała przygotowywać akty sabotażu na torach biegnących do Ukrainy. Część zatrzymanych miała białoruskie paszporty.

Nie ma też wątpliwości, że białoruskie grupy hakerskie nadal będą atakować polskie cele. Obecność Prigożyna i wagnerowców na Białorusi otwiera w tym względzie nowe możliwości, ich farmy trolli mogą zechcieć grasować w polskich serwisach społecznościowych. Zbierając to wszystko, nie ma wątpliwości, że Prigożyn i wagnerowcy stanowią dla Polski i innych państw wschodniej flanki NATO poważne zagrożenie.

W tym wszystkim szkoda też Białorusinów. Zwłaszcza tych, którzy siedzą w więzieniach, z niekiedy drakońskimi „wyrokami” za wydumane „zbrodnie” przeciwko reżimowi Łukaszenki. I tych, którzy musieli uciec z kraju – czasem w tym, co mieli na sobie. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że na granicy z demokratyczną i niezależną Białorusią żaden płot nie będzie potrzebny. Niestety obecna rzeczywistość sprawia, że na Bugu mamy do czynienia niemal z żelazną kurtyną.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Nauka

Cała Polska patrzy na zorzę. Co się wydarzyło na naszym niebie w miniony weekend?

„Ta noc przechodzi do historii astronomii!”, twierdzą znani obserwatorzy nieba. W plener ruszyły tysiące Polaków, uzbrojonych w aparaty na statywach i smartfony. Przegapiliście tę zorzę? Nie martwcie się, znów nadarzą się okazje.

Anna S. Kowalska
12.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną