Prezydent rozchorował się po południu. Atak kaszlu był tak silny, że choć w owych czasach mężowie stanu ginęli raczej od rewolwerowych kul, jego osobisty lekarz podejrzewał zamach przy użyciu staroświeckiej trucizny. Do problemów z oddychaniem szybko dołączyła wysoka, blisko 40-stopniowa gorączka i ostra biegunka.
Pacjent zaległ w łóżku nieprzytomny, niezdolny do uczynienia najmniejszego ruchu. Współpracownicy, którzy zebrali się wokół, byli przerażeni fizycznymi zmianami, jakie go dotknęły – podkrążone, zapadnięte oczy i blada, wymizerowana cera upodobniły jego oblicze do trupiej czaszki. Inne, jeszcze bardziej niepokojące symptomy miały objawić się wkrótce.
Rozdział z książki Łukasza Mieszkowskiego „Największa. Pandemia hiszpanki u progu niepodległej Polski” dostępnej m.in. w sklepie internetowym „Polityki” i jako e-book na Publio.pl »
Wielka ofensywa aliantów
A jednak tej wiosny w Paryżu nie dziwiły one nikogo. Od wielu miesięcy w mieście, do którego przyjechał prezydent Stanów Zjednoczonych, szalała epidemia grypy lub, jak się wtedy mawiało, influency. Liczba przypadków szła w setki tysięcy. Do czwartku 3 kwietnia 1919 roku zachorowała już żona prezydenta, jego córka, główny doradca, osobisty lekarz i ochmistrz. Młody asystent, który zaraził się w tym samym dniu, zmarł po czterech dobach. Pomiędzy początkiem października 1918 roku a końcem lutego następnego roku w metropolii, z powodu grypy i związanych z nią komplikacji, życie straciło blisko 20 tysięcy ludzi.