Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Zanim padły strzały II. Czarna wołga i tajemnicze fiolki pod kopalnią „Sosnowiec”

Nieczynna kopalnia „Sosnowiec” Nieczynna kopalnia „Sosnowiec” Franciszek Mazur / Forum
Jesienią 1981 r. w tłum górników kopalni „Sosnowiec” poleciały fiolki z duszącą substancją. Sprawców do dzisiaj nie znaleziono. Także motyw pozostaje niejasny, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że celem było wywołanie wrzenia w kraju i sprowokowanie siłowej konfrontacji.

Dlaczego największy w kraju opór przeciwko stanowi wojennemu stawiano od samego początku – już w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. – na Śląsku, a przede wszystkim w tutejszych kopalniach i hutach? Dlaczego tu – 15 grudnia w kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju – padły pierwsze strzały w polsko-polskiej wojnie? Dlaczego najkrwawsze wydarzenie stanu wojennego – pacyfikacja kopalni „Wujek” w Katowicach 16 grudnia 1981 r. – miała miejsce już następnego dnia po „Manifeście Lipcowym”, kiedy echem jeszcze pobrzmiewały apele gen. Wojciecha Jaruzelskiego, żeby nie została przelana ani jedna kropla polskiej krwi?

Czy to zbieg okoliczności, o jaki nietrudno w takich przedsięwzięciach jak stan wojenny? Czy też społeczna i polityczna atmosfera na Śląsku od początku była konfrontacyjna? A może komuś zależało, aby stan wojenny utopić we krwi i tym samym zamknąć na lata dialog władzy z dążącym do wolności narodem? Komu?

Bez tych wydarzeń na Śląsku stan wojenny byłby – przynajmniej w pierwszych dniach, z punktu widzenia jego organizatorów – udany. Kraj żył w strachu i pożądanym dla władz wojskowych spokoju. Tylko tutaj wrzało. Z jakich powodów robotniczy Śląsk, postrzegany w PRL jako swoista „Katanga dobrobytu”, powiedział ludowej władzy kategoryczne „nie!”?

W kilku publikacjach postaramy się przybliżyć tamten czas sprzed 40 lat. Z tragicznym grudniem 1981 r. włącznie. Ważna będzie ocena roli Katowickiego Forum Partyjnego, stowarzyszenia przesiąkniętego stalinowską mentalnością i ideologią, nawołującego ZSRR do bratniej pomocy.

Jesień 1981 r. to stawianie ostatnich już kropek w przygotowaniach do stanu wojennego. Komu i czemu w tych dniach miała służyć prowokacja obrzucenia zza szyb przejeżdżającej czarnej wołgi górników kopalni „Sosnowiec” fiolkami z trującą substancją? Podgrzała ona klimat do stanu wrzenia, zbliżając kraj do nieuchronnej siłowej konfrontacji.

Towarzysze zatroskani o kraj

40 lat temu przygotowania do stanu wojennego wchodziły w ostatnią fazę. Na jego wojskowym uniformie prawie wszystkie guziki były już zapięte. Ale równocześnie toczyła się inna gra, czy może gry, które nawet dzisiaj trudno jednoznacznie nazwać. Jej aktorów należy szukać wśród dogmatyków ze struktur PZPR, MO, SB i wojska – będących wówczas na stanowiskach lub już nawet poza służbami, ale zachowujących w nich spore wpływy. Ich celem było zawrócenie biegu wydarzeń, nawet tego nurtu, który prowadził bezpośrednio do stanu wojennego. Szansę dla siebie, bo przecież nie dla Polski, widzieli w interwencji Związku Radzieckiego. Polska nie była dla nich priorytetem. Nawet nie grała roli drugoplanowej.

W ówczesnym województwie katowickim wciąż liczono na bratnią pomoc i specjalnie nie kryto się z toastami za radzieckie czołgi. Bliskim obserwatorem tamtych wydarzeń był Kazimierz Zarzycki (1939–2020). Osobisty sekretarz Edwarda Gierka w jego końcowych katowickich latach, później redaktor naczelny śląskiej popołudniówki i zastępca w „Trybunie Robotniczej”, największym partyjnym dzienniku w Polsce. Uchodził za partyjnego liberała, ale utrzymywał też poprawne relacje z przeciwnikami odnowy. Od marca 1981 r. był szefem katowickiego ośrodka TVP.

W minionym roku, w trakcie pracy nad książką „Moja melodia PRL-u”, zdążył mi opowiedzieć o tajnej grupie „zatroskanych towarzyszy”, do której próbowano wciągnąć i jego. Także o swoim zaangażowaniu w tonowanie emocji, które towarzyszyło wydarzeniu z tajemniczymi fiolkami. Nie można wykluczyć, że między „zatroskanymi towarzyszami” a osobami stojącymi za fiolkową prowokacją kiedyś uda się badaczom najnowszych dziejów postawić znak równości.

Pod koniec września 1981 r. Zarzycki został zaproszony przez płk. Jerzego Grubę, komendanta wojewódzkiego MO w Katowicach, na nieoficjalne spotkanie z grupą owych towarzyszy „zatroskanych o losy kraju”. Tak ich wówczas nazwał szef milicji. Poznali się na przyjęciach u wspólnych znajomych, kilkakrotnie razem biesiadowali, mówili sobie po imieniu. Zarzycki wspominał, że na tę randkę nie szedł w ciemno. W Katowicach szeptano już, że potajemnie uformował się „sztab dziesięciu gniewnych ludzi” dążących do powstrzymania kontrrewolucji w kraju. – Domyślałem się, że to w ich imieniu Gruba mnie zaprasza i że, rzecz jasna, jest członkiem tego „sztabu” – wspominał Zarzycki. – Wahałem się, ale w końcu zwyciężyła dziennikarska ciekawość.

Czytaj też: Czy Śląsk spóźnił się na pociąg „Solidarności”?

Zatrzymać i cofnąć polską odnowę

Trzeba powiedzieć, że w tym czasie Zarzycki był ostro atakowany przez Katowickie Forum Partyjne Wsiewołoda Wołczewa, organizację, dla której stalinizm był wzorem do naśladowania. KFP wyrosło na politycznej scenie w połowie maja 1981 r. Nawoływało do powrotu partii do korzeni marksizmu i leninizmu w stalinowskim wydaniu. Także do rozprawy z kontrrewolucją. Nie była to wówczas jedyna w kraju partyjna frakcja „zdrowych sił”, jak siebie nazywali, zapatrzona w przeszłość. Ale żadna inna, poza właśnie KFP, nie uzyskała tak wielkiego rozgłosu i tak wielkiego wsparcia w sąsiednich stolicach: Moskwie, Berlinie i Pradze, dążących do zmiany biegu wydarzeń w Polsce. Poparcie dla KFP było tak silne, jak silny był strach przed „polską zarazą”. Mieczysław F. Rakowski nazwał w swoich pamiętnikach działalność KFP „jednym wielkim donosem na polską odnowę”.

Patronem KFP był Andrzej Żabiński, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Także członek Biura Politycznego, najwyższego gremium partii. Cieszył się specjalnymi względami Moskwy i wierzył w nieuchronność radzieckiej interwencji, która miała wynieść go na fotel pierwszego sekretarza lub premiera. Kiedy wyczuł, że frakcja tzw. twardogłowych we władzach partii, do której należał – wraz z m.in. Tadeuszem Grabskim, Stefanem Olszowskim i Stanisławem Kociołkiem – może zostać rozbita na lipcowym IX Nadzwyczajnym Zjeździe PZPR, domagał się odłożenia zjazdu. W jego i swoim imieniu KFP wzywało do zerwania przygotowań i zawrócenia biegu wydarzeń w Polsce.

Nie udało się, zjazd się odbył, a Żabiński stracił stanowisko w najwyższych partyjnych władzach, co spowodowało, że oficjalna działalność KFP zaczęła zamierać. Pod koniec września 1981 r. forum przekształciło się w Katowickie Seminarium Marksistowsko-Leninowskie. Cele seminarium i Andrzeja Żabińskiego pozostały te same: zatrzymać i cofnąć polską odnowę. Wśród członków założycieli KFP byli aktualni i byli pracownicy aparatu partyjnego, funkcjonariusze MO i SB. Gremia te skupiały również aktywnych, choć publicznie pozostających w cieniu sympatyków stowarzyszenia Wsiewołoda Wołczewa.

Czytaj też: Niezwykła biografia Mieczysława F. Rakowskiego

Socjalizm na antenie TVP

W tamto wrześniowe popołudnie komendant Gruba czekał na Zarzyckiego w uliczce między gmachem partyjnego komitetu a Centrum Kultury nazywanym przez mieszkańców Katowic „Dezember Palace” – dzisiaj to Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek. – W pełnej konspiracji zeszliśmy tajnymi schodami kilka pięter, potem szliśmy korytarzami, sekretnymi zaułkami przez podziemia niedawnego pałacu Zdzisława Grudnia (następca Edwarda Gierka – JD), aż do głębokich piwnic, których istnienia nawet się nie domyślałem – wspominał Kazimierz Zarzycki.

Wreszcie stanęli przed właściwymi drzwiami. Gruba zastrzegł, że utrzymanie w sekrecie ich lokalizacji jest warunkiem sine qua non. W przeciwnym razie nie będzie można przekroczyć tego progu. W podziemnym pomieszczeniu czekali „gniewni”, wśród nich Henryk Lichoś, wojewoda katowicki i zarazem przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Obrony, także Zdzisław Kupiec, szef Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach, gen. Jerzy Sateja, niedawny dowódca Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, wcześniej związany z Wojskową Służbą Wewnętrzną. I kojarzony z widzenia jakiś pracownik komitetu wojewódzkiego partii. – Pozostałej piątki nie znałem, mogłem się domyślać, choć głowy nie dam, że ci zatroskani losami Polski związani są ze służbami specjalnymi, niekoniecznie naszymi – opowiadał Zarzycki.

Wyglądało na to, że on, szef telewizji, został wezwany na dywanik, bo już na początku wydarzeń wylano na niego i na dziennikarzy TVP kubły pomyj z zarzutami, że nie dość energicznie bronią socjalizmu na antenie. Że wspierają „Solidarność” i dopuszczają do głosu ludzi reakcji i kontrrewolucji… I takie stawianie redaktora naczelnego telewizji do pionu trwało może pół godziny.

Zarzycki z początku poddawał się reprymendzie, wreszcie przerwał podniesionym głosem: – Jest was dziesięciu gniewnych. Jeśli jesteście równie odważni, to proszę, natychmiast jedziemy do studia, nawet zarządzę przerwanie programu i oddaję wam głos: mówcie, przekonujcie, dawajcie odpór wrogim siłom… Bierzecie to na klatę. Zapraszam.

Nikt się nie odzywał, Zarzycki mówił dalej: – Zapraszam do wszystkich redakcyjnych dyskusji, ale domaganie się od moich dziennikarzy obrony socjalizmu w kształcie, w jakim do niedawna był, jest nierealne, to głupota, to konfrontowanie Polaków…

Zapadła cisza, którą po chwili przerwał komendant milicji, z którym nagle Zarzycki przestał być po imieniu: – To ja was wyprowadzę na zewnątrz… Został, oczywiście, zobowiązany do zachowania całego spotkania w tajemnicy. Echo tego wydarzenia powróciło po stanie wojennym w trakcie weryfikacji dziennikarzy – Kazimierz Zarzycki, dyrektor ośrodka i redaktor naczelny katowickiej TVP, pierwszy pożegnał się z pracą w telewizji.

Czytaj też: Meldunki i spiski – gorące lato 1980

Kto podrzucił fiolki do Sosnowca?

Ale miało to nastąpić dopiero w styczniu 1982 r. Wcześniej, w październikowe samo południe poprzedniego roku, pod główną bramą kopalni „Sosnowiec” z pędzącej czarnej wołgi wyrzucono trzy fiolki. Tylko jedna się rozbiła – zaczął się z niej ulatniać gryzący gaz. Kopalnia – jeszcze rok wcześniej członkiem jednej z jej podstawowych organizacji partyjnych był Gierek – od sierpniowego strajku była w centrum zainteresowania mediów zagranicznych i krajowych. Wówczas działacze „Solidarności”, z przewodniczącym Wojciechem Figlem na czele, odizolowali od załogi dyrekcję, partyjny komitet i radę zakładową Związku Zawodowego Górników. Strajkujący wzywali do wyprowadzenia partii za bramę zakładu. Z szybu zrzucono czerwoną pięcioramienną gwiazdę, do tej pory widoczną prawie z każdego zakątka Sosnowca.

Pod koniec października przewodniczący Figiel i kilku działaczy mieli za ten strajk stanąć przed sądem. Ale wcześniej w tłum wychodzących górników wrzucono te fiolki. „Solidarność” potraktowała to jako prowokację ze strony władzy. Próbę zastraszenia. W Sosnowcu zawrzało, na ulicach pojawili się żołnierze z długą bronią. Uliczna plotka – później również medialna – donosiła, że wobec górników użyto gazów bojowych. Faktycznie kilkudziesięciu górników trafiło do szpitali z objawami zatrucia, ale niegroźnego. I choć była to sytuacja nadzwyczajna i wybuchowa w pełnym tego słowa znaczeniu, to służby chemiczne pojawiły się dopiero wieczorem. Około północy było już wiadomo, że gaz w fiolkach to substancja zapachowa dodawana do gazu ziemnego. Niegroźna dla życia, choć strachopędna.

Ale kopalnia weszła już w strajk… Poinformowała o tym katowicka telewizja, w której bardzo wiele do powiedzenia miała „Solidarność”. Wnet o prowokacji zaczęły trąbić wszystkie światowe agencje – za to w kraju, szczególnie w telewizji, wprowadzano na „Sosnowiec” embargo. Władza się pogubiła. Może faktycznie nie wiedziała, kto stoi za gazem, który ulatniał się nie z rozbitej butelki po wódce, ale z profesjonalnego pojemnika. Trwały sprawdzania w służbach cywilnych i wojskowych… Rodziły się pytania: jeżeli nie nasi, to kto?

Czytaj też: Żabiński. Towarzysz zdrowa siła

Zielone światło przed stanem wojennym

Do tego działo się to w dniach, kiedy gen. Wojciech Jaruzelski zastąpił Stanisława Kanię w fotelu I sekretarza – tym samym w jednym ręku skupiona została pełna władza partyjna, cywilna i wojskowa. Wielu działaczom partyjnym to się nie podobało; szczególnie w katowickim aparacie, w którym prawie jawnie kwestionowano już wcześniej premierostwo Jaruzelskiego, a z sekretarza Kani robiono sobie podśmiechujki w najważniejszych gabinetach komitetu wojewódzkiego.

Pogubiła się też „Solidarność”, strajkujący nie wiedzieli, o co właściwie chodzi w tym proteście. Część zaczęła domagać się mediacji i arbitra w osobie… dyrektora katowickiej telewizji. Zarzycki zgodził się, ale przewodniczący Figiel uznał, że to nie jest właściwy partner do rozmów. Wypominał też, że telewizja polska ma ograniczone możliwości informowania o strajku. Również strona rządowo-partyjna nie akceptowała samodzielnej roli szefa telewizji w próbach rozwiązania konfliktu. Zarzyckiego wspierał wiceminister górnictwa i energetyki Marian Gustek, z którym był zaprzyjaźniony, ale już gen. Czesław Piotrowski, nowy szef tego resortu, uważany za namiestnika Warszawy i prawą rękę gen. Jaruzelskiego na Śląsku, nie chciał o Zarzyckim i mediacji słyszeć.

Pomogła interwencja u Rakowskiego, wówczas wicepremiera i przewodniczącego Komitetu Rady Ministrów ds. Dialogu ze Związkami Zawodowymi... A strajk się zaostrzał – jego przywódcy ignorowali apele Lecha Wałęsy o zakończenie protestu.

Wreszcie w Warszawie ktoś zapalił zielone światło do rozmów w Sosnowcu. Zarzycki przypuszczał, że musiał to zrobić sam Jaruzelski. Byłoby to nawet logiczne. Przygotowania do stanu wojennego szły pełną parą i pewnie uznano, że byłoby fatalnie, aby to gigantyczne przedsięwzięcie już w pierwszych minutach i godzinach zderzyło się ze strajkującą kopalnią albo z wieloma kopalniami i hutami. O zaskoczeniu nie byłoby więc mowy.

Strona strajkująca zgodziła się na mediatora dopiero po interwencji Rafała Szymońskiego, szefa telewizyjnej „Solidarności”, wpływowej postaci w śląsko-dąbrowskim regionie związku. A także za sprawą ks. Zdzisława Wajznera, proboszcza parafii pw. Wniebowzięcia NMP, na której terenie leżała kopalnia. W rozmowach pomogło – po kolejnym telefonie do Rakowskiego – zdjęcie embarga na informacje z „Sosnowca”. Telewizja zaczęła spełniać żądania strajkujących, w tym najważniejszy – aby relacja z konferencji w ostatnim dniu protestu ukazała się w głównym wydaniu „Dziennika Telewizyjnego”.

Smród na cały kraj

Strajk trwał 17 dni – i do dzisiaj nie wiadomo, kto wyrzucił fiolki przed bramę kopalni „Sosnowiec”. A przecież wyjaśnienie tej sprawy i wskazanie sprawców było główną przyczyną protestu. Na jego początku do solidarnościowego wsparcia szykowały się zakłady z województwa katowickiego i kraju. Te zapędy próbował hamować Wałęsa, ale atmosfera po fiolkach wyraźnie i niebezpiecznie się zagęszczała.

Swego czasu miałem okazję zapytać o fiolki gen. Jerzego Grubę, który w stanie wojennym awansował. To nie SB je rozrzuciła?

Nie bawmy się w zgadywanki. Pamięta pan przecież, jak mnie atakowano, że milicja nie potrafi stwierdzić, jakie to były środki. Wtedy rozwalono chyba dwie–trzy kapsułki. Już nie pamiętam. Ale z naszej strony, ze strony milicji, wszystko było proste i czyste. Dopuściliśmy ekspertów wskazanych przez „Solidarność”. Zapachy pojechały do badań w laboratorium w Warszawie. Powiedziałem wtedy związkowcom, że w ciągu 24 godzin będziemy wiedzieć, co to za środek. Wyniki przyszły już po kilku godzinach. Tylko nikt nie chciał wierzyć, że to zwykły nawanniacz gazu dodawany ze względu na bezpieczeństwo do bezzapachowego gazu.

I dalej ciągnął: – Przywieźli do mnie dużą butlę z takim nawanniaczem. Jak ją odkręciliśmy, to śmierdziało jak cholera. Rzygać się chciało, ale się nie otruliśmy. Życiu to nie zagrażało, ale smrodu narobiło. W całym kraju. A kto to zrobił? Wtedy przypuszczałem, że ktoś powiązany z Katowickim Forum Partyjnym albo tzw. zaprzyjaźnione służby. Ktoś, kto w tym momencie chciał podgrzać atmosferę. No i ktoś, kto miał specjalny dostęp do ampułek w zakładach gazowniczych, bo ta substancja zapachowa nie była ogólnie dostępna. Ta substancja nie zadziałała po rozbiciu słoika czy butelki, tylko ampułek, w których znalazła się w jakimś procesie produkcyjnym.

Tak, atmosfera na Śląsku i w Zagłębiu wyraźnie gęstniała… Później, po tragedii „Wujka”, zaczęto mówić, że już jesienią sytuacja w regionie przybierała charakter konfrontacyjny. Niekoniecznie, ale… Na początku listopada 1981 r. w rocznicę rewolucji październikowej do Konsulatu Generalnego ZSRR w Krakowie przybyła delegacja katowicka z Andrzejem Żabińskim na czele. Delegacji wojewódzkich było wiele, ale tylko członkowie katowickiej wznosili toasty za rychły wjazd radzieckich czołgów. Nikt inny nie prosił o interwencję.

Czytaj też: Kraina węgla i stali

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną