Włochy nie radzą sobie z migrantami, więc Meloni polubiła UE. Cenna lekcja dla PiS
U niejednego sympatyka włoskiej prawicy, zwłaszcza w radykalnym wydaniu, ten widok mógł wywołać co najmniej dyskomfort. Oto Giorgia Meloni, polityczka, która wywodzi się z ruchów postfaszystowskich i jeszcze niedawno definiowała się jako „soweranistka, katoliczka i kobieta”, staje ramię w ramię z szefową instytucji ucieleśniającej wszystko, z czym ideologicznie się nie zgadza.
W czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej sporo mówiła o potrzebie przywrócenia państwom członkowskim sprawczości i prawa do decydowania, kogo mogą wpuszczać na terytorium swojego kraju. Z ograniczenia migracji uczyniła jeden z fundamentów swojego programu, choć od objęcia urzędu znacząco zmieniła akcenty. Dziś rząd Braci Włoskich mówi więcej o sprawach gospodarczych, zmniejszeniu obciążeń podatkowych i ograniczeniu biurokracji niż o zagrożeniu dla europejskiej cywilizacji, które miałoby płynąć z Afryki Północnej, Azji czy Bliskiego Wschodu.
Czytaj także: Lider Placebo kontra Giorgia Meloni. Muzyk uderzył w czuły punkt
Lampedusa pod naporem migrantów
Nawet jednak jeśli nie chce, Meloni migrantami zajmować się musi, bo do włoskich brzegów przybywa ich coraz więcej. Tylko w ubiegłym tygodniu na Lampedusie wylądowało ponad 8 tys. przybyszów, głównie z krajów Maghrebu. Dla porównania: stała populacja wyspy wynosi zaledwie 6 tys.