Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Włochy nie radzą sobie z migrantami, więc Meloni polubiła UE. Cenna lekcja dla PiS

Giorgia Meloni i Ursula von Der Leyen na Lampedusie, 17 września 2023 r. Giorgia Meloni i Ursula von Der Leyen na Lampedusie, 17 września 2023 r. Riccardo De Luca, European Union, 2023 / mat. pr.
Szefowa włoskiego rządu wspólnie z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen odwiedziły Lampedusę, chętnie pozując do zdjęć i opowiadając o potrzebie unijnej solidarności w kwestii migrantów. Nawet ona wie, że problemu nie rozwiąże sama.

U niejednego sympatyka włoskiej prawicy, zwłaszcza w radykalnym wydaniu, ten widok mógł wywołać co najmniej dyskomfort. Oto Giorgia Meloni, polityczka, która wywodzi się z ruchów postfaszystowskich i jeszcze niedawno definiowała się jako „soweranistka, katoliczka i kobieta”, staje ramię w ramię z szefową instytucji ucieleśniającej wszystko, z czym ideologicznie się nie zgadza.

W czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej sporo mówiła o potrzebie przywrócenia państwom członkowskim sprawczości i prawa do decydowania, kogo mogą wpuszczać na terytorium swojego kraju. Z ograniczenia migracji uczyniła jeden z fundamentów swojego programu, choć od objęcia urzędu znacząco zmieniła akcenty. Dziś rząd Braci Włoskich mówi więcej o sprawach gospodarczych, zmniejszeniu obciążeń podatkowych i ograniczeniu biurokracji niż o zagrożeniu dla europejskiej cywilizacji, które miałoby płynąć z Afryki Północnej, Azji czy Bliskiego Wschodu.

Czytaj także: Lider Placebo kontra Giorgia Meloni. Muzyk uderzył w czuły punkt

Lampedusa pod naporem migrantów

Nawet jednak jeśli nie chce, Meloni migrantami zajmować się musi, bo do włoskich brzegów przybywa ich coraz więcej. Tylko w ubiegłym tygodniu na Lampedusie wylądowało ponad 8 tys. przybyszów, głównie z krajów Maghrebu. Dla porównania: stała populacja wyspy wynosi zaledwie 6 tys. osób. Na Lampedusie sytuacja jest już właściwie niemożliwa do zarządzania, bo istniejące tam centrum tymczasowego pobytu i relokacji migrantów może obsługiwać zaledwie 400 osób naraz. Włoskie władze wprowadziły tam stan wyjątkowy, choć pracujący na wyspie wolontariusze i przedstawiciele organizacji międzynarodowych apelują, by mimo wszystko bieżących wydarzeń nie definiować jako sytuacji kryzysowej dla całych Włoch, a jedynie jako „miejscowy alarm operacyjny”.

Wskazują przy tym na proporcje: podczas kryzysu migracyjnego z 2015 r., kiedy na Stary Kontynent w poszukiwaniu azylu i lepszego życia trafiło 1,3 mln osób (najwięcej od czasów II wojny światowej), zaledwie 8 proc. z nich przeprawiało się przez Lampedusę. W tym roku według danych Frontexu i Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM) ponad 54 proc. wszystkich osób próbujących dostać się do Europy wybiera tzw. szlak środkowy, wiodący z Tunezji i Libii do wybrzeży Włoch. IOM wylicza, że aż 70 proc. z nich po raz pierwszy dotyka lądu właśnie na Lampedusie. Według danych włoskiego ministerstwa spraw wewnętrznych w tym roku (od stycznia do sierpnia) na Półwysep Apeniński trafiło już 114,5 tys. migrantów, co oznacza, że przez tę maleńką wyspę przewinęło się ponad 80 tys. osób.

To najpewniej będzie dla Włoch rekordowy rok pod względem migracji morskiej. Do tej pory najwięcej ludzi przybyło tam w 2016 r. – 181,5 tys. Liczby do sierpnia wyglądały wówczas podobnie do tych dzisiejszych, a nic nie wskazuje, żeby napływ migrantów miał zwolnić. Wręcz przeciwnie. Niedawne tragiczne w skutkach katastrofy naturalne w Maroku i Libii sprowadziły na kolejne tysiące osób biedę, zwiększy się więc prawdopodobieństwo szukania przez nie lepszej przyszłości gdzie indziej.

W dodatku słabo przędzie gospodarka Egiptu, mocno rozchwiana m.in. z powodu zaburzeń w dostawie rosyjskiego i ukraińskiego zboża, fundamentalnego dla tamtejszego sektora produkcji żywności. Kompletnie niestabilna politycznie i gospodarczo jest też Tunezja – a to właśnie z tych dwóch ostatnich krajów pochodzi łącznie aż 15 proc. wszystkich migrantów, którzy wybierają szlak środkowy. Choć to odsetek na pewno zaniżony – skoro w danych Frontexu najliczniejszą, prawie 17-procentową grupę stanowią migranci o „niezidentyfikowanej przynależności narodowej”. Marokańczykom bliżej do Hiszpanii, ale akurat Madryt jest dużo lepszy w uszczelnianiu granic, również dlatego, że władzom Maroka płaci ogromne pieniądze za monitorowanie szlaków przerzutu migrantów przez Saharę.

Nie ma hotspotów, jest zwrot ku Unii

Włosi pod rządami Giorgi Meloni próbują zrobić to samo, ale po drugiej stronie mają znacznie mniej stabilnych partnerów. W Libii właściwie nie wiadomo, z kim rozmawiać, bo w tym kraju funkcjonują dwa niezależne od siebie rządy, wzajemnie się zwalczające i kontrolujące tylko fragmenty terytorium. Z Tunezją częściowo się udało – w lipcu rząd w Tunisie podpisał z Unią Europejską porozumienie, na mocy którego zobowiązuje się do ograniczenia liczby wypływających z ich wód terytorialnych w kierunku Europy statków. Zgadza się też na przyspieszenie ekstradycji obywateli Tunezji, którzy na północy znajdują się bez wymaganych papierów, oraz na bardziej zdecydowaną walkę z gangami przemytników. Cena? 105 mln euro pomocy rozwojowej.

Choć formalnie stroną tego traktatu jest Bruksela, to w krajowych mediach Meloni odtrąbiła to jako własny sukces. Niewielu pamięta już dzisiaj, że rok temu obiecywała stworzenie w Libii i Tunezji hotspotów, w których „prawdziwi uchodźcy” odsiewani byliby od reszty „migrantów ekonomicznych”, którzy jej zdaniem do Europy prą w poszukiwaniu darmowego socjalu. W jednej z debat z ówczesnym liderem opozycyjnej Partii Demokratycznej Enrico Lettą mówiła nawet, że kraj, który nie jest w stanie powstrzymać migracji ekonomicznej, to kraj, „którego nikt nie traktuje poważnie” – i za taki uważało się jej zdaniem Włochy pod rządami Giuseppe Contego i poprzedniej koalicji. Ona, oczywiście, obiecywała, że powagę republice przywróci.

Rok później nie ma ani hotspotów, ani medialnego bicia piany, jest natomiast zwrot proeuropejski, choć czysto koniunkturalny. Meloni chętnie fotografuje się teraz z von der Leyen, apelując na forum unijnym o większe wsparcie przy relokacji migrantów. Nie można się jej dziwić – trudno spodziewać się, że Włochy poradzą sobie same z przeprocesowaniem wszystkich aplikacji o azyl czy nawet pomocą humanitarną. Zwłaszcza że – co podkreślają we Włoszech wszyscy, od polityków po pracowników społecznych i wolontariuszy – zdecydowana większość przybyszów nie chce wcale tam zostać na stałe.

Pochodzą z krajów francuskojęzycznych i chcą przedostać się do Francji, ewentualnie do Niemiec – bo zwłaszcza Syryjczycy, Tunezyjczycy i Afgańczycy często mają tam już rodziny. Nie dziwi więc, że europejska solidarność znika właśnie na tej osi. Francuzi już w listopadzie 2022 r. wprowadzili zaostrzone kontrole na granicy z Włochami, Niemcy ograniczyli liczbę migrantów, których przyjmują po pobycie na Półwyspie Apenińskim.

Czytaj także: Morawiecki z Orbánem nie zablokowali prac nad reformą migracyjną

Problemu nie da się rozwiązać w pojedynkę

Nawet wewnątrz włoskiej koalicji trzeszczy, bo inni politycy prawicy zaczynają się niecierpliwić. Lider Ligi Matteo Salvini, swego czasu również bezradny w obliczu napływu migrantów minister spraw wewnętrznych, oskarża Meloni o naiwność, mówiąc, że na Lampedusie mamy dzisiaj dowód na nieskuteczność dyplomacji Rzymu. Jeden z jego posłów Andrea Crippa stwierdził nawet, że „jest ewidentne, że rząd Tunezji wypowiedział Włochom wojnę”.

Natomiast Meloni boleśnie przekonuje się, że problemu migrantów nie da się rozwiązać w pojedynkę – zwłaszcza przy geograficznym położeniu Włoch. Biega po pomoc do Brukseli, nagle wierząc w sprawczość Unii i sens jej istnienia. Co ciekawe jednak, nie wzywa wcale do wyrzucenia wszystkich przybyszów, ale do relokowania ich do innych krajów – co z kolei spotyka się z oporem lokalnych prawicowców, chociażby w Holandii czy Szwecji.

Z tego obrazka wyciągnąć należy kilka wniosków. Po pierwsze – Unia dramatycznie potrzebuje nowego rozwiązania systemowego w kwestii migracyjnej, w dodatku takiego, z którego pojedyncze państwa nie będą mogły się bezkosztowo wypisać. Po drugie, ciężko wierzyć w zapowiedzi Meloni o zbudowaniu paneuropejskiego frontu soweranistów na zbliżające się przyszłoroczne wybory do europarlamentu, skoro każde z tych ugrupowań koniec końców walczy tylko o własny interes narodowy, a te bywają wzajemnie sprzeczne.

Po trzecie – tu płynie cenna lekcja dla polityków PiS: migracja jest zjawiskiem nie tylko odwiecznym, ale też powszechnym. I jako takiej nie da się jej całkowicie powstrzymać. Można natomiast próbować nią zarządzić, ale do tego potrzeba chęci i partnerów, najlepiej potężniejszych od siebie samego. Na przykład Unię Europejską. Krzyki o uzyskaniu podmiotowości i obronie polskiej tradycji narodowej nikogo nie powstrzymają.

Czytaj też: Ciała na polskiej granicy. Oni nie przeżyli tej wędrówki

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną