Przyszli historycy, którzy będą szukać momentu, gdy zaczął się nowy dwubiegunowy świat i na dobre ruszyła druga zimna wojna, mają coraz większy wybór. Będą mogli wskazać także na szczyt Xi Jinpinga i Joe Bidena w górach Santa Cruz pod San Francisco. Przywódca Chińskiej Republiki Ludowej i prezydent Stanów Zjednoczonych spotkali się podczas zjazdu APEC, Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku. Stosunki między oboma mocarstwami są bardzo złe. Pojawiło się przekonanie, że ich liderzy muszą po ponad roku przerwy wreszcie się zobaczyć i osobiście skonfrontować drugą stronę z własnym stanowiskiem. Potrzebowali do tego jakiejś okazji, obiektywnego pretekstu i względnie neutralnego terytorium, by nie wyglądało na to, że jeden jest tylko gościem, petentem i słabszą stroną, a drugi występuje w roli gospodarza, który gra na własnym boisku i przy swojej publiczności.
Podkast: Chiny jak smok budzą się ze snu. Na czym polega ich fenomen?
USA–Chiny. Idzie fatalnie
Trzeba zrobić wszystko, by rywalizacja nie przerodziła się w konflikt, tak Biden witał Xi. W ostatnim półwieczu – to już Xi – stosunki Chin z USA nigdy nie były łatwe, zawsze pojawiały się problemy i zwroty akcji. Jednocześnie nierealne jest, by jedno państwo zmieniło drugie, a „planeta Ziemia jest wystarczająco duża”, by zmieściły się na niej dwie superpotęgi, które powinny wznieść się ponad dzielące je różnice.
Takie powitania w języku dyplomacji to przyznanie, że idzie fatalnie. Oraz że Chiny są statusu co najmniej równego USA. Xi był tym bardziej skłonny się spotkać, że z chińskiego rynku ewakuują się amerykańscy inwestorzy, reagujący na wprowadzane przez rząd Bidena ograniczenia gospodarcze, zwłaszcza dotyczące najbardziej zaawansowanych technologii. To zabieg, który ma spowolnić Chiny w zażartym wyścigu technologicznym i ich ambicje przegonienia Zachodu w tej dziedzinie.
Gorąca linia jak za zimnej wojny
Xi z Bidenem gawędzili podczas spaceru po ogrodach Filoli, dawnej siedziby kalifornijskiego potentata wydobycia złota. W sumie dyskutowali przez cztery godziny, co na tym szczeblu jest całkiem długim dystansem. Padały konkretne – zdaniem Bidena znaczące – zobowiązania. Chińczycy pomogą w ograniczeniu eksportu fentanylu, środków służących do jego produkcji i stosowania. Ameryka zmaga się z fentanylową epidemią i odurza się dzięki dostawom chińskiej kontrabandy. Ustalenie drugie: armie obu państw będą się ze sobą kontaktować.
Biden mówił po spotkaniu, że trzeba przywrócić kanały komunikacji. W zeszłym roku jednostronnie zerwały je Chiny w proteście przeciw wizycie przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie. Komuniści uważają go za własną domenę i alergicznie reagują na wszelkie symptomy wskazujące na suwerenność wyspy. Kanały te są potrzebne po to, by w obliczu jakiegokolwiek kryzysu można było do siebie po prostu zadzwonić i mieć gwarancję, że po drugiej stronie ktoś podniesie słuchawkę. Podobna gorąca linia działała w czasach pierwszej zimnej wojny ze Związkiem Radzieckim. Teraz też jest potrzebna, bo nieporozumienia mogą prowadzić do wypadków, przypomina Biden.
Czytaj też: Chiny mają sposób na słabych
Czy Biden ufa Xi?
Pretekstów nie brakuje. Chińczycy roszczą sobie prawa do Morza Południowochińskiego, ale amerykańskie okręty i samoloty wojskowe nadal tam krążą, zabezpieczając prawo przelotu i przepływu – według Waszyngtonu – w przestrzeni międzynarodowej. W odpowiedzi chińskie jednostki przepływają i przelatują tuż pod nosem amerykańskich, odnotowano dziesiątki takich incydentów. W spory terytorialne zaangażowani są sprzymierzeńcy Ameryki lub państwa, które ta obiecuje chronić. Jest wreszcie sprawa Tajwanu. Xi wielokrotnie zapowiadał, że komunistyczne Chiny po niego sięgną, nie wyklucza akcji zbrojnej, z inwazją lub blokadą morską włącznie. Zarzewi potencjalnego konfliktu jest więc sporo, a każde zwiększa ryzyko eskalacji, gdzie byle zdarzenie, w normalnych warunkach i przy dobrej komunikacji łatwe do wyjaśnienia, może uruchomić lawinę gwałtownych zdarzeń.
Czy Biden ufa Xi? Przywołał tu powiedzenie „ufaj, ale kontroluj”. Odpowiadając na pytanie dziennikarki, przyznał, że Xi jest dyktatorem w tym sensie, że rządzi krajem komunistycznym, kompletnie innym niż USA. Jego zdaniem Chiny z Ameryką wiąże związek oparty na rywalizacji, ale jest odpowiedzialnością prezydenta USA, by konkurencja toczyła się w racjonalnych ramach i pozostała zarządzalna, tak by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli.
Rysuje się pewien postęp, ale akurat nie w dziedzinach – to trafna obserwacja komentatorów – które zepchnęły oba państwa na skraj konfliktu. Bo lista wyzwań, w których go nie osiągnięto, jest dłuższa. A nie rozmawiano o rakietach i głowicach jądrowych Korei Północnej. O chińskiej wyrozumiałości wobec rosnących wpływów Iranu, wsparciu Rosji w wojnie z Ukrainą. Ostatnio do listy dopisano także wyzwania – i postulowany zakaz – wynikające ze stosowania rozwiązań sztucznej inteligencji w dowodzeniu arsenałem jądrowym. Poza tym już dawniej Chiny zapewniały, że będą ograniczać fentanylowy przemyt.
Trudno za przełom uznać zobowiązanie do odbierania telefonu.