Atak Izraela na Iran był, ale jakby go nie było. Można się rozejść? Nie tak prędko
Atak Izraela na Iran był, ale jakby go nie było. Miała być zemsta za pierwszy w historii i tak znaczny atak lotniczy wyprowadzony z irańskiego terytorium, ale niczego nie zniszczono, nikogo nie zabito. Izrael miał zlikwidować raz i na zawsze irański program nuklearny, ale rakiety uderzyły w bezpiecznej odległości od ośrodków atomowych. Słyszano eksplozje w Isfahanie i Tebrizie, ale pociski i drony ominęły Teheran.
Fajerwerki nad Iranem
Co zrozumiałe, Izrael się do uderzenia nie przyznał. Irańskie media informowały o eksplozjach zdawkowo, bardziej skupiając się na bohaterskiej i skutecznej obronie przeciwlotniczej niż samym ataku. Propaganda, pełna zwykle buńczucznych i malowniczych obrazów srogiej pomsty na „małym szatanie”, czyli Izraelu, tym razem wstrzemięźliwie donosiła o „serii małych eksplozji” w wyniku upadku szczątków dronów, a nie trafienia w cel. Anonimowy irański dyplomata skwapliwie zapewnił agencję Reutera, że Iran nie ma zamiaru odpowiadać zbrojnie. Poza tym, dodał, „nie ma żadnych dowodów na to, że atak przeprowadzono z zewnątrz” i dyskusja w rządzie w Teheranie toczy się raczej wokół tego, że jakieś nieznane siły wewnątrz kraju przeprowadziły ostrzał Isfahanu. Były minister spraw zagranicznych Jawad Zarif określił ostrzały jako „fajerwerki”, politycy irańscy mówili, że atak był „śmieszny”.
Również Amerykanie, którzy frenetycznie w ostatnim tygodniu namawiali Beniamina Netanjahu do wstrzemięźliwości, w piątek nabrali wody w usta.