„Cóż z tego, że mamy całe pudełko zapałek, a tylko jedna dobra zapałka w tym pudełku” – zauważył kard. Stefan Wyszyński w kwietniu 1948 r. w kazaniu wygłoszonym w Bronowicach k. Krakowa, odnosząc się do śmierci Wincentego Pstrowskiego i współzawodnictwa pracy.
W „Liście otwartym do górników w Polsce” Wincenty Pstrowski, rębacz w zabrzańskiej kopalni „Janina”, wezwał towarzyszy rębaczy z innych kopalń do współzawodnictwa: kto wyrobi więcej ode mnie? Tym samym 27 lipca 1947 r. przeszedł do historii. Potem zmieniono czasownik „wyrobi” na „wyrąbie”, bo lepiej i trafniej oddawał sens górniczej pracy i ówczesnej technologii wydobycia. Wwiercić się w ścianę węgla, założyć ładunki, odstrzelić, bryły porąbać kilofami, załadować na wózki, zabudować przodek – i znowu odpalić dynamit. Rębacz i ładowacz byli najważniejszymi postaciami w procesie wydobycia węgla. Dzisiaj wynoszeni byliby pod niebiosa, bo fedrowali węgiel gruby – do pieców.
Czytaj też: W sprawie węgla dzieje się w PiS coś niepokojącego
Rębacze i ładowacze
Odnosząc się do realiów Polski przedwojennej – a będzie to ważne w kształtowaniu się postawy Pstrowskiego, który przed emigracją do Belgii pracował w kopalni w Sosnowcu – rębacze i ładowacze zarabiali odpowiednio do 400 i 300 zł miesięcznie. Średnia płaca górnika pod ziemią wynosiła wtedy 250 zł. Przeciętne zarobki robotników w innych branżach objętych ubezpieczeniem emerytalnym kształtowały się tak: dla mężczyzn – ok.