Świat

Bez Churchilla. Niemcy o wojnie, Ukrainie i broni nuklearnej

Przemówienie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Bundestagu Przemówienie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Bundestagu FlashPic / ddp images / Forum
Wprawdzie Niemcy werbalnie wykonały zasadniczy zwrot w swoim stosunku do Kremla, pomocy militarnej dla Ukrainy i wydatków na zbrojenia, ale wciąż nie potrafią złapać rytmu.

W minionych dekadach Niemcy zleciły swoje bezpieczeństwo Stanom Zjednoczonym, potrzeby energetyczne – Rosji, a napędzany przez eksport wzrost gospodarczy – Chinom. Zlekceważyły myślenie w kategoriach strategicznych. A przysłowiowy niemiecki Michel – mieszczuch w szlafmycy – wolał rozwodzić się nad ratowaniem świata w obliczu katastrofy klimatycznej lub skuteczności homeopatii w walce z pandemią, niż zajmować się militariami. Czwarta potęga gospodarcza świata popadła w prowincjonalizm i puste moralizatorstwo. Wobec przygotowań Władimira Putina do ataku elita polityczna paplała w telewizyjnych talk-show. I teraz jest bezlitośnie konfrontowana z chłodem realnego świata. Niemcy jeszcze nie zdały egzaminu – punktuje niedzielna „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”.

Czytaj też: Niemieckie media o wojnie, praworządności i rosyjskim gazie

Kto nie odpowiedział?

Dobitnie wykazał to prezydent Ukrainy, przemawiając w czwartek 17 marca do Bundestagu. W karnecie wideoapeli ukraińskiego prezydenta niemiecki parlament znalazł się na dalszym miejscu – po Parlamencie Europejskim, brytyjskiej Izbie Gmin, polskim Sejmie i amerykańskim Kongresie. Wołodymyr Zełenski prosił Niemców o zwiększenie pomocy, ale też wyraźnie wytknął im wieloletnią powściągliwość wobec rosyjskiej agresji, upieranie się przy Nord Stream 2 mimo przestróg ze strony Ukrainy i sąsiednich państw oraz ociąganie się z sankcjami.

I podobnie jak w mowach do innych parlamentów Zełenski dobrze dobrał historyczne odniesienia – w tym wypadku do muru berlińskiego. Oto na naszych oczach, mówił, wznoszony jest w Europie nowy mur – między państwami wolnymi i zniewolonymi. Budulcem są nie tylko bomby zrzucane na ukraińskie miasta, ale także wahania na Zachodzie, czy przyjmować Ukrainę do NATO i UE. I parafrazując słowa Reagana wygłoszone 35 lat temu w Berlinie Zachodnim pod adresem Gorbaczowa, zwrócił się bezpośrednio do kanclerza: „Panie Scholz, niech pan zburzy ten mur…”.

Scholz nie odpowiedział, bo porządek dnia nie przewidywał debaty nad stosunkiem Niemiec do rosyjskiego najazdu na Ukrainę. Jej namiastka odbyła się poprzedniego dnia, w środę 16 marca, ale bez udziału kanclerza. Opozycyjna chadecja wytknęła rządowi, że poza pancerfaustami i rakietami Stinger nie dostarczono Ukrainie obiecanych rakiet z enerdowskiego demobilu. A kanclerz unika wyraźnych deklaracji na szczytach UE i NATO oraz nie informuje opozycji, choć jest skazany na jej głosy przy niezbędnej zmianie konstytucji.

Czytaj też: Wielki zwrot Niemiec

Co jest niemożliwe?

Gdy prezydent Zełenski przemawiał Niemcom do sumienia, niemieckie gazety tłumaczyły, co jest niemożliwe. NATO – wykładał komentator „Süddeutsche Zeitung” – sprzeciwia się zarówno proponowanej przez Polskę „misji pokojowej” na Ukrainie, jak i zamknięciu przestrzeni powietrznej nad tym krajem, czego domaga się Kijów. „Wojny na Ukrainie nie można porównywać z wojną w Bośni czy Kosowie w latach 90. Ponieważ Rosja to nie Serbia, przeciwko której Zachód mógł użyć presji militarnej, by zmusić reżim w Belgradzie do ustępstw”. Niestety, w tym punkcie „interesy Ukrainy i Zachodu rozchodzą się: Zełenski nie ma wyboru, Putin wymusił na nim wojnę. Ale jeszcze nie wymusił jej na NATO”.

Według Huberta Wetzela odpada także druga historyczna analogia: Monachium 1938, gdzie Wielka Brytania, Francja i Włochy oddały część Czechosłowacji Hitlerowi. Ale Hitler nie miał bomb atomowych i rzeczywiście mógł być powstrzymany. Co innego Rosja dzisiaj, różnica jest wręcz egzystencjalna.

I puenta: „Modne stało się nonszalanckie twierdzenie, jakoby tak naprawdę dawno już zaczęła się III wojna światowa. Tej tezie zadaje kłam już choćby to, że komentatorzy mogą bez przeszkód wklepywać te bzdury do swoich laptopów. Świat może pogrążyć się w nowej zimnej wojnie między Zachodem z jednej strony a Rosją i być może Chinami z drugiej. Ale do tej pory – z wyjątkiem Ukrainy – była to zimna wojna. Trzeba zapobiegać przekształceniu się jej w wojnę gorącą, nuklearną. Monachium 1938 jest kuszącym historycznym punktem odniesienia, ponieważ zawiera tak jasne lekcje moralne. Być może jednak bardziej pomocne byłoby przyjrzenie się kryzysowi kubańskiemu z 1962 r. i temu, jak tajny kompromis zapobiegł katastrofie. Co to znaczy w kontekście pytania o zakończenie wojny na Ukrainie? Ano to, że Putin może uzyskać więcej ustępstw niż Zachód i Ukraina. To gorzkie. Ale taka jest rzeczywistość”.

Czytaj też: Niemieckie dworce nie radzą sobie z tłumem uchodźców

Kto nie jest Churchillem?

Jeszcze tego samego dnia – po rozmowie prezydenta USA Joe Bidena z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem – tak jednostronne rozważania okazały się przeterminowane. A w piątek wieczorem „Spiegel” porównał Zełenskiego z Winstonem Churchillem, natomiast „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” tłumaczyła, dlaczego Olaf Scholz nim nie jest.

13 maja 1940 r. Churchill, zastępując Neville’a Chamberlaina na stanowisku premiera Wielkiej Brytanii, uczciwie zapowiedział, że nie ma nic do zaoferowania „oprócz krwi, trudu, potu i łez”. I miał nadzieję, że Brytyjczycy to zaakceptują. I zaakceptowali, choć jeszcze kilka miesięcy wcześniej oklaskiwali appeasement Chamberlaina. Hitler jeszcze nie zajął Paryża, ale już połknął Wiedeń, Pragę, Warszawę i Oslo.

I są pewne podobieństwa z tamtą sytuacją. Eksperci od dawna przewidywali wojnę Rosji, i to nie tylko przeciwko Ukrainie, ale także chęć podbicia krajów bałtyckich przez Putina. Wskazywali na jego przemówienia i przygotowania, a w grudniu – na jego ultimatum. Podkreślali, że NATO straci wiarygodność i rozpadnie się, gdyby musiało pogodzić się z takimi podbojami, których skutkiem byłoby rozciągnięcie rosyjskiej strefy wpływów na całą Europę.

Stało się to, co zapowiadano, i znowu działają dawne wzory. Zachód z przerażeniem przygląda się temu, co się dzieje, i wprowadzając sankcje, wzdraga się przed ich ostatecznymi konsekwencjami.

Czytaj też: Schröder, przyjaciel Putina. Niemcy mają problem z byłym kanclerzem

Czego się nie da zrobić?

„Zwłaszcza Niemcy bardzo zwlekają” – napisał Konrad Schuller we „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. „Zdaniem kanclerza i jego partnerów, ministra gospodarki Roberta Habecka i ministra finansów Christiana Lindnera, Niemcy nie powinny zbyt ryzykować w konfrontacji gospodarczej. Nie powinny przestać kupować ropy i gazu z Rosji. Wprawdzie finansuje on wojnę Putina, ale gdyby go zabrakło, to byłoby to niewygodne dla Niemiec. Wtedy, jak mówią, benzyna na pewno jeszcze bardziej by zdrożała, wiele osób mogłoby stracić pracę. A Niemcy musieliby zrezygnować z dobrobytu. Przez coś takiego, mówił niedawno Habeck, najpierw trzeba umieć przejść. A rząd federalny nie jest na to gotowy. Nie sądzi, by Niemcy poczynili poważne ofiary, by powstrzymać wojnę”.

Zdaniem Schullera „liderzy koalicji podejrzewają, że Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie, a po Kijowie może przyjść kolej na Tallin. Habeck mówi, że dostrzega u Putina imperialistyczny »wzorzec«. Mimo to on i jego współpracownicy nie ufają Niemcom tak, jak Churchill ufał Brytyjczykom. Dlatego rząd nie wykłada swym wyborcom kawy na ławę. Bundestag odhacza poruszające przemówienie ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego tak bezdusznie, jakby ktoś właśnie jedynie odczytywał porządek dnia. Nikt nie odważy się wygłosić mowy o »krwi, pocie i łzach«. Nie odważą się nawet wygłosić w Berlinie przemówienia o benzynie i recesji. Łatwiej, wbrew przekonaniu, obiecywać dalsze trwanie strefy komfortu”.

Jak konkluduje komentator FAZ, „to nie tylko nieuczciwe wobec Niemców. To także niszczycielski sygnał własnego zniechęcenia dla Putina akurat w momencie, gdy potrzebna jest siła. Rosyjski najazd kuleje. Ukraińcy walczą, czołgi Putina utknęły w miejscu. Surowe sankcje być może by go powstrzymały. Ale zamiast nich słyszy: »Przynajmniej Berlina nie musisz się zbytnio obawiać, ponieważ w przeciwieństwie do Churchilla niemieccy politycy nie ufają mądrości swoich wyborców i ich sile wytrwania, niezbędnej do powstrzymania agresora«. Sygnał jest taki: »Nie martw się, nie zrobimy ci nic, co mogłoby nas samych zaboleć«.”

Szczere słowa Schullera wynikają z jego doskonałej znajomości Rumunii, Polski i Ukrainy. Natomiast ostrożność Scholza i czerwono-zielono-żółtej koalicji jest rezultatem zarówno politycznych biografii, jak i wyczucia nastrojów w niemieckim społeczeństwie. Pokolenie zimnej wojny przeszło już nawet nie na emeryturę, a do hospicjum, a 30 lat „pokojowej dywidendy” po 1989 r. usypiało hasłami Frieden machen ohne Waffen (tworzyć pokój bez broni) czy Wandel durch Handel (handel powoduje zmiany).

Czytaj też: Niemcy robią zwrot. Koniec ery końca historii

Europejska broń jądrowa?

Jawne grożenie przez Putina taktyczną bronią nuklearną przywraca kwestie strategicznej obrony Europy, europejskich sił jądrowych oraz współdecydowania Berlina w sprawie użycia amerykańskich głowic nuklearnych. W rozmowie z „FAS” francuski minister ds. europejskich Clément Beaune ponowił ofertę dyskusji w sprawie obrony atomowej. To ważne, bo Paryż dotychczas swój skromny arsenał nuklearny uważał przede wszystkim za ochronę własnego terytorium.

Nowa rosyjska doktryna wojskowa odeszła jednak od zmasowanego odstraszania, łącząc atak siłami konwencjonalnymi z taktycznym zagrożeniem nuklearnym. NATO w wypadku rosyjskiego ataku na wschodnią flankę byłoby więc wystawione na uderzenia przeciwko miastom i takim węzłom komunikacyjnym jak Bremerhaven. Chodziłoby o to, żeby uniemożliwić dotarcie przez Atlantyk amerykańskich posiłków, a zarazem nie prowokować strategicznego uderzenia amerykańskiego w miasta rosyjskie.

Rosję od takiego szantażu – tłumaczy w obszernej analizie „FAS” – odstraszyć może tylko wyraźny przekaz, że na broń jądrową NATO zareaguje taką samą bronią. USA rozmieszczają swoich żołnierzy jako „potykaczy” na zagrożonych obszarach, by agresor rozumiał, że w wypadku zaczepki Waszyngton zareaguje ograniczonym atakiem nuklearnym. W odróżnieniu od lat zimnej wojny w XX w. Waszyngton oferuje sojusznikom, w tym Niemcom, „dzielenie się bronią jądrową” w ten sposób, że głowice po uzyskaniu zgody prezydenta USA mogą być przenoszone do celu także samolotami tych krajów, na terenie których się znajdują. W wypadku Niemiec to kanclerz wydałby rozkaz startu. Co według niektórych jest równoznaczne z prawem weta.

Od czasów Donalda Trumpa nie jest jednak pewne, czy Ameryka rzeczywiście będzie gotowa chronić swoich sojuszników. Biden jest o wiele bardziej niezawodny, ale Trump nadal jest silny. Stąd pytanie europejskich sztabowców: a jeśli USA zawiodą? Czy istnieje europejska alternatywa dla amerykańskiej tarczy? W lutym 2020 r. prezydent Emmanuel Macron zaproponował partnerom z UE, by wzięli udział jako obserwatorzy we francuskich ćwiczeniach sił jądrowych, bo francuski arsenał ma „rzeczywiście europejski wymiar”. Niemcy nie zareagowali. Ale też Francja nie spieszyła się z wysłaniem swoich żołnierzy na wschodnią flankę NATO.

Obecnie Paryż nowelizuje swą doktrynę wojskową. Wysłał do Rumunii 1 tys. żołnierzy i wzmocnił obecność wojskową w krajach bałtyckich. Mówi także o konieczności współdziałania „solidnych” sił konwencjonalnych z odstraszaniem nuklearnym. Nowym impulsem jest list otwarty „do naszych niemieckich przyjaciół” opublikowany przez grupę francuskich przemysłowców i wojskowych pod kierownictwem byłego szefa sztabu Jacques′a Lanxade′a. „Nadszedł czas, aby uznać i zdecydować, że egzystencjalne interesy Niemiec i Francji są ściśle ze sobą powiązane i mogą wspólnie korzystać z ochrony opartej na francuskim nuklearnym odstraszaniu”.

Czytaj też: Niemiecki spór o Rosję. Kto jest bohaterem, a kto ofiarą

Odstraszanie plus rozbrojenie?

Rosyjski najazd na Ukrainę spowodował zmianę świadomości w Europie, mówi w „FAS” Clément Beaune. Francja jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ i mocarstwo atomowe nawykła do myślenia geopolitycznego. Paryż przejmuje ideę innych partnerów NATO, że broń jądrowa powinna również odgrywać odstraszającą rolę w wojnie konwencjonalnej – np. jeśli Rosja chce zaskoczyć NATO szybkim atakiem na państwa bałtyckie.

Sygnały z Paryża – kończy „FAS” – są teraz przychylnie odbierane w Berlinie, choć przez opozycję. Poseł CDU Roderich Kiesewetter, przewodniczący parlamentarnej komisji ds. służb, pochwala odchodzenie Francji od starej doktryny nuklearnej obrony jedynie własnego terytorium. Dodaje jednak, że Francja nie może i nie powinna „zastępować”, lecz jedynie „uzupełniać” ochronę zapewnianą przez USA i powinna zarazem rozważyć „udzielenie swoim sojusznikom współdecydowania, tak jak to robi Ameryka”. Jednak budując europejski parasol nuklearny, należy „od samego początku zaproponować Rosji negocjacje w sprawie kontrolowanego rozbrojenia”. Dziś jest to nie do pomyślenia, ale kiedyś nie będzie Putina. Potrzebujemy podwójnej decyzji UE: „europejskiego odstraszania nuklearnego, a zarazem inicjatyw rozbrojeniowych”.

Nie ma dziś w Niemczech ani niemieckiego Churchilla, ani de Gaulle’a, ale jest europejskie myślenie.

Czytaj też: Ukraiński gambit Niemiec

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną