Największa grupa imigrantów w Norwegii nigdy nie miała swojego reprezentanta w parlamencie, a od 2015 r. tylko dziesięć osób z Polski zostało wybranych do samorządów. W wyborach lokalnych 11 września pojawiło się nieco więcej polskich kandydatur, ale nie doprowadziło to do mobilizacji Polonii przy urnach. Do wzięcia udziału w wyborach potrzeba czegoś więcej niż samego prawa głosu – orientacji w tutejszych realiach.
Czytaj też: Norwegia nie chce się dzielić ropą, gazem i pieniędzmi
Zawieszeni w tymczasowości
– Polacy często w Norwegii latami pozostają w zawieszeniu. Przyjeżdżają do pracy tymczasowej i tak żyją kilkanaście lat. Nie uczą się języka, rozpada im się życie w Polsce, nie układa tutaj, żyją pomiędzy. W poprzednich wyborach lokalnych na ponad 600 uprawnionych do głosowania Polaków w Kristiansand do wyborów poszło dziewięć osób – mówi Sylwia Balawender z lewicowej Partii Pracy.
Integracja trwa czasem dłużej niż jedno pokolenie. Adam Tumidajewicz z Zielonych w Oslo widywał coraz liczniejsze urodzone w Norwegii dzieci Polaków. Takie jak on sam lata temu. – Spotykałem dzieciaki identyfikujące się z polskością, ale wyobcowane. Mówiły, że jestem dla nich inspiracją. Chcę, żeby wiedziały, że mają prawo do uczestniczenia w rządzeniu naszym krajem. A wręcz że zaangażowanie polityczne jest powszechnym obowiązkiem.
Mówi Joachim Espe, hydraulik, szef związku budowlańców w Oslo: – Polscy pracownicy są w Norwegii liczną grupą, ale zbyt często są w pracy wykorzystywani.