Co myślą Niemcy o polskich wyborach. Odetchnęli, ale zachowują ostrożność
Wybory w Polsce nie przeszły w Niemczech niezauważone. Co prawda na tydzień przed głosowaniem za Odrą uwagę praktycznie kompletnie skupiły wydarzenia na Bliskim Wschodzie, ale opinia publiczna była zainteresowana rozwojem wypadków u sąsiada. Szczególnie kiedy okazało się, że zmiana władzy jest możliwa.
Antyniemieckie zapędy PiS
Oba kraje mimo trudnej historii łączy bardzo wiele. Polska jest piątym co do wielkości partnerem handlowym Niemiec, Niemcy – największym partnerem Polski. Szczególnie po wybuchu wojny w Ukrainie niebagatelne jest też członkostwo obydwu państw w NATO i współpraca wojskowa, choćby w formie rozmieszczonych na granicy Polski niemieckich rakiet Patriot. Wreszcie w Niemczech mieszka ponad 880 tys. Polek i Polaków, nie licząc obywateli niemieckich polskiego pochodzenia. Wedle spisu powszechnego z 2021 r. narodowość niemiecką nad Wisłą deklarowało prawie 150 tys. osób. Tym bardziej niezrozumiałe, i szkodliwe, było antyniemieckie szczucie rządu PiS.
W czasie ostatniej kampanii wyborczej zauważono spot prezentujący Jarosława Kaczyńskiego w wyimaginowanej rozmowie telefonicznej z niemieckim ambasadorem w Warszawie. Wcześniej odbiły się echem słowa prezesa PiS o „dawaniu w szyję” czy „gorszym sorcie”. Wypowiedzi Kaczyńskiego znalazły się w politycznych programach satyrycznych „Die Heute Show” oraz „Extra 3”. Jego karykatury pojawiają się regularnie w Düsseldorfie w politycznym korowodzie karnawałowym w zapustny poniedziałek (Rosenmontag). Te konteksty wymownie wskazują, jak odbierany jest prezes PiS w Niemczech. Niemniej to nie dziwactwa Jarosława Kaczyńskiego są decydujące dla pogorszenia wzajemnych relacji.
Od lat realizowana strategia komunikacyjna PiS i Solidarnej Polski nie uszła uwadze niemieckiej prasy, polityków i społeczeństwa. Rządząca prawica próbowała też wbić klin między oba kraje, żądając wojennych reparacji, ale temat ten – tak gorąco dyskutowany w Polsce – prawie nie przebił się do debaty publicznej w Niemczech. Polska zresztą nie była pierwsza. W 2018 r. setek miliardów euro reparacji domagał się Alexis Tsipras, ówczesny premier Grecji. Wizytujący wówczas Ateny prezydent Frank-Walter Steinmeier odrzucił te żądania, powołując się na traktaty międzynarodowe. Podobnie ma się sprawa z Polską: Niemcy uznają swoją historyczną odpowiedzialność, ale kwestię reparacji uważają za zamkniętą.
Sądny 15 października 2023
O antyniemieckich sentymentach PiS niemieckie media donoszą od czasów pierwszego rządu tej partii w latach 2005–07. Nigdy jednak narracja nie była tak zjadliwa co w czasie ostatniej kampanii. Wprawdzie nie odbiło się to na współpracy gospodarczej, ale na poziomie dyplomatycznym zapanował chłód. Ton pierwszego spotkania ministry spraw zagranicznych Annaleny Baerbock ze Zbigniewem Rauem w 2021 r. został odebrany jako protekcjonalne pouczanie Niemki przez polskiego szefa dyplomacji. Także postawa zwykłych Niemców uległa zmianie: sympatia wciąż przeważa, ale lekko stopniała na rzecz antypatii, jak wynika z ostatniego notowania Barometru Polska–Niemcy.
Wyborom w Polsce przyglądano się więc z zainteresowaniem, lecz bez większej nadziei. Do ostrożności skłaniały rezultaty populistów z innych krajów regionu – wygrana Viktora Orbána na Węgrzech rok temu czy Roberta Fico w Słowacji ledwie parę tygodni wcześniej. Podobnie jak w anglojęzycznej prasie w Niemczech wieszczono możliwy sukces Konfederacji oraz potencjalny odjazd Polski jeszcze bardziej na prawo. Konfrontacyjna postawa na arenie międzynarodowej w ostatnich latach, rozchwiana komunikacja wokół importu zboża z Ukrainy i wsparcia militarnego dla niej spowodowały utratę wiarygodności polskiego rządu.
Przełożyło się to przede wszystkim na obawy co do przyszłego kształtu Unii Europejskiej. Po wzmożonej fali popularności eurosceptycznych polityków we Włoszech czy Szwecji i przy kompletnie antyzachodniej polityce Orbána kontynuacja czy zaostrzenie kursu PiS mogłoby mieć poważne skutki dla przyszłości UE. PiS opowiada się za tzw. Europą ojczyzn, tzn. spowolnieniem integracji, ograniczeniem jej przede wszystkim do współpracy gospodarczej, przy zachowaniu politycznej niezależności w innych obszarach. Polityka europejska PiS budziła obawy dotyczące wyzwań takich jak migracja, klimat, wobec których już teraz trudno o konsensus.
Tusk na białym koniu
Przed wyborami Niemcy przyjęli zatem postawę wyczekiwania, czy Polacy zdecydują się na kontynuację narodowo-konserwatywnej agendy rządu PiS, czy może jednak nadejdzie zmiana. Gdy okazało się, że mimo technicznego zwycięstwa Zjednoczonej Prawicy to opozycja będzie mieć większość w nowym parlamencie, zapanował ostrożny optymizm. Tym bardziej że dobrych wiadomości naprawdę było w ostatnich tygodniach niewiele – po ataku Hamasu na Izrael i wobec ciągle trwającej wojny w Ukrainie. Najwięcej entuzjazmu wykazali chadecy nie w Berlinie, a w Brukseli, gdzie po 2014 r. Tusk kontynuował polityczną karierę.
W niemieckiej prasie wybory w Polsce przedstawiane są jako rzadki przypadek pokonania populizmu przekazem opartym na wartościach, a nie antypolityce w wykonaniu Donalda Trumpa czy Kaczyńskiego. Szczególnie kampania „z serduszkiem” Koalicji Obywatelskiej przemawia do wyobraźni jako symbol pokonania mowy nienawiści i pomówień przez życzliwość, pozytywne emocje, inkluzywność.
Wrażenie za Odrą robi wysoka frekwencja i udział młodych w wyborach. Fakt, że Tusk nie dał się sprowokować do pyskówek z politycznymi oponentami i pozostał obojętny na kampanię oszczerstw, cieszy się uznaniem. Nie bez powodu: styl, jaki wprowadziła do niemieckiej polityki prawicowa populistyczna partia AfD oraz jej sukcesy, to palący problem przed regionalnymi wyborami we wschodnich Niemczech i do Parlamentu Europejskiego oraz perspektywicznie – do Bundestagu w 2025 r. Od 2013 nie znaleziono jeszcze skutecznego sposobu na okiełznanie radykalnej prawicy.
Wygrane wybory to jednak tylko początek – z tego niemiecka polityka i opinia publiczna też zaczyna sobie zdawać sprawę. Nadzieja na powrót Polski do Europy przeplata się ze świadomością, że PiS tak łatwo nie odda władzy, i że wiele zmian przeprowadzonych w ostatnich latach – szczególnie w sądownictwie – da się odkręcić dopiero po ewentualnej wygranej opozycji w wyborach prezydenckich. Wyprawa Tuska do Brukseli odczytywana jest jako symboliczna próba załagodzenia sytuacji, choć wiadomo, że warunki wypłaty środków nie mogą ulec zmianie. Po latach pobłażania dewastacji praworządności Unia musi wykazać się dziś konsekwencją.
Niemniej proeuropejski lider kraju tak dużego i znaczącego jak Polska to dla Europy dobry znak. Szczególnie jeśli po węgierskiej prezydencji w drugiej połowie 2024 r. w 2025 rola ta przypaść miałaby właśnie Polsce. Największe nadzieje dotyczą jednak osi Paryż–Berlin–Warszawa. Tercet Emmanuel Macron–Olaf Scholz–Donald Tusk mógłby stać się motorem łączącym interesy „nowej” i „starej” Unii, wschód z zachodem, północ z południem. Czy do tego dojdzie, okaże się dopiero pod koniec roku – jeśli opozycja otrzyma szansę zbudowania koalicji i rzeczywiście powstanie taki rząd pod przywództwem Tuska.