Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Pierwsza rocznica szturmu na Kapitol. Gdzie jest dzisiaj Ameryka?

Joe Biden Joe Biden Michael Reynolds / POOL via CNP / INSTARimages / Cover Images / Forum
Joe Biden w wystąpieniu 6 stycznia mówił o zagrożeniu demokracji w USA i oświadczył, że nie można dopuścić do powtórki tamtych wydarzeń w stolicy. Innymi słowy: do tego, by ktokolwiek próbował siłą zmienić wynik wyborów.

O zamiar zniszczenia amerykańskiej demokracji oskarżył Donalda Trumpa Joe Biden w przemówieniu wygłoszonym w pierwszą rocznicę ataku tłumu fanatycznych zwolenników byłego prezydenta na Kapitol, gdzie Kongres zatwierdzał wynik wyborów. Biden, który dotychczas starał się raczej unikać tematu bezprecedensowego kryzysu 6 stycznia, tym razem w ostrych słowach zaatakował Trumpa, mówiąc, że uporczywie szerzone kłamstwo, jakoby ukradziono mu zwycięstwo, skłoniło jego fanów do próby zapewnienia mu reelekcji siłą. „Zrobił to, ponieważ władzę ceni bardziej niż zasady i ponieważ uważa swoje interesy za ważniejsze niż interesy Ameryki” – oświadczył. Nie wymienił Trumpa z nazwiska, mówił o „byłym prezydencie”, ale było oczywiste, kogo ma na myśli.

Atak na Kapitol. Trump za to nie odpowiedział

6 stycznia ubiegłego roku fani Trumpa wyruszyli na Kapitol bezpośrednio po jego przemówieniu na waszyngtońskim Mallu, gdzie wzywał ówczesnego wiceprezydenta Mike′a Pence′a, by zablokował certyfikację rezultatów wyborów, zdecydowanie wygranych przez Bidena. Kiedy liczący ok. 2 tys. osób tłum dowiedział się, że wiceprezydent tego nie zrobił, zaczął skandować: „Powiesić Pence′a!”, i wdarł się do gmachu Kongresu. W starciach ze strażą – zupełnie nieprzygotowaną na atak – zginęło pięć osób. Tylko sprytowi i poświęceniu funkcjonariuszy należy zawdzięczać, że nic się nie stało kongresmenom i senatorom, którym udało się ukryć w podziemnych schronach.

Jak wykazało śledztwo w sprawie insurekcji, prowadzone przez specjalną komisję Izby Reprezentantów, Trump przez trzy godziny odmawiał wezwania agresorów do zaprzestania ataku i wycofania się. Nie reagował nawet na prośby niektórych współpracowników i członków swej rodziny. Kiedy w końcu wezwał napastników, by „wrócili do domu”, oświadczył, że ich „kocha”.

FBI aresztowało wielu uczestników rokoszu. Kryminalne zarzuty postawiono ponad 725 osobom, z czego 71 otrzymało wyroki, w większości kilkumiesięcznego więzienia. Skazano ich za napaść na policjantów – z których jeden zginął – albo inne przestępstwa, jak utrudnianie śledztwa i okłamywanie władz. Bezkarne pozostają jednak dotąd osoby z otoczenia Trumpa, które pomagały w organizacji wiecu na Mallu z jego udziałem 6 stycznia, finansowały całą akcję i współdziałały w propagandzie przekonującej jego zwolenników, że wybory zostały sfałszowane. Bezkarny pozostał też sam były prezydent.

Czytaj też: Kruche ego. Bratanica diagnozuje Trumpa

Republikanie idą po władzę

Komisja Kongresu badająca kulisy insurekcji zebrała już tony dowodów winy Trumpa i jego współpracowników w Białym Domu, w tym mejli dowodzących, że odmawiał powstrzymania swych fanów przed atakiem. Były prezydent i niemal wszyscy jego pretorianie odmawiają zeznań i udostępnienia niezbędnych w dochodzeniu dokumentów. Komisja oskarżyła w związku z tym o obrazę Kongresu głównego stratega Trumpa Stevena Bannona, a departament sprawiedliwości postawił mu stosowny zarzut kryminalny. Na decyzję resortu czeka teraz sprawa szefa kancelarii byłego prezydenta Marka Meadowsa, który najpierw przekazał komisji część dokumentów, ale potem odmówił współpracy. Zasłania się rzekomą tajemnicą rozmów z prezydentem, wynikającą z tzw. przywileju władzy wykonawczej.

Wśród demokratów nasilają się głosy krytyki szefa departamentu sprawiedliwości, prokuratora generalnego Merricka Garlanda, że oskarżył dotąd tylko Bannona, podczas gdy wina wielu innych trumpistów – i samego Trumpa – za podżeganie do insurekcji i próby siłowego stłumienia woli wyborców wydaje się nie podlegać dyskusji. W przeddzień rocznicy 6 stycznia Garland powiedział, że zrobi to, „co potrzebne”, by pociągnąć do odpowiedzialności „wszystkich na każdym szczeblu (władzy)”. Nie podał jednak żadnych terminów, nie wymienił żadnych nazwisk. Tymczasem komisja Kongresu zapowiedziała ogłoszenie raportu w sprawie insurekcji przed końcem tego roku.

Na dalsze dochodzenia nie będzie już najpewniej czasu, bo według wszelkich znaków na niebie i ziemi w wyniku wyborów w listopadzie obie izby federalnej legislatury przejdą pod kontrolę republikanów. Obecna komisja została powołana z inicjatywy posiadającej na razie większość w Izbie Reprezentantów Partii Demokratycznej; zasiada w niej siedmiu demokratów i tylko dwoje republikanów: Liz Cheney i Adam Kinzinger z mniejszościowej w GOP opozycji wobec Trumpa. Demokratyczna przewodnicząca Izby Nancy Pelosi nie zgodziła się na udział w komisji republikańskich kongresmenów kwestionujących odpowiedzialność byłego prezydenta i jego ludzi.

Czytaj też: Biden już zapowiada walkę o reelekcję

Trump forsuje swoje „Wielkie Kłamstwo”

Prokurator Garland, jak się uważa, waha się z oskarżeniem trumpistów, aby nie zostać posądzonym o stronniczość. Administracja Bidena podkreśla, że departament sprawiedliwości jest niezależny od woli prezydenta – inaczej niż za rządów Trumpa, kiedy szefom resortu zarzucano, że działają jak jego prywatni adwokaci w takich sprawach jak podejrzenia o zmowę z Rosją, żeby uzyskać z jej pomocą materiały obciążające w 2016 r. Hillary Clinton. Można jednak wątpić, czy Biden nalega w ogóle na kryminalne ściganie wysoko postawionych osób odpowiedzialnych za rokosz 6 stycznia. Prawdopodobnie obawia się, że zaostrzy to tylko głęboki konflikt polityczny w USA, a winni i tak nie zostaną skazani.

Trumpa i jego pretorianów bronią bowiem czołowi politycy Partii Republikańskiej, którzy nie chcą się narazić wyborcom byłego prezydenta. Dramat polega na tym, że ponad 70 proc. republikanów wciąż wierzy w jego „Wielkie Kłamstwo” o rzekomo sfałszowanych wyborach, i uważa, że Trump ponosi tylko „niewielką” lub „żadną” odpowiedzialność za szturm na Kapitol (sondaż „Washington Post” i University of Maryland). Dlatego tacy politycy jak Mitch McConnell i Kevin McCarthy, liderzy GOP w Senacie i Izbie Reprezentantów, którzy bezpośrednio po 6 stycznia potępili ówczesnego prezydenta, wycofali się z tego rakiem. Po czwartkowym przemówieniu Bidena McConnell skrytykował go za „podsycanie” antagonizmów w kraju.

Trump natomiast ogłaszał początkowo, że w rocznicę 6 stycznia zorganizuje konferencję prasową. Potem ją odwołał, podobno po naleganiach mainstreamowych polityków republikańskich, którzy boją się mu narażać, ale dostrzegają, że upór w forsowaniu tezy o ukradzionych wyborach nie za bardzo podoba się Amerykanom. Po przemówieniu Bidena Trump zatweetował, że prezydent go zaatakował, by „odwrócić uwagę” od swojej polityki, „działającej na zgubę Ameryki”. Wtórowały mu prawicowe media z telewizją Fox News na czele.

Czytaj też: Mark Brzezinski, wreszcie ambasador USA w Polsce

GOP, demokraci i ordynacja wyborcza

W swym wystąpieniu Biden mówił o zagrożeniu demokracji w USA i oświadczył, że nie można dopuścić do powtórki wydarzeń z 6 stycznia w stolicy. Innymi słowy: do tego, by ktokolwiek próbował siłą zmienić wynik wyborów. Ponowny szturm na Kapitol w wyborach w 2024 r. najpewniej nie ma szans powodzenia, bo władze będą na taką ewentualność – inaczej niż rok temu – przygotowane. Nie znaczy to wszakże, że zagrożenie dla amerykańskiej demokracji znikło. W stanach, w których posiadają większość w legislaturach, republikanie uchwalają ustawy zmieniające ordynacje wyborcze tak, aby zapewnić sobie zwycięstwo – ograniczając w praktyce możliwość głosowania tradycyjnym wyborcom Partii Demokratycznej, przede wszystkim Afroamerykanom i Latynosom. Sposobem na to mają być takie restrykcje jak nakaz okazywania dowodów tożsamości i eliminacja lub ograniczenie alternatywnych metod głosowania (korespondencyjnie i przed dniem wyborów, czyli w pierwszy wtorek listopada).

W Kongresie demokraci walczą o uchwalenie ustawy, która ma zablokować tego rodzaju „reformy”. Szanse na to są wątłe, bo w Senacie wszyscy republikanie są przeciw i jedyną możliwością przeforsowania ustawy jest uchwalenie jej zwykłą większością, z ominięciem tzw. filibustera, czyli niedopuszczania do głosowania przez przeciąganie debaty parlamentarnej w nieskończoność. Ominięcie filibustera jest teoretycznie możliwe, ale zależy także od decyzji dwojga konserwatywnych senatorów demokratycznych: Joe Manchina i Kirsten Sinemy, którzy wahają się z poparciem zmiany reguł. W przyszłym tygodniu Biden ma wygłosić przemówienie wzywające Kongres do uchwalenia ustawy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną