Spór o pochodzenie matematyki trwa od samego jej zarania. Czy przychodzi spoza codziennej rzeczywistości, z krainy abstrakcyjnych, doskonałych, niezależnych bytów, jak chciał tego Platon? A może raczej jest wynalazkiem ludzkości, jak uważają zwolennicy tzw. formalizmu? Oba obozy miały i mają pierwszoligową obsadę. Do pierwszego, poza Platonem, należeli np. matematycy Godfrey Harold Hardy (zm. 1947 r.) i Kurt Gödel (zm. 1978 r.). Dziś zapewne najbardziej znanym kontynuatorem tej tradycji pozostaje fizyk i matematyk brytyjski Roger Penrose. Do drugiego obozu zaliczali się Albert Einstein (zm. 1955 r.), David Hilbert, Georg Cantor, matematycy z tzw. grupy Bourbaki (działali od lat 30. XX w.) – i znacząca część żyjących uczonych. Jest jeszcze trzecia grupa – naukowców wątpiących, którzy, jak Gregory Chaitin, znakomity matematyk z IBM Thomas J. Watson Research Center pod Nowym Jorkiem, w dni parzyste są platonikami, a w nieparzyste – formalistami.
Choć, jak mawia Chaitin, dla wielu naukowców temat genezy matematyki jest tak niepokojący, że w zasadzie woleliby o nim w ogóle nie rozmawiać, to gwałtowny rozwój nauk ścisłych zdecydowanie każe podjąć tę dyskusję.
Po pierwsze, zastanawia „wykraczająca poza zdrowy rozsądek efektywność matematyki” (to słowa Eugene’a Wignera, amerykańskiego fizyka i matematyka pochodzącego z Węgier). Newton powołał do życia nowoczesną fizykę opierając się na żałośnie niedokładnych pomiarach. Równania, którymi Paul Dirac kilkadziesiąt lat temu opisał własności elektronu, wykazują nieprawdopodobną wręcz zgodność (z dokładnością do jednej bilionowej) z wynikami dzisiejszych eksperymentów. A przecież zostały przez Diraca niejako wymyślone. Precyzja matematycznych przewidywań ogólnej teorii względności została potwierdzona nawet w bardziej dobitny sposób (z dokładnością do jednej biliardowej), mimo iż Einstein nie wykonywał żadnych eksperymentów poza myślowymi.