I oto mamy ustawę pozwalającą samorządom legalnie pośredniczyć w handlu węglem. To oznacza, że wcześniejsze próby straszenia samorządowców przez rząd – i siłowego wręcz narzucania im zakupu węgla od państwowych spółek – były nielegalne.
Teraz samorządowe firmy będą mogły kupić od PGE Paliwa i Węglokoksu tonę węgla po 1,5 tys. zł, a sprzedawać za nie więcej niż 2 tys. zł. Kiedy straszono miasta i gminy komisarzami, państwowi importerzy chcieli za tonę w portach 2,1–2,3 tys. zł. Mówili, że to prawie po kosztach własnych. Teraz uchwalono, że różnicę w cenie ma zasypać... fundusz covidowy. Pójdzie na to, a także na transport i logistykę, prawie 5 mld zł.
Gospodarstwo domowe będzie mogło w tym roku kupić po preferencyjnej cenie 1,5 tony węgla – i taką samą ilość od 1 stycznia 2023 r. Dla jednych mało, dla innych w sam raz. Takie rozwiązanie kierowane jest tylko do gospodarstw, które są uprawnione do pozyskania 3 tys. zł dodatku węglowego.
Ustawa przejdzie, jak wszystkie do tej pory. Tak jak ta czerwcowa z gwarantowaną ceną tony węgla w wysokości 996 zł. Nie należy zapominać, że ustawa po kilku dniach nadawała się tylko do kosza. Co będzie z najnowszą? Wszak nie zapala latarenki w tym czarnym węglowym tunelu, bo rząd nadal mota się i miota w najgorętszym aktualnie temacie. Chwali się milionami ton, które przypłynęły, czekają na redach portów lub są załadowywane na węglowce... gdzieś na antypodach. Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych, zapewniał w Sejmie, że do końca roku przypłynie 11 mln ton wyczekiwanego przez wszystkich czarnego kruszcu.