Świat

Czy będzie gejmczendżer? Co Ukraina dostanie z USA po wznowieniu dostaw?

Zwolennicy udzielenia pomocy Ukrainie demonstrowali przed siedzibą amerykańskiego Kongresu w Waszyngtonie, 20 kwietnia 2024 r. Zwolennicy udzielenia pomocy Ukrainie demonstrowali przed siedzibą amerykańskiego Kongresu w Waszyngtonie, 20 kwietnia 2024 r. Celal Gunes / Anadolu AA/ABACA / Abaca Press / Forum
Najbardziej liczy się sygnał polityczny, ale skala zatwierdzonej w Waszyngtonie pomocy też ma znaczenie. Po wielomiesięcznym zastoju pierwszy i kolejne pakiety uzbrojenia nie zmienią od razu sytuacji na froncie.

Polityczny thriller w Waszyngtonie trwał dłużej, niż zajęłoby obejrzenie sezonu „House of cards”, ale skończył się happy endem. Serial na Kapitolu się chwilami dłużył, chwilami zaskakiwał, akcja nieraz zbaczała w mroczne meandry amerykańskiej polityki. Była też w nim postać tragiczna, początkowo postrzegana jako czarny charakter, lidera coraz bardziej radykalnej republikańskiej większości w izbie formalnie niższej, ale efektywnie blokującej decyzje całego amerykańskiego parlamentu. Pisany na bieżąco polityczny scenariusz zaskoczył jednak znowu – przemianą spikera Mike’a Johnsona i odzyskaniem przez niego „moralnej busoli”. Zostawił też sporo wątków do kontynuacji. Pozycji Johnsona wciąż zagraża partyjna ekstrema spod znaku MAGA, ale jej patron – przypuszczalny kandydat na prezydenta i potencjalny następny prezydent USA Donald Trump – w sprawie Ukrainy wybrał tym razem zagadkowe milczenie. Spotkał się z Johnsonem w Mar-a-Lago i na pewno o głosowaniu w Izbie Reprezentantów z nim rozmawiał, być może nawet przyzwolił na odblokowanie wsparcia dla Ukrainy, ale głosu w wyraźny sposób nie zabrał. Następny sezon zapowiada się więc jeszcze bardziej emocjonująco, dlatego tym ważniejsze są właśnie zatwierdzone fundusze i przygotowywane dzięki nim pakiety uzbrojenia, o których wielu amerykańskich komentatorów pisze, że mogą być ostatnimi. Może takimi nie będą, ale jeśli wziąć pod uwagę, że poprzednie wielomiliardowe wsparcie wyszło z Kongresu prawie półtora roku temu, nikt szybko nie spodziewa się powtórki.

Co w „kopertach” dla Ukrainy?

Po głosowaniach w Kongresie Ukraina uzyskała największy, wart prawie 61 mld dol., udział w pakiecie pomocy wojskowej dla amerykańskich sojuszników i partnerów w potrzebie – również Izraela i Tajwanu. To dwie trzecie ogólnej kwoty 95 mld i samo w sobie jest to znaczące, bo wielomiesięczne przepychanki w Kongresie i opór skrajnych obozów nie zmieniły zasadniczo proponowanej przez Biały Dom struktury całego funduszu. Co jeszcze istotniejsze, te 61 mld to więcej niż cała dotychczasowa wartość amerykańskiej pomocy zbrojnej dla Ukrainy, „wycenianej” przez Pentagon na 44 mld dol. A zatem jeśli chodzi o same kwoty, amerykańskie wsparcie wyraźnie rośnie.

Warto się jednak przyjrzeć poszczególnym „kopertom” w tym wielkim budżecie. 13,8 mld dol. zarezerwowano w nim na zakup broni, amunicji i inne formy bezpośredniego wsparcia wojskowego dla Ukrainy (np. szkolenia). Kolejne 9,5 mld ma być przeznaczone na wsparcie finansowe dla Ukrainy – w postaci umarzalnych pożyczek zamiast darowizn (na co nalegał Donald Trump i republikańska prawica). Największa część, bo 23,2 mld, pójdzie na uzupełnienie amerykańskich zapasów uzbrojenia po donacjach dla Ukrainy. Dodatkowo też 11,3 mld zostało przeznaczone na wsparcie trwających amerykańskich operacji i obecności wojskowej na wschodniej flance NATO, a także inne powiązane działania, jak rozwój uzbrojenia, B+R, testy i inne wydatki.

Widać więc, że „pakiet ukraiński” to coś więcej niż wydatki na rzecz Ukrainy. Z jednej strony cieszy to np. kraje wschodniej flanki, które uzyskują dzięki temu dodatkową gwarancję amerykańskiej obecności wojskowej, ale z drugiej strony każe oceniać amerykańską pomoc dla Kijowa wciąż jako ograniczoną. Jedna rzecz się w niej nie zmienia – że gros zatwierdzonych nowych wydatków i tak pozostanie w USA w postaci zamówień dla firm zbrojeniowych. Warto jednak podkreślić, że amerykańska broń – a jeszcze bardziej niektóre typy amerykańskiej amunicji – są niezastąpione, bo nieprodukowane w żadnym innym kraju i nigdzie poza USA niedostępne w takiej ilości, jaką kryją amerykańskie magazyny. Jak podaje Pentagon, dotychczasowa wartość pakietów PDA, czyli sprzętu i amunicji wysłanych wprost z magazynów sił zbrojnych USA, to od lutego 2022 r. niemal 24 mld dol. Można uznać, że ujęte w nowym funduszu 13,8 mld to kwota wyższa niż średnio przypadała na każdy rok trwającej od dwóch lat wojny. Tyle że kontynuacja tego wsparcia – na porównywalnym czy innym poziomie – wcale nie jest dziś pewna. Choć Donald Trump tym razem milczał, to wcześniej stawiał żądania przerzucenia ciężarów na Europę, a twardogłowi przeciwnicy pomocy żądali całkowitego jej wstrzymania, grożąc odwołaniem Johnsona, jeśli się ugnie. Nawet umiarkowani politycy dostrzegają słabnące społeczne wsparcie dla Ukrainy w USA i niewielu ma na razie odwagę otwarcie przeciwko temu występować.

Czytaj także: Apacze, pociski lotnicze i co jeszcze? Polska z amerykańskiego sklepu nie wychodzi

Gamchangery wchodzą do walki?

Ale liczy się przede wszystkim to, co tu i teraz. A Pentagon właśnie ogłosił wart 1 mld dol. pakiet, w którym zmieściło się (bez podawania konkretnych liczb) w zasadzie wszystko, czego Ukraina potrzebuje najbardziej. Miliard to niby dużo, ale w ostatnich dwóch latach wojny zdarzały się pakiety dwukrotnie większe – a nawet dużo większe. To też może być dowód pewnej ostrożności amerykańskich władz albo wyczerpania dostępnych zapasów. W każdym razie na pokazanej liście jest amunicja artyleryjska 155 i 105 mm, pociski przeciwlotnicze do systemów starszej generacji i krótkiego zasięgu, przenośna broń przeciwpancerna oraz pojazdy bojowe, w tym osławione bradleye, które w Ukrainie pokazywały swoją skuteczność nawet w walce z czołgami. Jednak w pakiecie brakuje np. najnowocześniejszych pocisków przeciwlotniczych do systemów NASAMS i patriot, o które Ukraina bardzo się dopomina. To amunicja bardzo droga i bardzo cenna w systemie obronnym Ukrainy, bo niezwykle skuteczna. Ukraina ma na szczęście inne źródła zaopatrywania, bo zarówno NASAMS-y, jak i patrioty trafiają do niej z Europy wraz z amunicją. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że to amerykańskie zapasy pocisków są największe, a poza tym – to Ameryka jest jedynym ich producentem, zarówno jeśli chodzi o rakiety do patriota, jak i „uziemioną” wersję pocisków powietrze–powietrze AMRAAM, będącą uzbrojeniem NASAMS-ów. Nie ma raczej wątpliwości, że znajdą się one w następnych amerykańskich transzach, bo bez nich Ukraina miałaby dużo mniejsze szanse na ochronę swoich miast – bezlitośnie ostatnio bombardowanych przez Rosję i wciąż cierpiących na niedobór nowoczesnych i efektywnych środków obrony powietrznej. Obrona powietrzna jest priorytetem Kijowa i szef dyplomacji Dmytro Kułeba kilka dni temu nie wahał się wskazywać potencjalnych dostawców patriotów, wskazując w tym Polskę. Donald Tusk zapytany o to, zmuszony był do szczerej, choć brutalnej odpowiedzi, że nie mamy na razie takich możliwości. Są jednak w Europie inne, większe zasoby – a jako pierwsi pozytywnie odpowiedzieli Niemcy, z nową baterią patriotów i zestawem Irist–T (których sami wiele nie mają). Brytyjczycy dodali swoje 500 mln funtów, ale oni akurat patriotów nie mają i nie są nawet w stanie dostarczyć Ukrainie systemów krótkiego zasięgu.

Dlatego na krótką metę bardzo liczą się też znane z pierwszych miesięcy i wciąż przewidziane w nowym pakiecie przenośne wyrzutnie przeciwpancerne Javelin i AT4 czy też montowane na pancernych bradleyach rakiety TOW. To one oraz gąsienicowe pojazdy, przewidziane dla uzupełnienia strat, mogą powstrzymać i opóźnić ewentualne rosyjskie ofensywy, wykraczające poza lokalne natarcia, z którymi Ukraina mierzy się od kilku miesięcy. Amerykańska broń pola walki jest na froncie równie skuteczna, co systemy strategiczne z górnej półki. Tyle że trzeba jej znacznie więcej.

Dla zdolności ofensywnych Ukrainy najważniejsze pozostają systemy rakietowe. Dlatego od wielu miesięcy Ukraina prosiła Amerykę o pociski dużego zasięgu ATACMS do systemów HIMARS i MLRS. Chodzi o rakiety, w praktyce balistyczne, zdolne do uderzenia na cele odległe o 300 km, a nie tak jak wcześniej przekazywane wersje – ograniczone do 160 km. Takie pociski mają się znaleźć w nowych dostawach z USA, co potwierdził doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan. To ten sam urzędnik, który przez ostatnie dwa lata tłumaczył światowej opinii publicznej, że tego typu broń miałaby eskalujący charakter i nie jest Ukrainie potrzebna. Widać, że zmiana oceny sytuacji na poziomie wojskowym prowadzi do ewolucji oceny na poziomie politycznym. W każdym razie Sullivan potwierdził nie tylko uwzględnienie ATACMS-ów dużego zasięgu w nowych pakietach – i to, że tego typu broni będzie wkrótce więcej – ale także to, że już zostały przekazane Ukrainie, a jak twierdzi część mediów – zostały już użyte w walce. 300-kilometrowy zasięg tych pocisków nie jest rekordowy, jeśli chodzi o środki rażenia będące w dyspozycji Sił Zbrojnych Ukrainy, ale dodaje elastyczności w zakresie rażenia zaplecza sił rosyjskich w bezpośrednim i dalszym zapleczu frontu, co jest szczególnie istotne dla osłabienia perspektyw ewentualnej ofensywy w najbliższych tygodniach. Trudno podejrzewać, że ukraińscy żołnierze nie wiedzieli o tych pociskach, ale autentycznie się cieszyli na oficjalną wieść o ich przekazaniu. To jeden z „gamechangerów”, tj. systemów uzbrojenia, które podnoszą ukraińskie zdolności rażenia na nowy poziom. Z tym, że Rosjanie doskonale o nim wiedzieli i mogli się na to przygotować, więc stopień zaskoczenia nowymi zdolnościami będzie ograniczony.

W przypadku tradycyjnych HIMARS-ów z precyzyjnymi pociskami o zasięgu 85 km mieliśmy do czynienia z rosyjskim nieprzygotowaniem. Skończyło się to kilkutygodniowym okresem chaosu, dziurami w mostach, znacznymi stratami w zapasach składowanych przy linii frontu i czasem istotnymi stratami w ludziach. Czy tak samo będzie w przypadku ATACMS-ów o zasięgu 300 km? Czy warto przesuwać czerwone linie na mapach o 300 km od granic Ukrainy? Im dłużej trwa wojna i im więcej czasu ma Rosja na dostosowanie się na oddziaływanie zachodnich systemów uzbrojenia, tym mniej rewolucyjną rolę mają one szanse odegrać na polu walki. Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt spektakularnych wybuchów spowodowanych przez nowe ATACMS-y z pewnością zobaczymy, a Ukraińcy już zadbają, byśmy ich nie przegapili. Ale jak przyznają wszyscy zachodni dowódcy, czasem niechętnie zrazu słuchani, w tej wojnie – jak w każdej – żadna konkretna broń niczego nie załatwi na poziomie strategicznym. Nowe rakiety o większym zasięgu, jeśli tylko zostaną skutecznie zastosowane, dadzą Ukrainie pewną przewagę na jakiś czas, ale nie zmienią całej reszty... Dla ostatecznego zwycięstwa liczy się kombinacja przewagi technologicznej, kadrowej, wyszkolenia, zaplecza, logistyki i odporności społecznej, a te komponenty widziane w dłuższej perspektywie przez zachodnich i polskich ekspertów zdają się niestety sprzyjać Rosji. Oby dalsze dostawy z USA wykazały, że 61 mld da się spożytkować na pokonanie Rosji w Ukrainie. Aczkolwiek rosyjskie 120 mld dol. rocznie (od 2024 r.) pewnie w połowie jest przeznaczane na wojnę w Ukrainie.

Czytaj też: Rakietowe kły i paszcza. Warszawa staje do wyścigu zbrojeń w regionie

Ameryka wciąż na pokładzie

Dlatego amerykański przełom jest na razie znacznie bardziej istotny w sensie politycznym niż wojskowym. Daje sojusznikom Ukrainy w Europie poczucie, że Ameryka wciąż jest „na pokładzie” i „na kursie” razem z nimi, że wciąż wspiera ukraińskie zwycięstwo, definiowane w Kijowie. Ale klimat samozadowolenia zaburza np. ustawiczny opór Berlina wobec przekazania pocisków lotniczych dalekiego zasięgu Taurus czy – o wiele bardziej – brak sygnałów o znaczącym podniesieniu produkcji obronnej w Europie. Gdyby nie czeska inicjatywa skupu amunicji poza Unią, byłoby bardzo kiepsko – a i tak dłużej niż się spodziewano zabrało zebranie na nią pieniędzy. Szczęśliwie Czesi „znaleźli” na świecie więcej pocisków niż przewidywali pół roku temu i więcej niż rok temu zobowiązała się dostarczyć Ukrainie sama Unia.

Cieszy też przejście Francji do obozu antyrosyjskich jastrzębi i demonstrowanie tego dostawami znaczącego uzbrojenia. O wiele bardziej martwi jednak niepewność o to, co się stanie z Ameryką po wyborach i czy Europa udźwignie ukraiński ciężar, jeśli zostanie sama. Przełamanie oporu skrajnych republikanów dziś nie daje niestety wystarczającej gwarancji, że wsparcie dla Ukrainy przetrwa ewentualne zwycięstwo Donalda Trumpa, a jego obecne milczenie nie gwarantuje wyciszenia prorosyjskich nut w prezydenckim orędziu.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną