Na wozie i pod wozem
Na wozie i pod wozem. Kołodziejstwo to dziś sztuka. Fach trudny, żmudny, ginący
Powóz, jaki jest, każdy widzi. Koła, osie, dyszel, resory. Nieliczni potrafią rozróżnić orczycę, obrotnicę, barczyki. Są jeszcze koneserzy. – Koneser nie ogląda bryczki z odległości metra, dwóch, stojąc obok, jak my teraz. On się przypatruje, dotyka, gładzi, zagląda pod spód, po prostu przeprowadza kontrolę jakości najdrobniejszych detali – opowiada Zenon Mendyka, który w Księginkach, nieopodal Gostynia, od niemal 40 lat produkuje repliki i poddaje kompleksowym renowacjom pojazdy drewniane powstałe z grubsza między XVI a XX stuleciem.
W ekspozycyjnej sali manufaktury Mendyki ścisk. Właściciel oprowadza i objaśnia: oto road coach (dyliżans pocztowy), w którego obecnej wersji tylna skrzynia mieści kieliszki do szampana zamiast narzędzi rymarskich, dalej landauer (reprezentacyjny, pasażerowie podróżują zwróceni do siebie twarzami), wagoneta (typowa bryczka do przejażdżek). Pracownicy podprowadzają lśniącą lekką dwukółkę. – To Hansom cab, londyńska taksówka. Dla klienta z Ameryki, wszystko zrobiliśmy nowe z wyjątkiem metalowych elementów. Sprytnie pomyślana ta dorożka: drzwi można otworzyć tylko z góry, z siedziska stangreta. A więc dopóki pasażer nie zapłacił, woźnica go nie wypuścił – śmieje się Mendyka, dla którego każdy powóz to osobna historia. I eksponat sam w sobie.
Komu machała Elżbieta II
Budowa jednego takiego pojazdu może pochłonąć mistrzowi i jego ludziom nawet pół roku, zwłaszcza jeśli mają do czynienia z powozem reprezentacyjnym, zdobionym kunsztownymi detalami wymagającymi zegarmistrzowskiej precyzji. Trafiają się czasem projekty wyjątkowe, które właściciel manufaktury realizuje nie pod konkretne zamówienie, tylko z pasji i miłości do rzemiosła, ambicji sprostania konstrukcyjnemu wyzwaniu, jak również dla satysfakcji podziwiania gotowego dzieła.