Niemiecki pierwiastek osadniczy. Gdy w 2009 r. o Hercie Müller – po przyznaniu jej literackiej Nagrody Nobla – zrobiło się głośno, świat mógł się przy okazji dowiedzieć o istnieniu społeczności Szwabów rumuńskich. Gdy w 2014 r. prezydentem Rumunii został Klaus Iohannis, świat mógł usłyszeć o istnieniu rumuńskich Sasów. Dwie niemieckojęzyczne grupy, określane wspólnym mianem rumuńskich Niemców, od stuleci miały wpływ na rozwój tych ziem. Wpływ niebagatelny. A biorąc pod uwagę fakt, że przybyły z Badenii-Wirtembergii Karol Hohenzollern-Sigmaringen dał początek pierwszej i jak do tej pory ostatniej królewskiej dynastii rządzącej Rumunią, pierwiastka niemieckiego w opowiadaniu o tym kraju w żaden sposób nie da się ominąć.
Zaczęło się od plagi szczurów, z którymi mieszkańcy niemieckiego Hameln nie umieli sobie poradzić. Wezwano więc na pomoc szczurołapa, który wyprowadził zwierzęta z miasta, wabiąc je grą na fujarce. Hamleńczycy okazali się jednak niewdzięczni i nie chcieli za pomoc zapłacić. Szczurołap ukarał ich za to – wywabił z miasta dzieci, które podążyły za dźwiękiem magicznej fujarki i przepadły. Mówiono potem, że widziano je tysiące kilometrów dalej, w tajemniczej karpackiej krainie skrytej za nieprzebytymi lasami.
U podstaw migracji siedmiogrodzkich Sasów leży legenda, jednak powody wyruszenia w drogę z zachodu na wschód miały całkowicie racjonalne uzasadnienie. W XII w. zachodnia Europa zmagała się ze skutkami przeludnienia, a królom węgierskim brakowało ludzi do obrony południowej granicy państwa, a także do pracy w kopalniach złota i srebra. Géza II zaprosił więc ok. 1150 r. osadników znad Renu i Mozeli, z Flandrii, Zelandii, Brabancji i Lotaryngii. Nazywano ich wówczas hospites flandrenses.