Miejsce niepamięci
Łódzkie getto: miejsce niepamięci. Ta historia została wymazana i wróciła niedawno
Oficjalne upamiętniania łódzkiego getta w PRL są dobrą ilustracją szerszego zjawiska, którego konsekwencje odczuwamy do dziś. Zagłada nigdy nie była priorytetem komunistycznej polityki pamięci historycznej. Pamięć o tragicznym losie ok. 6 mln europejskich Żydów, w tym niemal 3 mln obywateli przedwojennej Polski, z wielu powodów odgórnie marginalizowano, względnie odpowiednio ją preparowano. Doświadczenie niedawno zakończonej wojny miało bowiem budzić skojarzenia przede wszystkim z czerwono-biało-czerwoną martyrologią i takim samym heroizmem. Dzieje łódzkiej „dzielnicy zamkniętej” skrajnie nie pasowały do tego schematu.
Cudza żałoba
Zasadnicza linia podziału na pamięć „chcianą” i „niechcianą” została wyraźnie zakreślona już w pierwszych latach po wojnie, kiedy komuniści skupieni na brutalnym utrwalaniu swojej władzy główny ciężar upamiętniania łódzkiego getta scedowali m.in. na Wojewódzki Komitet Żydowski czy tutejszą Kongregację Mojżeszową. Takie oddelegowanie zadań umożliwiało z kolei przedstawicielom władz zajęcie wygodnej dla siebie pozycji względnie życzliwych obserwatorów poczynań resztek społeczności żydowskiej. W konsekwencji upamiętnienie zagłady żydowskiej Łodzi stawało się wówczas – parafrazując historyczkę Zofię Wóycicką – „cudzą żałobą”. Kiedy weźmiemy pod uwagę to, że już niebawem władze zlikwidowały przejawy instytucjonalnego życia żydowskiego nad Wisłą, szybko zrozumiemy, że marginalizacja wątku zagłady drugiego co do wielkości getta w okupowanej przez Niemców Europie była w pewnym sensie nieunikniona.
Na podwójnym aucie
Postępującemu zapomnieniu okupacyjnych losów żydowskiej Łodzi sprzyjały rzecz jasna również inne okoliczności, z których kluczowa była ich podwójnie rozumiana peryferyjność.