Pochłonięci umacnianiem naszej wschodniej granicy, zapomnieliśmy o rzuconej przez prezesa Kaczyńskiego idei budowy zapory ogniowej na granicy zachodniej. Tymczasem zagrożenie z tamtego kierunku narasta. Do grona naszych wrogów dołączyła szerząca zgniliznę w Europie Francja, a ponieważ zgnilizna szerzy się jak pożar, można się obawiać, że już wkrótce zaczną sobie ostrzyć na nas ząbki Hiszpania i Portugalia.
W tej sytuacji zabezpieczenie zachodniej granicy staje się sprawą naglącą. Co z realizacją projektu zapory ogniowej? Z tym pytaniem zwracamy się do starszego ogniomistrza Jana Wąsika, któremu zamierzano powierzyć nadzór nad kluczowym jej odcinkiem przy przejściu granicznym w Słubicach.
– Wszystko utknęło na etapie kalkulacji kosztów – mówi ogniomistrz. – Ja to, rzecz jasna rozumiem, z pierwszego wykształcenia jestem księgowym, koszty rosną, gdziekolwiek spojrzeć, trzeba zabezpieczyć nie tylko granicę wschodnią i zachodnią, ale też północną i południową, bo wróg nas może obejść i podejść z każdej strony. No i od spodu trzeba kraj zabetonować, bo każdy wróg będzie pod nami ryć. Niech pan doda do tego te wszystkie Apacze, HIMARS-y, koreańskie czołgi, odrzutowce, rakiety, korwety, drony, miny, karabiny. Panie, to straszne pieniądze. Ja oczywiście jestem gorącym patriotą, uważam, że obronność powinna być najwyższym priorytetem, ale wydaje mi się, że to wszystko można by załatwić znacznie taniej.
– Jak?
– Przecież nas zapewniają, że ta broń nie jest po to, żeby jej używać, tylko po to, żeby wroga odstraszyć, żeby nigdy nie ośmielił się nas zaatakować. Ale po co straszyć za takie pieniądze? Można by przecież wysłać ministrów obrony zwaśnionych krajów w jakiś krzaczasty teren, tam by jeden drugiego podchodził i wypadał na niego z okrzykiem: „Hy!