Pewna firma, oferująca szkolenie nauczycieli w zakresie krytycznego myślenia, reklamuje się takimi słowy: „Stworzono narzędzia myślowe, które ułatwiają myślenie uczniów, a każda udzielona odpowiedź jest prawidłowa, bo skupia się na myśleniu o wiedzy, a nie na samej wiedzy. […] Wyposażając uczniów w odpowiednie narzędzia myślowe, wspieramy ich w pierwszych próbach samodzielnego myślenia, które nie podlega ocenie”. Te koślawe, nieporadne zdania, których publikacja świadczy o czyimś braku wyrobienia, a zwłaszcza samokrytycyzmu, mówią wiele o naszych czasach, dziwnie łączących lęk przed prawdą z lękiem przed cudzym wpływem. Kto chciałby nam coś narzucić jako prawdę, ten odbierałby nam wolność, a nawet godność! Trzeba mu się więc przeciwstawić orężem krytycznego myślenia! Czymże więc ono jest? Ano taką postawą, która zagwarantuje mi, że nikt mi nie będzie mówić, co jest prawdą, a co nie! Bo moja prawda jest najmojsza i przez to najprawdziwsza!
Mają swoje losy książki i hasła filozofów! „Krytyczne myślenie” to termin epoki oświecenia, kojarzony głównie z Kantem. Słowo „krytyczne” odnosi się do nakazu intelektualnej samokontroli, czyli nieustannego sprawdzania, czy nie przyjęło się jakiegoś dogmatycznego założenia, nie popełniło się jakiegoś błędu w rozumowaniu i w konsekwencji nie zboczyło z drogi prawdy. Ale jak się nie zboczyło, to wtedy z całą stanowczością i pewnością siebie można i trzeba prawdę głosić i „narzucać” innym – oczywiście razem z dowodami.
Ta oświeceniowa idea mierzy w dwóch wrogów jednocześnie: w dogmatyzm, czyli przyjmowanie przekonań przez posłuszeństwo autorytetowi religijnemu bądź świeckiemu, oraz w sceptycyzm, zgodnie z którym „każdy ma prawo do własnego zdania” i nikomu nie wolno niczyich opinii osądzać według kryteriów prawdy i fałszu.