Poranki dla wielu z nas w ubiegłym tygodniu wyglądały dość podobnie. W którejś minucie po przebudzeniu włączaliśmy telewizor, radio, zaglądaliśmy do newsów w sieciach społecznościowych z jedną troską: czy Putin już zaatakował Ukrainę. Kryzys na wschodnich obrzeżach Europy nagle stał się groźbą wyobrażonej „wojny na kontynencie”, według premiera Borisa Johnsona największej od 1945 r.
Taktyka Putina: zaskoczyć i upokorzyć
Dwa miesiące zajęło Władimirowi Putinowi przygotowanie triady wojskowej, którą grozi Ukrainie i Zachodowi: sił konwencjonalnych, nuklearnych i rebelianckich. Towarzyszyły temu dwa narzędzia dyplomatyczne: tajemnica i upokorzenie. Po pierwsze, zagadka: czy podjął decyzję o wojnie? Po drugie, upokorzenie: Emmanuela Macrona i Olafa Scholza sadzano za groteskowo długim stołem w Moskwie, sugerując, że muszą poddać się rosyjskim testom DNA. Obaj przywódcy ostrzegali przed wojną i wyjeżdżali z kwitkiem, a Putin, śmiejąc się im w twarz, powtarzał, że histeryzują.
Proszę przy okazji zwrócić uwagę, że jedynym dyplomatą, którego Siergiej Ławrow, alter ego Putina, nie obraził, był Zbigniew Rau w roli przewodniczącego OBWE w Moskwie. Przeprowadzono z nim całkiem sensowną i dyplomatycznie poprawną rozmowę o środkach deeskalacji. Dla Rosji organizacja ta jest dziedzictwem imperialnego podziału Europy z czasów zimnej wojny – było nie było, czasów świetności Moskwy, do których Putin chciałby powrócić.
Czytaj też: Ławrow. Wszystkie twarze człowieka Putina
Pokaz siły w towarzystwie dyktatora
Ale to mobilizacja wojenna górowała nad wszelkimi aktami dyplomatycznymi.