Władze Dolnej Austrii postanowiły ratować Leitkultur, kulturę przewodnią, w gastronomii. Od kilku tygodni kolejne restauracje w tym kraju związkowym okalającym Wiedeń otrzymują jednorazowy bonus o wysokości 10 tys. euro. Warunek: tradycyjna austriacka kuchnia w menu i brak w okolicy podobnych przybytków. Oficjalnej listy potraw nie ma, ale wiadomo, że chodzi o Tafelspitz (gotowaną wołowinę lub cielęcinę), Käsespätzle (makaron jajeczny z serem), Wiener Würstchen (parzoną kiełbasę), Fleischlaiberl (klopsiki), strudel jabłkowy i przede wszystkim Święty Graal austriackiej kuchni – sznycel, czyli w wersji kanonicznej: kotlet z rozbitej, panierowanej cielęciny lub wieprzowiny, smażony na patelni.
Przeciwnicy takiego rozwiązania zauważają, że dyskryminuje ono inne, popularne w Austrii restauracje: włoskie, tureckie czy węgierskie. Poza tym wskazują na słabość argumentacji lokalnych władz, które twierdzą, że chodzi o wspieranie nie tylko tradycyjnych restauracji, ale również często jedynych miejsc spotkań miejscowej społeczności. Krytycy programu zwanego już w Austrii Schnitzel Bonus twierdzą, że równie skutecznie można budować lokalne więzi w pizzeriach.
Dolna Austria jest charakterystyczna z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, od kilku lat jej kuchnia przeżywa zapaść, przegrywając głównie z pizzami i kebabami (nie pomogła też pandemia) oraz masową migracją lokalsów do Wiednia. Od 2000 r. zbankrutował tu co trzeci Gasthaus. Po drugie, tym krajem związkowym rządzi koalicja konserwatystów i skrajnie prawicowej Partii Wolności – obie te frakcje, licytując się na „patriotyczne” pomysły, urządziły tu poligon przed wrześniowymi wyborami do parlamentu całej Austrii.