Rdza się w oku kręci
Rdza się w oku kręci. Polacy zatęsknili do rowerów Bałtyk czy Wigry 3. I zaczął się boom
Kiedy na jednym z portali aukcyjnych pojawiała się oferta 1650 zł za lampkę do starego Rometa, społeczność kolekcjonerów retrorowerów była podzielona. Większość pukała się w głowę. Trzymając się historycznego przelicznika, to niewiele mniej niż za cały rower. Byli i tacy, którzy zacierali ręce, że wreszcie spełnił się ich sen i Polacy znowu pokochają peerelowskie Romety (firmę z PRL z tą dzisiejszą łączą tylko nazwa i znaczek handlowy). Ceny wreszcie wystrzelą i zacznie się kolekcjonerski boom, na który długo trzeba było w Polsce czekać. Stanęło pośrodku. Lampka się nie sprzedała. Ale ciągle czeka na tego, kto ma większy sentyment niż rozsądek i pokona psychologiczną barierę, za którą nie liczą się ceny, tylko kolekcjonerskie łupy.
Polonika
27 lipca na starcie retrowyścigu Polonika stanęło ponad 150 zawodników. Poziom przygotowania sprzętowego był zróżnicowany. Większość rowerów przyciągała oko błyszczącymi chromami, woskowanym lakierem i całym tym wypasem retro. Były i takie maszyny, które nie wstydziły się rdzy. W sumie to rajd historycznych rowerów, a w polskich realiach zdarzało się, że nawet nowe trafiały do klientów podrdzewiałe.
Adam Swajda reprezentował opcję śladów rdzy. Swojego Rometa Sport kupił dosłownie kilka dni przed Poloniką. Wcześniej planował przejechać trasę na pożyczonym od kolegi Kobuzie z 1971 r. Ale jak go chwilę potestował, to przestraszył się własnego pomysłu. Na jednym z portali znalazł ogłoszenie, że we wsi Drelów czeka nieużywany Romet Sport z 1981 r. Pojechał. Cena była rozsądna – 600 zł. Wdowa po właścicielu na kupującego patrzyła z lekkim niedowierzaniem, że chce płacić za coś takiego. Z drugiej strony odżyły w niej wspomnienia. Mąż kupił rower w czasach, kiedy niczego nie było. Brało się w ciemno, zwłaszcza rower, który na wsi zawsze się przyda.