Zlikwidowany przez swoich
Zlikwidowany przez swoich. Prezydent Egiptu Anwar as-Sadat zapłacił życiem za ustąpienie Izraelowi
Zamach na defiladzie 6 września 1981 r. Tego dnia w Kairze odbywała się wielka parada wojskowa upamiętniająca wojnę z Izraelem. Prezydent Egiptu Anwar as-Sadat w otoczeniu oficjeli i zagranicznych dyplomatów stał na trybunie. Właśnie defilowała przed nim bateria 12 dział z 333. brygady artylerii armii egipskiej, żołnierze jechali na ciężarówkach. Gdy ZiŁ młodego porucznika Khalida al-Islambuliego zrównał się z trybuną, oficer wyciągnął pistolet i nakazał kierowcy (niewtajemniczonemu w spisek) stanąć.
Widzów nie zaskoczyło nagłe zatrzymanie ciężarówki. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że sowieckie maszyny często się psuły, nawet podczas defilad. Zresztą większość miała zadarte głowy i obserwowała przelot myśliwców – nowych Miraży, chluby egipskiej armii. Uczestników zaalarmował dopiero wybuch granatu i huk wystrzału.
Al-Islambuli jako pierwszy wyskoczył z szoferki i cisnął granatem w trybunę. W tym momencie pozostali spiskowcy otworzyli ogień, a następnie zeskoczyli z ciężarówki i ruszyli biegiem w stronę prezydenta. Sadat otrzymał śmiertelny postrzał prawdopodobnie już w pierwszych sekundach zamachu. Przekonany, że żołnierze zatrzymali się, aby oddać mu hołd, wstał i chciał zasalutować. Trafiony w szyję osunął się na podłogę trybuny; jego ostatnie słowa brzmiały: „To niewyobrażalne”.
Tymczasem zamachowcy byli już przy trybunie i zasypywali pierwszy rząd siedzeń gradem kul. „Z drogi, chcę tylko dorwać tego sukinsyna” – krzyknął Islambuli do wiceprezydenta Hosniego Mubaraka. Wedle relacji naocznych świadków dopiero wtedy agenci ochrony prezydenta dotarli przed trybunę i otworzyli ogień, raniąc zamachowców. „Zabiłem faraona i nie boję się śmierci” – oświadczył al-Islambuli, gdy niesiono go do karetki.