Bukareszt: warstwy miasta
Bukareszt: warstwy miasta. Spuścizna architektoniczna
Widmo Paryża. „Być może Bukareszt jest małym Paryżem, ale na szczęście Paryż nie jest wielkim Bukaresztem”. Stara złośliwość jakiegoś Francuza ciąży nad miastem, które chciało podobać się sobie i światu jako lokalna odmiana paryskości – tego, co najlepsze. Dzisiaj dowiadujemy się w Bukareszcie, że kiedyś był małym Paryżem, gdyż miano wiąże się z tym, co utracone. Półtora wieku temu dowiedzielibyśmy się, że jeśli jeszcze nim nie jest, to będzie – bo miano oznaczało aspiracje elit królestwa Rumunii. Trudno powiedzieć, czy między przyszłością a przeszłością istniał kiedykolwiek moment pewności. Jedno pozostało pewne: Paryż nie był i nie jest wielkim Bukaresztem.
Chaos samochodów, reklam i budynków, w jaki wpada dziś przybysz, nie ułatwia rozpoznania warstw Bukaresztu. Turystom pokazuje się zazwyczaj trzy: pompatyczne gmachy XIX-wieczne, skupione w śródmieściu (tu musi wybrzmieć fraza o małym Paryżu), tzw. stare centrum, którego kamieniczek właściwie nie widać wśród inwazji barów (tu należy powiedzieć o orientalnym mieście uciech) oraz gigantyczny zespół urbanistyczny z epoki Nicolae Ceauşescu (gdzie możemy usłyszeć o Drakuli i innych despotycznych tradycjach rumuńskich). Wszystko to przykrywa warstwę miasta, która wydaje się najważniejsza dla zrozumienia, skąd się wziął cały ten mały Paryż.
Bukareszty. Gdy zejdziemy z hałaśliwych bulwarów, otula nas świat domków, willi i pałacyków stojących w bezładzie, bokiem i tyłem do siebie, wśród małych i krętych ulic. Chodzenie po tych ulicach przypomina lunatykowanie. Tracimy orientację i zaczynamy się plątać bez końca i bez celu pośród domków dekorowanych przesadnie dużymi stiukami i sterczącymi, pordzewiałymi markizami, mijając podwóreczka oplecione winoroślą.