Dorastałem wśród rasistów
Dennis Lehane dla „Polityki”: Dorastałem wśród rasistów. Wiem, jak myślą, znam ich żale
JAKUB DEMIAŃCZUK: – Akcja „Ostatniej przysługi” toczy się w Bostonie, pana mieście rodzinnym, w 1974 r. Jak wiele z tego, co się dzieje w tle tej książki, pochodzi z pańskich własnych obserwacji i wspomnień?
DENNIS LEHANE: – Większość. W tamte wakacje skończyłem dziewięć lat, a to jest bardzo ważny moment dorastania. Ten specyficzny, niewinny narcyzm wczesnego dzieciństwa zaczyna ustępować kiełkującej samoświadomości. Nagle uderza cię fakt, że poza tobą jest wielki świat, a ty sam jesteś jedynie jego małym elementem. Krótko przed tym, jak zacząłem pracować nad „Ostatnią przysługą”, obserwowałem, jak obie moje córki wkraczają w ten etap. Zaskoczyło mnie, jak bardzo są obecne w dorosłym świecie, jak wiele zaczynają z niego rozumieć. Zatem wspomnienia z połowy lat 70., upał, jaki panował tamtego lata, widoki, zapachy – nie mówiąc już o przemocy na ulicach i strachu dosłownie wyczuwalnym w powietrzu – były dla mnie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło z nich skorzystać.
Bardzo ważnym elementem pana powieści był kryzys wywołany decyzją władz Bostonu, żeby w ramach desegregacji rasowej szkół przewozić czarne i białe dzieci do placówek w różnych dzielnicach. Protestowali przeciwko temu z różnych powodów zarówno biali, jak i Afroamerykanie. Był pan świadomy tych społecznych napięć w mieście?
To była jedyna rzecz, o jakiej rozmawiali ludzie wokół. No, może oprócz odejścia prezydenta Nixona w niesławie po aferze Watergate. Ale kryzys autobusowy naprawdę przysłonił to, co się działo w Białym Domu. To była obsesja wszystkich dzielnic miasta, ale najbardziej żyły nią South Boston i Roxbury. Moja rodzina mieszkała wtedy w sąsiedniej dzielnicy Dorchester, w parafii St. Margaret’s (w krajach anglosaskich parafia jest nie tylko jednostką administracji kościelnej, lecz również cywilnej – przyp.