Bombardowanie miłością
Bombardowanie miłością. Jak nie pomylić czułych gestów z uczuciową manipulacją
„Poznaliśmy się na Tinderze, przez dwa tygodnie zalewał mnie uczuciami i nagle przepadł bez wieści” – wyznania tego rodzaju często ukazują się w sieci. Z czym tu mamy do czynienia? To może być love bombing. Osobom spragnionym więzi i bliskości trudno przed nim postawić granicę. Kiedy zjawisko staje się problemem?
Pracując jako psychoterapeutka, obserwuję zwykle podobny schemat. Osoba – zazwyczaj kobieta – zmaga się z obniżonym poczuciem własnej wartości, depresją lub lękiem, co czyni ją podatną emocjonalnie. Czuje się samotna, brakuje jej bliskości. Nie była w stabilnym związku od lat lub w ogóle nie ma takiego doświadczenia. Poznaje kogoś, zazwyczaj mężczyznę (choć love bombing nie ma przypisanych ról płciowych, to najczęściej przybiera formułę zgodną z patriarchalnym systemem). Relacja rozwija się intensywnie – częste spotkania pełne czułości, komplementów, podarunków szybko przeradzają się w związek. Po kilku tygodniach pada deklaracja miłości – oficjalnie stają się parą.
Osoba, która doświadczała braku intymności, przeskakuje na drugi kraniec emocjonalnej sinusoidy. Jest przeszczęśliwa, nie dowierza, że ktoś mógł aż tak się w niej zakochać, ale czerpie uczucie garściami, zaspokajając emocjonalny głód. To faza idealizacji, gdy nowy partner jawi się jako perfekcyjny: opiekuńczy, troskliwy i – co najważniejsze – kochający. Osoba bombardująca miłością często już po kilku tygodniach relacji proponuje wspólne zamieszkanie. Dlaczego? Pozwala to osiągnąć jeden z celów tej formy manipulacji: uzyskanie kontroli nad partnerką, wprowadzenie jej w stan emocjonalnej zależności. Często wiąże się to z izolacją od przyjaciół i rodziny, aby ofiara polegała tylko na ukochanym.
Tak jak po fali upałów przychodzi burza, tak po etapie wyjątkowo intensywnego miesiąca miodowego pojawia się kryzys.