Świat

Wizyty, rewizyty, zauroczenie. Tak PiS przez lata „budował relacje” z reżimem Łukaszenki

Mateusz Morawiecki i Aleksandr Łukaszenka. Białoruś, październik 2016 r. Mateusz Morawiecki i Aleksandr Łukaszenka. Białoruś, październik 2016 r. president.gov.by / •
Gdyby polski Sejm zechciał powołać dziś komisję ds. białoruskich wpływów i zależności, musiałby zacząć od postawienia przed jej obliczem własnych czołowych polityków. Lansowany przez PiS „reset” w stosunkach z reżimem Łukaszenki nie zdał się jednak na nic.

Niespodziewana, choć nie zaskakująca, wizyta w Grodnie na Białorusi polityka z Podlasia Krzysztofa Tołwińskiego przejdzie zapewne do historii jako prorocza. Były (2007) wiceminister w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, były wicemarszałek podlaski, były polityk Konfederacji, kandydat na posła, a dziś lider partii Front doznał w jej trakcie olśnienia – uznał Białoruś za jeden z najlepiej zarządzanych krajów, gdzie „udało się zbudować klarowny model w wielu dziedzinach”. Jak stwierdził, celem jego wizyty jest „pokazanie polskiemu społeczeństwu, iż mimo agresywnej polityki polskich władz stosunek państwa białoruskiego do Polaków nie zmienił się”.

Czytaj też: Wagnerowcy i broń jądrowa bliżej Polski. Powinniśmy się bać?

Tako rzecze Tołwiński herbu Ogończyk

Bingo! Dobrze o tym świadczy bezpodstawne skazanie dziennikarza „Gazety Wyborczej” Andrzeja Poczobuta na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, pozbawianie go od wielu tygodni możliwości kontaktu z rodziną i adwokatem, listów, paczek, lekarstw i przetrzymywanie w karcerze. Podobnie jak nieodległe aresztowania działaczy polskiej mniejszości, wyrzucenie ich z kraju bez prawa powrotu, przetrzymywanie miesiącami w areszcie śledczym i domowym liderki Związku Polaków na Białorusi Andżeliki Borys, areszty i prześladowania dziennikarzy nadającej z Polski niezależnej telewizji Biełsat, straszenie wagnerowcami, którzy chcą się wybrać na „wycieczkę do Warszawy i Rzeszowa”, dołączanie do atomowego szantażu Putina...

Wszystko to wskazuje, że Łukaszenka i jego służby nie tylko nie zmieniły stosunku do Polaków, ale nawet nie zamierzają tego robić. Kolejny fakt to wojna hybrydowa, czyli konflikt na granicy, w którym przedstawiciele białoruskiego państwa, czyli straż graniczna, odgrywają rolę zasadniczą, realizując politykę Mińska i Moskwy – destabilizowania sytuacji w Polsce i Unii Europejskiej. Dawno nikt z PiS lub z nim spowinowaconych nie wyraził się tak jasno i prawdziwie jak pan Tołwiński herbu Ogończyk...

Tymczasem w poniedziałek 7 sierpnia komendant główny SG gen. dywizji Tomasz Praga zwrócił się do MON o przesunięcie tysiąca żołnierzy na granicę z Białorusią. Trwa tu bowiem szturm nielegalnych migrantów, proceder organizowany przez białoruską straż graniczną. Presja rośnie, akwizycja białoruskich i rosyjskich służb odbywa się już w co najmniej 40 krajach, głównie Afryki. Polskie patrole obrzucane są kamieniami, butelkami, petardami, płot jest systematycznie niszczony, rozcinany przy pomocy urządzeń dostarczanych przez białoruskie służby, które stały się grupą przestępczą, organizującą nielegalną migrację i czerpiącą z tego profity. „Nic się tam nie odbywa bez zgody i wiedzy Mińska” – powiedział generał na konferencji prasowej. Próbę sforsowania granicy podjęło 19 tys. osób kierowanych wyłącznie przez białoruskie służby. Do Mińska każdego dnia przybywa z Moskwy kilka pociągów nazywanych „turystycznymi”, które przywożą migrantów, by forsowali granicę i słynny płot, który miał przenikaniu migrantów zapobiegać stuprocentowo. Nie zapobiega nic a nic.

Morawiecki i Karczewski u Łukaszenki

Proceder trwa od dwóch lat, o ile jednak przedtem był na rękę Zjednoczonej Prawicy, kreującej się na obrończynię polskiej ziemi, o tyle teraz sprawa wymyka się spod kontroli. Na nic zdał się lansowany przez PiS „reset” w stosunkach z Białorusią i gdyby Sejm zechciał powołać dziś komisję ds. białoruskich wpływów i zależności, musiałby zacząć od postawienia przed jej obliczem własnych czołowych polityków.

Drogę do Mińska i Łukaszenki przecierał sam Mateusz Morawiecki jeszcze jako wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę. Jego wizytę w październiku 2016 r. bardzo przychylnie komentowały kontrolowane przez PiS media. Morawiecki podkreślał, że w Mińsku spotkał się z Łukaszenką i premierem Andriejem Kabiakouem, został przyjęty z gościnnością i wrócił z konkretami. „Polska i Białoruś mogą być znakomitymi partnerami w tranzycie i handlu z ogromnymi obszarami gospodarczymi” – zapewniał. I marzył, że Polska pomoże Białorusi wejść na unijne rynki, zaś Białoruś Polsce – na rynki Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej.

A przecież było to już po zajęciu Krymu przez Rosję i wybuchu wojny w Donbasie, kiedy zaangażowanie Moskwy było ewidentne i nie podlegało dyskusji. W związku z agresją na suwerenność Ukrainy (Moskwa była jednym z gwarantów nienaruszalności granic na mocy podpisanego w 1994 r. memorandum budapeszteńskiego) Rosję objęto sankcjami i sama nimi odpowiedziała, wstrzymując import z Zachodu. Tymczasem Białoruś pozwala je omijać, także polskim towarom (np. jabłkom), które przez Mińsk wędrowały do Rosji. Było to powszechnie jasne i trudno sobie wyobrazić, że polski wicepremier tej wiedzy nie posiadał. Czy wyjeżdżał za zgodą swoich przełożonych? Nikt nie dostrzegł, że te wizyty narażają na szwank wizerunek Polski i jej władz?

Łukaszenka nie ustawał wówczas w prześladowaniu polskiej mniejszości. Nie przywrócono zdelegalizowanego w 2005 r. Związku Polaków na Białorusi, a Andżelikę Borys nieustannie prześladowano. Na Białorusi wykonywano karę śmierci, łamano prawa obywatelskie, zniszczono wolną prasę i niezależną adwokaturę, trzymano więźniów politycznych, wyborów z 2010 r. nie uznała społeczność międzynarodowa, a brutalną rozprawę z opozycją potępiono i nałożono sankcje na reżimowych polityków.

Tymczasem już dwa miesiące później, w grudniu, wizytę w Mińsku złożył ówczesny marszałek Senatu z PiS Stanisław Karczewski. Jego relacja po spotkaniu z Łukaszenką stała się prawie legendarna i jest do dziś przytaczana jako egzemplifikacja wielce kordialnych relacji między PiS a białoruskimi władzami. Łukaszenka, z którym „rozmowa trwała długo i była interesująca”, okazał się „człowiekiem ciepłym. To polityk, któremu bardzo zależy na Białorusi. Gołym okiem widać, że Białoruś zmienia się i rozwija”, opowiadał wyraźnie zauroczony.

Karczewski wprawił w osłupienie również białoruską opozycję, która „serdeczność” Łukaszenki odczuła na własnej skórze. Na przykład Mikołaj Statkiewicz, opozycjonista sądzony w 2011 r. i skazany na sześć lat więzienia za rzekomą „organizację masowych zamieszek 19 grudnia 2010”, po wyborach prezydenckich. Dziś też przebywa w więzieniu, skazany za próbę kandydowania w 2020 r. Podobnie jak z Poczobutem od wielu tygodni nie ma z nim kontaktu.

Czytaj też: Białe plamy w podręczniku historii Białorusi

Białoruska delegacja z rewizytą

W lutym 2019 r. ten sam marszałek Karczewski przyjął rewizytę delegacji Białorusi z przewodniczącym fasadowej Rady Zgromadzenia Narodowego Republiki Michaiłem Miasnikowiczem na czele (sam go zaprosił). Zdarzenie to dokładnie zrelacjonowano na stronach Senatu. Dowiadujemy się więc, że rozmawiano o współpracy, rozwoju i rozwiązywaniu spornych kwestii. Były też bardziej pikantne szczegóły: marszałek dziękował przewodniczącemu za „otwartość i dobre rozmowy”. Wyraził przekonanie, że przyczynią się do nowego otwarcia. Zaznaczył, że polskie władze są otwarte na współpracę. Podkreślił, że kraje łączy historia, ale i mniejszości narodowe, a dalszy dialog przyczyni się do tego, że „Polacy zamieszkali na Białorusi i Białorusini żyjący w Polsce będą czuli się u siebie”. Wyraził wreszcie nadzieję, że „obszar geograficzny, na którym położona jest Polska i Białoruś, a który był zawsze terenem ścierania się wpływów wielkich mocarstw, stanie się obszarem pokoju i współpracy”.

Miasnikowicz podkreślił z kolei, że „na Białorusi trwają prace nad wprowadzeniem w życie rekomendacji dla rozwoju stosunków polsko-białoruskich ustalonych w trakcie poprzedniej wizyty marszałka Senatu na Białorusi”. I dodał: „Marszałek w rozmowach stawiał odważne postulaty i będzie nad czym obecnie pracować”. W ocenie przewodniczącego spotkania marszałka z władzami Białorusi „dały nowy impuls do wzmocnienia relacji między Polską a Białorusią”.

Delegację senatorowie powitali na posiedzeniu izby; strony podpisały umowę o zabezpieczeniu społecznym, która miała zapewnić koordynację systemów zabezpieczenia funkcjonujących w obu krajach. Gości witali też Andrzej Duda, premier Morawiecki, marszałek Sejmu Marek Kuchciński, wicemarszałek Ryszard Terlecki i minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Miasnikowicz spotkał się także z minister przedsiębiorczości Jadwigą Emilewicz, z prezesem Krajowej Izby Gospodarczej Andrzejem Arendarskim, prezesem Polskiej Akademii Nauk Jerzym Duszyńskim.

Słowem – najwyższy szczebel. Choć to była wizyta na całkiem średnim szczeblu... Zakończył ją pobyt w Białymstoku. Pokazaliśmy otwarte serca...

Czytaj też: Dwie flagi państwowe Białorusi. Skąd się wzięły?

Biełsat, czyli preludium

Preludium do historycznej wizyty była zapewne głośna wówczas sprawa zmniejszenia dotacji dla Biełsatu (może o tym rozmawiał Karczewski z Łukaszenką?). W styczniu 2017 r. okazało się, że polski MSZ zamierza zmniejszyć budżet telewizji o ponad dwie trzecie, z 17 mln do 5 mln zł. Jak mówiła szefowa stacji Agnieszka Romaszewska-Guzy, takie cięcie oznacza śmierć każdej instytucji, także medialnej. TVP, której część stanowił Biełsat, też zapowiedziała cięcia. „Z 26 mln otrzymamy ledwie 9 mln zł” – mówiła Romaszewska, dodając, że w zasadzie to koniec Biełsatu.

Reżim Łukaszenki nienawidził tej stacji, tymczasem oglądało ją coraz więcej osób na Białorusi, nie tylko polska mniejszość, lecz i Białorusini. Współpracowało z nią wielu młodych dziennikarzy. Stała się w zasadzie jedynym dostępnym medium opozycyjnym wobec władzy.

Szybko padło w Polsce pytanie, czy likwidacja Biełsatu to cena za otwarcie się Białorusi na stosunki handlowe z Warszawą. Ówczesny wiceszef MSZ Konrad Szymański zapewniał, że nie jest to sprawa polityczna. Przyznał jednak, że „Polska jest zainteresowana otwarciem, ponieważ polityka wschodnia UE jest w poważnym kryzysie”. I dodał, że trzeba znaleźć formułę współpracy dla państw Partnerstwa Wschodniego czy polityki sąsiedztwa, również takich, „które dzisiaj, jak Białoruś, były w zasadzie neutralne albo pasywne, jeśli chodzi o współpracę z Europą”. „Polska jest zainteresowana, żeby znaleźć jakiś modus operandi z Białorusią”, dodał Szymański i zapewniał, że sprawa Biełsatu dotyczy problemów budżetowych.

W te zapewnienia nikt przytomny oczywiście nie wierzył. Nie wierzyła też białoruska opozycja, wysoce rozczarowana stanowiskiem polskiego rządu. Zwłaszcza gdy szef MSZ Witold Waszczykowski potwierdził, że „nie ma pieniędzy na tę inicjatywę”, bo „stanęły przed nami nowe zadania”, jak choćby uchodźcy syryjscy, którym trzeba pomagać. I Waszczykowski, i Szymański świetnie znali sytuację, wiedzieli, jaką nienawiścią pała do telewizji Łukaszenka i jego służby. Wiedzieli o więźniach politycznych i prześladowaniach. I że sprawa przywrócenia Związku Polaków na Białorusi nie posunęła się o krok.

W obronie stacji podpisali wtedy apel skierowany do prezydenta Dudy i premier Beaty Szydło białoruscy intelektualiści i przedstawiciele opozycji, laureatka literackiego Nobla Swietłana Aleksijewicz, prof. Stanisław Szuszkiewicz, były szef parlamentu, człowiek, który rozwiązał ZSRR, polityk Uładzimir Niaklajeu, Andżelika Borys i obrońca praw człowieka, dziś także noblista, więziony przez Łukaszenkę Alaś Białacki.

Czytaj też: Jak działa białoruska propaganda

Autorytaryzm Łukaszenki nie wadził

Politycy PiS świetnie wiedzieli, że Łukaszenka jest u władzy dzięki poparciu Władimira Putina, uzależnieniu od pomocy gospodarczej Rosji, a każda jego decyzja jest uzgadniana na Kremlu. Nie poparł wprawdzie aneksji Krymu, a nawet zorganizował w Mińsku rozmowy w sprawie zakończenia wojny w Donbasie, ale wyłącznie dlatego, że Białorusini bali się wojny we własnym kraju, a sam Łukaszenka obawiał się rosyjskiej aneksji i utraty władzy. Jego zależność od Moskwy manifestowała się jednak w każdej dziedzinie.

Politykom PiS najwyraźniej to nie wadziło, może nawet przeciwnie. Nieskrywany autorytaryzm Łukaszenki nigdy nie był dla nich przeszkodą. Pewnie nawet zazdrościli mu tego rządzenia, zwłaszcza że z niczym nie musi się liczyć: ani z opozycją (bo ją pozamykał), ani z wolną prasą, która patrzyłaby mu na ręce, ani choćby z Komisją Wenecką.

Stosunki gospodarcze z Białorusią układały się zatem bardzo pomyślnie. W 2018 r. podpisano międzyrządową umowę o „utrzymaniu drogowych granicznych obiektów mostowych na polsko-białoruskiej granicy państwowej”, w 2019 – umowę o utrzymaniu granicznych kolejowych obiektów mostowych. A w czerwcu tego samego 2019 r. umowę o „budowie nowego drogowego granicznego obiektu mostowego przez rzekę Bug w drogowym przejściu granicznym Sławatycze-Domaczewo”.

Eksport na Białoruś wzrósł w 2019 r. o 12,8 proc. – do ok. 1,92 mld dol. Dominowały maszyny, urządzenia mechaniczne i elektryczne oraz ich części, produkty rolno-spożywcze, przemysł chemiczny. Do Polski jechały zaś produkty mineralne (w tym paliwa, w ostatnich latach głównie olej napędowy), drewno i wyroby z drewna, chemia. Polska stała się jednym z największych i najważniejszych partnerów handlowych Białorusi (w 2016 r. była nawet na trzecim miejscu, po Rosji i Ukrainie). Kwitły inwestycje, zwłaszcza polskie na Białorusi. Można zaryzykować tezę, że nic w relacjach międzynarodowych nie wychodziło Prawu i Sprawiedliwości tak doskonale jak stosunki z Mińskiem.

Przyczyniało się do tego z pewnością działanie polsko-białoruskiej grupy parlamentarnej, reaktywowanej w 2016 r. po objęciu władzy przez PiS. Reaktywowanej, bo w 2005 r., za rządów PO, grupę rozwiązano w reakcji na likwidację Związku Polaków na Białorusi i aneksję Domów Polskich, gdzie mniejszość zamieszkiwała najliczniej, czyli na Grodzieńszczyźnie, wybudowanych za pieniądze polskiego podatnika. Grupa przyjaciół jest jedną z najliczniejszych w parlamencie zdominowanym przez Zjednoczoną Prawicę. W obecnym Sejmie ukonstytuowała się w styczniu 2020 r., liczy 39 (lub nawet 41) parlamentarzystów i parlamentarzystek, głównie z PiS, a przewodzi jej poseł Mieczysław Baszko (też PiS). Terlecki, który do niej należy, kilkakrotnie jeździł do Mińska, gdzie już w 2016 r. rozmawiał o problemie uchodźców. W wywiadzie dla reżimowej gazety „Sowiecka Białoruś” przyznał, że stanowisko Białorusi jest w tej kwestii ważne, a „my w Unii Europejskiej jesteśmy zainteresowani jej udziałem w podejmowaniu pewnych decyzji w Europie”.

Czytaj też: Test dla polskiej dyplomacji

Terlecki demonstracji nie widzi

Wizytę Terleckiego zrelacjonowała „Rzeczpospolita”. A było ich więcej. Po jednym z powrotów Terlecki opowiadał, że rozmawiał z politykami o inwestowaniu polskich pieniędzy w białoruską gospodarkę. W 2019 r. odwiedził swego białoruskiego odpowiednika Bolesława Prisztuka, wiceprzewodniczącego Izby Reprezentantów Zgromadzenia Narodowego, zdeklarowanego zwolennika integracji Białorusi z Rosją.

O integracji mówiło się od lat, jeśli nie następowała, to tylko dlatego, że Łukaszenka nie zamierzał – póki to możliwe – rezygnować z fotela prezydenta. Kiedyś marzył o prezydenturze Rosji, ale te mrzonki rozwiał Putin. Dziś, w związku z wojną w Ukrainie, integracja znacznie przyspieszyła. Białoruś udostępniła teren Rosjanom, zgodziła się na rozlokowanie u siebie rosyjskich ładunków nuklearnych, teraz gości najemników Prigożyna. Stwarzając i stymulując konflikt migracyjny na granicy z Polską, próbuje zdestabilizować sytuację u nas i w całej UE – sprawa staje się problemem i tematem numer jeden. Może wręcz zagraża stabilności wspólnoty.

Wracając do wicemarszałka: co ważne, Terlecki nigdy nie krytykował reżimu Łukaszenki, wypowiadał się pochlebnie o tym, co dzieje się na wschodzie, nawet gdy w 2020 r., wobec wyborczych fałszerstw Łukaszenki, protestował cały Mińsk. Terlecki twierdził, że w stolicy jest spokojnie, nie ma żadnych demonstracji. Nie zajął stanowiska wobec brutalności milicji, aresztowań, zmuszenia do wyjazdu z kraju rywalki Łukaszenki Swiatłany Cichanouskiej. Kiedy natomiast białoruska liderka przyjechała rok później do Warszawy, ostro i niegrzecznie skrytykował jej spotkania z opozycją demokratyczną i obecność na mitingu Rafała Trzaskowskiego – i odesłał ją po pomoc do Moskwy. „My popieramy taką białoruską opozycję, która nie staje po stronie naszych przeciwników” – napisał w mediach społecznościowych, najwyraźniej wściekły, że przeciwniczka Łukaszenki jest w Polsce przyjmowana owacyjnie.

Gdy natomiast jesienią 2021 r. Parlament Europejski zajął się rezolucją w sprawie Białorusi, zwracając uwagę na brutalne traktowanie pokojowo demonstrujących obywateli i represje, sprzeciwiając się torturom, tłumieniu wolnych mediów, zastraszaniu i aresztowaniu dziennikarzy, naruszeniom praw człowieka, wrogiemu traktowaniu polskiej mniejszości i wzywając do nałożenia sankcji wobec osób odpowiedzialnych za to politycznie – dokument nie zyskał poparcia frakcji EKR, w skład której wchodzi PiS.

Czytaj też: Łukaszenka, Putin i Kaczyński mają ten sam kompleks

Andruszkiewicz „buduje relacje”

Tomasz Piątek, który niezmordowanie tropi siatkę rosyjskich i białoruskich powiązań polityków PiS, zwraca uwagę na jeszcze jedno nazwisko ważne w tych relacjach. To Adam Andruszkiewicz, dziś sekretarz stanu w resorcie cyfryzacji, do niedawna sekretarz stanu w kancelarii premiera, były prezes Młodzieży Wszechpolskiej i poseł Kukiz ’15, dziś PiS. Według Piątka uchodził za podopiecznego i ucznia Kornela Morawieckiego (nieżyjący ojciec premiera, jawny zwolennik współpracy z Kremlem). Głośno powtarzał, że „powinniśmy się zbliżać kulturowo i cywilizacyjnie z Białorusią”. W Sejmie został współprzewodniczącym Polsko-Białoruskiej Grupy Parlamentarnej i szefem Zespołu Parlamentarnego ds. Współpracy Polsko-Białoruskiej. Na Białoruś wyruszył w 2016 r. z marszałkiem Karczewskim, aby „budować relacje”. Spotkał się również z Łukaszenką.

„Rok później, w kwietniu 2017 r., znów pojawił się w Mińsku. Rozmawiał – co dziś szczególnie zwraca uwagę – z dygnitarzami, którzy zajmowali się sprawami migrantów” – pisze Piątek. „Po powrocie do Polski Andruszkiewicz natychmiast pochwalił się na Facebooku kontaktami z reżimem Łukaszenki. Zasugerował też, że Warszawa powinna uzgadniać swoje działania z Mińskiem. 13 kwietnia 2017 r. zamieścił wpis zatytułowany: »Białoruś liczy na zrozumienie i koordynację działań z Polską«. W tekście czytamy: »Intensywnie pracuję nad rozwijaniem relacji Polski z Białorusią. Dziś wróciłem z bardzo ważnej wizyty w Mińsku, gdzie miałem zaszczyt być przewodniczącym delegacji Sejmu RP. Z naszymi sąsiadami rozmawiałem o współpracy gospodarczej«”. O powiązaniach Andruszkiewicza informował opinię publiczną także pilny obserwator tych zależności z Rosją Marcin Rey.

On nagłośnił jego powiązania z Aleksandrem Usowskim (opisywany przez „Gazetę Wyborczą” i ukraińskie media pośrednik z Białorusi, który organizuje w Polsce wsparcie polityczne dla Kremla za rosyjskie pieniądze). Z Usowskim współpracował zaś polski faszyzujący nacjonalista Dawid Berezicki, który miał wówczas rekomendować Białorusinowi Andruszkiewicza. Dlaczego? – zastanawia się Piątek. I odpowiada: „Dlatego, że Andruszkiewicz krytykował ochłodzenie stosunków polsko-rosyjskich po napaści Kremla na Ukrainę”.

Na działalność Andruszkiewicza zwracał też uwagę poseł Robert Tyszkiewicz z PO. „Lektura interpelacji pana Andruszkiewicza od listopada zeszłego roku wygląda jak lista życzeń służb specjalnych Federacji Rosyjskiej” – zauważył w 2019 r. Andruszkiewicz złożył 93 interpelacje, głównie w sprawach dotyczących obronności i bezpieczeństwa narodowego, energetyki i polityki zagranicznej.

To zastanawiające, że nikomu, także służbom, nie przeszkadzały tak bliskie i podejrzane relacje polityka rządzącej partii i urzędnika państwowego. Kiedy niedawno Radosław Sikorski, były minister obrony i były szef MSZ, skomentował prowokacyjne naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce, mówiąc, że może należało je zestrzelić, został wulgarnie zrugany w sieci przez ministra Przemysława Czarnka. Ale też Jarosława Kaczyńskiego, który całą sprawę próbował tłumaczyć infantylnie: takie naruszenia zdarzają się często w stosunku do Szwecji i państw bałtyckich, więc właściwie nie ma problemu.

Na wycieczkę do Białorusi nikt z polityków PiS się jednak nie wybiera – poza Krzysztofem Tołwińskim herbu Ogończyk, który wciąż uważa, że Białoruś to „jedno z najlepiej zarządzanych państw”. Polska tymczasem musi mierzyć się z kryzysem na granicy, organizowanym i podsycanym przez Mińsk. Czyżby ciepły człowiek okazał się bardziej przebiegły i pokazał swoim polskim admiratorom, do czego była i jest mu ta przyjaźń potrzebna?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną