Włam pod Kurskiem
Włam pod Kurskiem. Ukraińcy weszli jak nóż w masło, Kijów zmienił strategię
Pierwszy raz we współczesnej historii ukraińskie wojska przekroczyły nienaruszoną wcześniej granicę Rosji w obwodzie kurskim i przez ponad tydzień zdołały wejść na głębokość do kilkudziesięciu kilometrów. Operacja prowadzona jest znacznymi siłami kilku doborowych brygad, z porządnym wsparciem ogniowym z powietrza i lądu, przy dobrym zabezpieczeniu logistycznym. Do ataku wybrano takie miejsce, w którym po rosyjskiej stronie nie było ani silnych umocnień, ani wojsk zdolnych do powstrzymania błyskawicznego włamania. Plama kontrolowanego przez Ukrainę terenu rozlewa się wzdłuż głównych dróg. Czołówki zwiadowcze atakujących podchodzą pod Kursk i elektrownię jądrową w Kurczatowie. Szok i niedowierzanie, przynajmniej w oficjalnych oświadczeniach, zapanowały od Moskwy po Waszyngton – a i dla samych Ukraińców ta akcja musi być zaskoczeniem.
Tym razem Kijów milczał o przygotowaniach, a operację komentuje obcesowo: „Chcieliście wojny, to ją macie”. Kreml, jak zwykle w chwilach kryzysu, przez dwie doby milczał, później zaczął mówić o terrorystycznych prowokacjach, a potem zalał propagandowe media zdjęciami transportów zmierzających dla wsparcia obrony. Jednocześnie dał zielone światło, by na kanałach oddających putinowskiego ducha mówić o inwazji i okupacji. A słowa te niosą w Rosji specyficzny ładunek emocji, wzmacniany przez pamięć o wielkiej bitwie na łuku kurskim latem 1943 r. Moskwa, która od wielu miesięcy czuła się nadzwyczaj pewnie i miała na froncie inicjatywę, dziś prezentuje się jako ofiara ataku nie tylko Ukrainy, lecz całego NATO. Bo w obwodzie kurskim nacierające siły używają zachodniego sprzętu, czasem go tracąc. Rosjanie też zaliczają spektakularne straty, m.in. dwóch śmigłowców bojowych.
Ukraińcy weszli w słabo broniony region jak nóż w masło, ale czy chcą odkroić część Rosji, czy tylko boleśnie ją zranić, na razie nie wiadomo.