Kandydat prawie na pewno
Trzaskowski, Sikorski, a może Tusk – kto na prezydenta? Kulisy tej decyzji to zagmatwany pejzaż
Jest całkiem prawdopodobne, że startująca w piątek czwarta edycja Campusu Polski Przyszłości będzie ostatnią w dotychczasowej formule. Jeżeli bowiem Rafał Trzaskowski wreszcie zrealizuje swoje marzenie o prezydenturze, za rok pojawi się w Olsztynie pewnie już tylko w roli szacownego patrona, a nie – jak obecnie – gospodarza imprezy. Nie ma zresztą pewności, czy jego ekipa byłaby jeszcze zainteresowana dalszym organizowaniem młodzieżowego festiwalu, co wymaga niemało czasu i energii. Ten wysiłek nie był przecież bezinteresowny, od początku chodziło o rozbudowanie wizerunku Trzaskowskiego jako polityka dialogu ponad pokoleniami, wrażliwego na problemy tego świata, wyrastającego ponad miałkie partyjne standardy. A że impreza stała się marką samą w sobie? Należałoby pewnie spodziewać się przekazania schedy nieźle już zorganizowanej grupce wychowanków Campusu, żeby kontynuowali imprezę po swojemu.
Ale też Trzaskowski z pewnością wiele by oddał, żeby za rok o tej porze mieć takie właśnie dylematy. Dzisiaj jego droga do Pałacu Prezydenckiego wciąż jeszcze nie jest wytyczona, a planowanie kalendarza politycznego całkiem mu się rozjechało. Na początku roku miał prawo zakładać, że jego obóz polityczny nie będzie się ociągał z nominacją, umożliwiając mu harmonijne rozwijanie projektu prezydenckiego. Wystarczyłoby, że Trzaskowski w dobrym stylu przedłuży kadencję w warszawskim ratuszu, co zresztą miało miejsce. Później już mógłby skupić się niemal wyłącznie na pracy wizerunkowej przed przyszłoroczną bitwą. A sierpniowa sekwencja wydawała się do tego wręcz idealna: najpierw obchody 80. rocznicy powstania warszawskiego jako okazja do sformułowania nowego patriotycznego credo, później Campus jako arena debaty z młodzieżą o wyzwaniach przyszłości.
Tyle że Donald Tusk wstrzymał decyzję o nominacji, co uruchomiło lawinę spekulacji o jego własnych ambicjach związanych z najwyższym urzędem.