Chociaż eksperci od mody i sprzedaży już informują o trendach, które mają być tymi jedynie słusznymi jesienią, to lato nie powiedziało jeszcze ostatniego upalnego słowa. A – jak uczą rozmaite poradniki – żyć trzeba chwilą obecną, nie przyszłą. Dlatego jeszcze nie żegnamy tych wszystkich sposobów na walkę z wysoką temperaturą, którą przyniosło nam lato – rekordowo gorące, chociaż w odróżnieniu od sportu, tymi wynikami nie ma co się chwalić.
Ci z nas, którzy utknęli w spalonych słońcem, dusznych metropoliach, w te wakacje przede wszystkim nosili ze sobą… powietrze. Prychnie ktoś, że wachlarze kultura zna od tysiącleci – i rzeczywiście jest to opcja chłodzenia najbardziej ekologiczna (green) i nietracąca na popularności (evergreen). Tymczasem pojawiła się elektryczna alternatywa, czyli przenośne wiatraki. To po prostu wentylatory w miniaturze, które można zawiesić na szyi, na pasku torebki, na dowolnym gieźle. Zasilane bateriami lub ładowane kabelkiem USB połączonym z gniazdkiem, poratują w dusznym autobusie, metrze czy kawiarni.
Jak przekonuje „The New York Times”, jest to też narzędzie wspierające kontakty międzyludzkie – można zagaić nieznajomego pytaniem, skąd ma swój wiatraczek, albo nawet użyczyć mu części swojego strumienia powietrza. Solidarność w czasach globalnego kryzysu oraz przegrzania jest i krzepiąca, i konieczna. Jedna z bohaterek tekstu cytowanych przez dziennikarkę Ginę Cherelus najpierw cieszy się, że ludzie dzielą się dostępem do chłodniejszego powietrza, a potem mówi z brutalną szczerością: „Muszę przygotować się do życia w świecie, w którym już zawsze będzie za gorąco”.
Wentylatory mają swoją odmianę „melomańską” – wygląda jak słuchawki na pałąku i jest noszona na szyi.