Hotel naszych snów
Marriott w Warszawie: hotel z naszych snów znika. Czy złapie drugi oddech? Będzie ciężko
Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku pięcioletni Sebastian, dziś 40-latek, siadał na blacie biurka przy oknie w bloku na warszawskim Mokotowie i patrzył w kierunku Śródmieścia. Ponad miejską zabudowę wystawało zaledwie kilka gmachów: Pałac Kultury, hotel Forum, kościół Zbawiciela, Intraco II i tuż obok niego Centrum LIM. Budowa tego ostatniego jeszcze trwała. Połowę wieżowca miał zająć słynny amerykański hotel Marriott. Pod oknem Sebastiana ulicą jeździło niewiele samochodów, za to rano grupy żołnierzy maszerowały z koszar na ćwiczenia. „Widzisz ten nowy budynek? Już niedługo go skończą i zacznę w nim pracę, będzie nam lepiej” – szeptał Sebastianowi ojciec. Niedawno wrócił do Polski po roku pracy w hotelu za oceanem. Znał już angielski. Jak wielu w tym czasie, gotował się na skok w kapitalizm.
Po drugiej stronie Warszawy przez swoje okno patrzył Grześ. Dziś architekt i pisarz Grzegorz Piątek, biograf Stefana Starzyńskiego. „Dla mnie, wychowanego na dalekich Jelonkach, obiektem westchnień były te dwa wieżowce [Intraco II i Centrum LIM], dzień w dzień oglądane z okna pokoju jak kusząca fatamorgana amerykańskiego downtown. Pod wieczór ich szklane elewacje, odbijając światło zachodzącego słońca, na kilka minut stawały w ogniu. Co za spektakl!” – pisał w jednym z felietonów w „Gazecie Wyborczej”.
Z tej pary gmachów Intraco II (znany też jako Elektrim, a dziś jako Chałubińskiego 8) pozostał anonimowym biurowcem; może z jednym wyjątkiem – warszawiacy kłębią się na co dzień w jednej z jego obszernych sal, gdzie wydaje się Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego. Z tą prozą życia Centrum LIM nie ma nic wspólnego. Marriott od początku stał się wyrazem aspiracji i pragnień tych, których nazwano później boomerami.