Tak lata Armand Duplantis. Znów to zrobił. Król stadionu, najlepszy tyczkarz świata
Poniedziałkowy finał na Stade de France wyreżyserował do perfekcji. Trudno wręcz wyobrazić sobie lepszy przebieg tej imprezy, nawet na potrzeby ewentualnej ekranizacji. Od początku było jasne, że on, tyczka i ten ciepły paryski wieczór to będzie materiał na związek doskonały. Ale przecież jest w tym równaniu jeszcze czynnik ludzki, wiecznie niepewny. Niejeden mistrz i faworyt na widok olimpijskich kółek daje się ogarnąć trwodze. Zdarzają się kontuzje, zwykły pech. W konkurencji technicznej, jaką jest skok o tyczce, nawet najmniejsze podmuchy wiatru i paproch w dołku na końcu rozbiegu mogą całkowicie zniweczyć plany.
Armand Duplantis przeskoczył wszystkich
To wszystko prawda, gdy mowa o zawodnikach zwykłych, dobrych lub zwyczajnie wybitnych. Armand Duplantis, lat 24, ze szwedzkimi trzema koronami na koszulce, jest jednak wybitny w sposób wymykający się tradycyjnym formom opisu. Nie tylko miażdży rywali we własnej konkurencji – on ją właściwie, dosłownie i w przenośni, całkowicie przeskoczył. To już dawno nie jest tylko tyczkarz, dziś to największa gwiazda lekkoatletyki. I nadzieja World Athletics, światowej federacji, na to, że nie odwrócą się od niej tysiące kibiców i sponsorzy z głębokimi kieszeniami.
Ostatnim takim bohaterem był Usain Bolt, jamajski sprinter dzierżący rekord świata w biegu na 100 m. Nie dość, że wygrywał w konkurencji najprostszej, najbardziej oczywistej, a przez to najbardziej spektakularnej, to jeszcze robił to w sposób efektowny. Potrafił przed finiszem zwolnić, obejrzeć się za siebie, skontrolować rywali, a i tak wygrywał. Łamiąc rekordy, przekraczał granice ludzkiej wyobraźni, bo w jego konkurencji sportowcy zbliżają się akurat nieuchronnie do limitów organizmu.