Druga strona medalu
Olimpiadę czas zacząć! Tak Paryż zamienił się w twierdzę. Francja musi okiełznać potwora
Nie gdzie indziej niż w Paryżu powstał w 1894 r. międzynarodowy komitet, którego celem było przywrócić antyczne zawody współczesności, a rywalizację wszystkich państewek Hellady zamienić we współzawodnictwo wszystkich państw świata. Zamiar ten ożywiał zapał barona Pierre’a de Coubertina, który wziął się do pracy z przekonaniem i rozmachem godnym założyciela wielkiej religii. To on dał igrzyskom flagę, przysięgę, cały rytuał. Podobno już jako dziecko fantazjował o starożytnej Olimpii, która w jego oczach jawiła się jako niemal raj na ziemi zaludniony przez piękne ciała i charaktery.
Korzystając z przywileju późnego urodzenia, wiemy aż zbyt dobrze, że współczesna Olimpia nie jest jednak żadną Utopią. Nic nie zostało ze spartańskich warunków, humanistycznego etosu i szlachetnego amatorstwa pierwszych paryskich igrzysk z 1900 r. Dzisiejsza olimpiada to przepych, polityka i profesjonalizm. Świecką religię Coubertina zastąpiło inne wyznanie wiary, które da się wyrazić jednym zdaniem: wygrać za wszelką cenę. Dotyczy ono tak sportowców, którzy biorą udział w zawodach, jak i polityków.
Choć powiada się często, że igrzyska miały zastąpić wojnę, to akurat francuscy żołnierze szykują się do nich jak do konfliktu zbrojnego na wielką skalę. Na wschodnich obrzeżach stołecznego miasta powstał największy od czasów drugiej wojny światowej obóz wojskowy. Nosi imię Alaina Mimouna – lekkoatlety długodystansowca, a jednocześnie żołnierza, który przeszedł szlak bojowy Francji walczącej od Tunezji po Niemcy. W 1944 r. został ciężko ranny w nogę pod Monte Cassino. Amerykański lekarz powiedział, że tylko amputacja może ocalić mu życie. Mimoun odmówił. 12 lat później zdobył złoty medal na igrzyskach w Melbourne. Tego rodzaju pokaz odwagi i determinacji to dobry wzór dla wojskowych, których czeka niełatwe zadanie.