Raz na wodzie, raz pod wodą
Raz na wodzie, raz pod wodą. Czy surfing może być dyscypliną olimpijską?
Kontrowersje wokół tej dyscypliny wybuchły długo przed ceremonią otwarcia igrzysk w Paryżu. Już dwa lata temu, kiedy organizatorzy potwierdzili, że zawody w surfingu będą się odbywać na Tahiti, mocno zaprotestowali zwłaszcza ekolodzy. Pytali, po co przenosić zawody na rajskie plaże Pacyfiku, skoro Francuzi mają doskonałe warunki do uprawiania surfingu w europejskiej części swojego terytorium. Nie chodziło tylko o logistykę, ale też o bezpieczeństwo rafy koralowej. Do oceniania zmagań potrzebna jest wieża obserwacyjna, wykorzystywana przez sędziów i zbudowana w oceanie. Na Tahiti taka konstrukcja, zrobiona z drewna, istniała i stała się już elementem krajobrazu. Organizatorzy uznali ją jednak za skansen i chcieli zamienić na aluminiową, czteropiętrową budowlę z toaletami i klimatyzacją. Alarm podnieśli surferzy, mieszkańcy Tahiti i obrońcy środowiska. Powołali międzynarodowy ruch przeciw naruszaniu struktur rafy, która rozwija się tutaj od ok. 5 tys. lat. Ostatecznie udało się osiągnąć kompromis. MKOl zgodził się na lżejszą i mniejszą wieżę, której fundamenty nie naruszają rafy i którą da się rozłożyć na części i przenieść, jeśli na miejscu nie odbywają się akurat żadne zawody.
Relacje surfingu z olimpiadą i całym zawodowym sportem są jednak znacznie bardziej napięte. – Surfing to o wiele więcej niż sport. To terapia, medytacja i styl życia. Wspaniale modeluje sylwetkę, wycisza i uspokaja umysł. Dlatego 90 proc. surferów surfuje wyłącznie dla siebie, dla własnej przyjemności, lepszego samopoczucia, dobrych wibracji – tłumaczy Jerzy Kijkowski, trzykrotny mistrz Polski w surfingu, jeden z pionierów dyscypliny w kraju. Jak dodaje, zdecydowana większość osób z branży sprzeciwiała się włączaniu tego sportu do programu igrzysk – właśnie z powodu tego mistycyzmu.