W imię dewelopera
Sprzedani przez Kościół. Wezwania do oddania proboszczowi kluczy były jak grom z jasnego nieba
Dorota Gorgoń mieszka na Osiedlu Maltańskim w Poznaniu od 18 lat, Iwona Chrzanowska od 37 lat, Zbigniew Banicki od urodzenia, czyli od 70 lat. Są wśród tych, którzy mają się wynieść z własnych domów, bo ziemia, na której zostały wybudowane, należy do Kościoła, a ten chce ją sprzedać deweloperowi – za 300, może 400 mln zł. Prezydent Poznania twierdzi, że „miasto nie jest stroną w sporze”, choć niektórzy żyją na Osiedlu Maltańskim z dziada pradziada, płacili podatki i zostali zameldowani. – Jakby się nam świat zawalił. Tracisz dorobek całego życia, stajesz się nikim – mówi Dorota Gorgoń.
Cholera jaśnista
„Na bruk w imię boże”, „Jedna wyrzucona rodzina – jeden milion dla parafii”, „Walczymy przeciw bezczynności kurii i władz miasta” – banery na płotach Osiedla Maltańskiego widać z daleka. Osiedle leży między ulicami Warszawską, Krańcową Grodzieńską a Termalną. To ogródki, ale nie zwyczajne. Upraw jak na lekarstwo, miejsca na działkową rekreację niewiele, dominują zabudowania: szopy, garaże, wreszcie mieszkalne. Tych nie sposób nazwać altankami: niskie, ale obszerniejsze, przez lata obrosły dobudówkami i dobudówkami do dobudówek. Jedne całkiem zadbane, inne niekoniecznie, część chyli się ku upadkowi. Okna z plastiku, ale i zabite dyktą, drzwi porządne i na słowo honoru, wnętrza nie ogrodowe, tylko z salonem, jak to nazywają, sypialnią, kuchnią, łazienką, toaletą (choć są i z wychodkiem). Mikropodwórka upstrzone ławkami, grillami, gdzieniegdzie piaskownicą czy ślizgawką – jak to w świecie na trzech arach, bo tyle ma tutaj przeciętna działka (300 m kw.).
Mieszkańcy okolicy mówią pogardliwie: ogrodowe slumsy. Narzekają, że śmieci lecą za płot, zimą cuchnie dymem, bo „palą byle czym”, brakuje utwardzonych dróg i kanalizacji, przez co brudy płyną do Jeziora Maltańskiego.