Nieomal dwa tygodnie trwały w szkołach średnich próbne matury. Zorganizowała je – co jest rzadkością – Centralna Komisja Egzaminacyjna. Zwykle nauczyciele i uczniowie radzą sobie sami. Zaczęło się 5 grudnia testem z języka obcego, potem była matematyka i polski – wszystkie trzy przedmioty na poziomie podstawowym. Na majowej maturze są one nie tylko obowiązkowe, ale też trzeba je zdać na co najmniej 30 proc.
Następnie ruszyły sprawdziany z tzw. rozszerzeń: nie obowiązuje żaden próg zaliczenia, ale wyniki decydują o przyjęciu na studia. Uczniowie mogli się sprawdzić z każdego przedmiotu: tylko jeden jest obowiązkowy, więcej wedle życzenia. We wtorek 17 grudnia, w ostatnim dniu próbnych matur, mierzyli się z polskim na poziomie rozszerzonym (sesja poranna) oraz historią sztuki i historią muzyki (sesja popołudniowa).
Skala przedsięwzięcia jest ogromna. To wręcz manewry egzaminacyjne. Młodzież otrzymała szansę sprawdzenia się ze wszystkiego. I to bezkarnie, gdyż próbnych egzaminów nauczycielom nie wolno oceniać na stopnie szkolne (wyniki nie mogą być brane pod uwagę w ustalaniu ocen na koniec semestru czy roku). Liczy się tylko informacja zwrotna zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli: co wychodzi dobrze, a co należy poprawić. Mam nadzieję, że CKE też nauczy się czegoś na swoich błędach. Matura za ok. 130 dni. Oby arkusze były bezbłędne.
Wyniki uczniowie otrzymają najpóźniej w styczniu, co powinno pomóc w podjęciu przemyślanej decyzji w wyborze przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym (z podstawy wybiera się tylko język obcy). Byłoby dobrze, gdyby nauczyciele wymienili się arkuszami i nie sprawdzali prac swoich uczniów.