Piesiewicz jak udzielny książę. Zarobił więcej niż Obajtek. PKOI to jakoś nie oburza
Cztery miesiące trwało podsumowanie zarobków prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosława Piesiewicza. No i już wiemy: od maja 2023 r., czyli pierwszego pełnego miesiąca piastowania funkcji szefa polskiego olimpizmu, zarobił 1,35 mln zł. Ładna sumka, zwłaszcza że kasa PKOl ostatnio świeci pustkami, a medaliści wciąż czekają na wypłatę nagród za miejsca na podium paryskich igrzysk.
PKOl się jakoś nie oburza
O tym, że Piesiewicz lubi pieniądze i szedł do PKOl po to, żeby się jeszcze bardziej obłowić, wiadomo od dawna. Działacze pokochali go jednak miłością pierwszą i wybrali przygniatającą większością głosów, bo obiecał pieniądze dla związków sportowych dzięki znajomości z rządzącym w czasach PiS resortem aktywów państwowych Jackiem Sasinem.
Kasa popłynęła szerokim strumieniem (ale do PKOl, bo Piesiewicz wymyślił, że olimpijska centrala będzie dzielić pieniądze między związki i robił to po uważaniu), więc działacze nie drążyli kwestii obsypywania złotem prezesa i jego przybocznych. Gdy PiS stracił władzę, sprawy zaczęły się komplikować. Piesiewicz za pomocą swoich zaufanych ludzi w PKOl kombinował z zarobkami, bo słusznie wyczuł, że pensja w wysokości 100 tys. miesięcznie („Polityka” pisała o tym już we wrześniu) będzie kłuła w oczy. W jednym miesiącu inkasował więc 10 tys., w innym 70 tys., a członkom PKOl mydlił oczy, że średnio wychodzi 35,5 tys. netto.
Wkrótce okazało się, że z 66 mln, jakie za czasów prezesury Piesiewicza trafiło do PKOl z państwowych spółek, tylko 19 rozdzielono między związki.