Bezbarwny Scholz odchodzi, Niemcy muszą opanować chaos. Polska zyska niechcący?
W ostatnim wystąpieniu do Bundestagu Olaf Scholz mówił, że „polityka nie jest grą”, odnosząc się w ten sposób do zachowania koalicyjnych partnerów SPD. Nie jest tajemnicą, że odchodzący kanclerz wini Zielonych i liberałów spod znaku FPD za upadek „koalicji świateł drogowych”. Uważa, że do klęski rządu doprowadziła nie jego zachowawcza polityka i pogłębiający się kryzys gospodarczy, ale właśnie rozgrywki między partiami, których liderzy usiłowali za wszelką cenę realizować własne interesy.
Sam jednak nie zrobił nic, by koalicję utrzymać. Według danych cytowanych przez serwisy Euronews i „Deutsche Welle” odsetek pozytywnych ocen pod adresem kanclerza ledwo przekracza 20 proc. To najniższy wynik od czasów Helmuta Kohla – w 1997 r. pozytywnie o nim wypowiadało się zaledwie 17 proc. Niemców. Scholz jest też balastem dla własnej partii, która w sondażach zdobywa ok. 17 proc. i nie ma już prawie szans na wiodącą rolę w kolejnej koalicji rządzącej.