Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Uwaga! Problemy wysokiego napięcia. 11 energetycznych wyzwań dla nowego rządu

Na liście największych wyzwań gospodarczych, jakie stają przed nowym koalicyjnym rządem, energetyka zajmuje z pewnością wysoką pozycję. Na liście największych wyzwań gospodarczych, jakie stają przed nowym koalicyjnym rządem, energetyka zajmuje z pewnością wysoką pozycję. Patryk Sroczyński
W energetyce rząd Donalda Tuska będzie miał co robić, bo zmierzy się z problemami, które zostawił po sobie nie tylko rząd PiS, ale też rząd… Donalda Tuska. Horyzontu w tej dziedzinie nie wyznaczają sejmowe kadencje, a straty do nadrobienia i wyzwania do podjęcia są ogromne.

W cyklu analiz „Wyzwania po PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują, co czeka nową demokratyczną koalicję w poszczególnych sferach życia publicznego i ministerstwach. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu artykułu.

Na liście największych wyzwań gospodarczych, jakie stają przed nowym koalicyjnym rządem, energetyka zajmuje z pewnością wysoką pozycję. I to szeroko pojęta energetyka – nie tylko ceny prądu, które dziś wszystkich emocjonują, ale całe spektrum problemów: od dalszego losu potężnych, ale sypiących się elektrowni węglowych, przez rosnący deficyt energii, sieci przesyłowe wymagające wielkich inwestycji, zaopatrzenie w paliwa, energetykę jądrową w wersji dużej i małej, zaległości w transformacji energetycznej, energetyka prosumencką, odnawialne źródła energii itd. A przecież jest jeszcze wielki i zaniedbany segment ciepłownictwa, zdaniem wielu ekspertów pięta achillesowa polskiej energetyki. Jest też sprawa gazu ziemnego i paliw płynnych. No i koszmar każdego rządu: nasze czarne złoto, czyli pakiet „węgiel, kopalnie, górnicy”.

Adam Grzeszak: 8 lat rządów PiS. Energetyczny stan przedzawałowy, drogo i ciemno. Sypiemy się

Rząd Donalda Tuska będzie więc miał co robić, bo zmierzy się z problemami, które zostawia po sobie rząd PiS, ale także z tymi, które zostawił rząd… Donalda Tuska. Oczywiście chodzi o rząd PO-PSL dwóch kadencji z lat 2007–2014, kiedy to zaczęto realizację ostatniego wielkiego programu inwestycyjnego w energetyce, związanego z budową wielkich nowych bloków w elektrowniach węglowych – Bełchatów, Turów, Kozienice, Jaworzno, Opole. Choć już wówczas eksperci ostrzegali, żeby nie iść tą drogą, ale transformować energetykę w kierunku niskoemisyjnym i odnawialnym, zwyciężyły cele doraźne i polityczne. Węgiel wydawał się opcją prostą, tanią, a na dodatek rodził zapotrzebowanie na węgiel, więc wspierał walące się śląskie kopalnie.

Czytaj także: Jaworzno 910, czyli pożegnanie z mitem superelektrowni węglowej

Problem elektrowni węglowych

Symbolem tych dylematów była elektrownia Opole, której budowy od PGE wprost zażądał Donald Tusk. Prezes PGE Krzysztof Kilian przedstawiał analizy, z których wynikało, że budowa elektrowni to topienie pieniędzy, bo inwestycja nigdy się nie zwróci, a bez subsydiów będzie generować straty. Tusk odpowiadał publicznie, że przyszłe straty PGE go nie interesują, bo Polska pilnie potrzebuje nowych źródeł prądu. Mimo to Kilian nadal się opierał i choć prywatnie był przyjacielem premiera i jego ekonomicznym doradcą, pracę stracił. Jego następca już takich wątpliwości nie miał, więc nowa elektrownia w Opolu powstała. I sprawdziły się wróżby Kiliana – węgiel podrożał, ceny uprawnień do emisji CO2 wystrzeliły i dziś Opole staje się poważnym obciążeniem i barierą rozwoju (banki nie chcą dawać kredytów).

Czytaj także: Węgiel coraz mniej się światu opłaca. Ale Polska wciąż inwestuje

Oczywiście nie samo Opole jest obciążeniem, ale wszystkie elektrownie węglowe. PGE szuka sposobu, jak się ich pozbyć. Podobne marzenie mają pozostałe państwowe spółki energetyczne, choć składkę na wsparcie ich węglowych elektrowni płacimy dziś wszyscy, co łatwo sprawdzić, studiując rachunek za prąd, w którym znajdziemy tzw. opłatę mocową. Tyle że subsydia rynku mocy dla większości elektrowni węglowych muszą się skończyć do 2028 r. (dla tych nowszych do 2035 r.), a wtedy będą już generowały same straty.

Rząd PiS planował stworzenie Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE), ni to spółki państwowej, ni to agencji rządowej, która miałaby przejąć od koncernów energetycznych elektrownie węglowe i eksploatować je, dopóty będzie to niezbędne dla zaspokojenia bilansu energetycznego i dopóki nie uda się zastąpić ich innymi, czystszymi źródłami energii. W miarę malejącego zapotrzebowania na prąd z węgla elektrownie byłyby wyłączane, najpierw najstarsze, a potem kolejne, coraz nowsze. Tyle że wiele z nich jest tak starych i w takim stanie technicznym, że mogą nie dotrwać momentu zaplanowanego wyłączenia. Więc muszą być remontowane i modernizowane ze świadomością, że tych inwestycji już nie odpracują. Straty miałby pokrywać budżet.

Pomysłu, mimo zaawansowanych przygotowań, z wielu powodów, nie udało się zrealizować. Teraz sprawą musi zająć się nowy rząd, bo problem tracących podstawy ekonomicznego funkcjonowania, ale wciąż jeszcze potrzebnych, elektrowni węglowych jest i jakoś go rozwiązać trzeba. Rozwiązanie musi być akceptowalne tak dla Komisji Europejskiej, jak i polskich górników oraz energetyków. Nie może też zaburzać funkcjonowania rynku energii, w którym obecny rząd widzi jedno z narzędzi stabilizacji i normalizacji sytuacji ekonomicznej w energetyce. Słowem, kwadratura koła.

Czytaj także: Show PiS. Dyletanci, skandale i gigastraty w polskich elektrowniach

Węglowe (nie)bezpieczeństwo energetyczne

Rząd PiS w 2015 r. nie narzekał na węglowe inwestycje poprzedników. Nieukończone dokończył, dopisując je do listy swoich zasług, próbował nawet kontynuować program, stawiając elektrownię węglową w Ostrołęce. Na szczęście nic z tego nie wyszło poza setkami milionów strat związanych z budową, a potem burzeniem zaczętych konstrukcji. Politykę wspierania śląskich kopalń pieniędzmi energetyki udoskonalił, przekonując, że stworzył genialny system zapewniający górnikom pracę, państwu dochody, a nam bezpieczeństwo energetyczne. A wyszło jak zawsze: elektrownie muszą kupować ze śląskich kopalń najdroższy węgiel w Europie (taniej byłoby go sprowadzić z Ameryki), co przekłada się na wysokie ceny prądu. A w tym samym czasie śląskie kopalnie znajdują się w ekonomicznej zapaści. Polska Grupa Górnicza, by przetrwać, znów potrzebuje pieniędzy. Konkretnie 2 mld zł. I tak wygląda to nasze węglowe bezpieczeństwo energetyczne. Jak sobie z tym poradzi nowy rząd? Jak przekona górników, że era węgla w energetyce skończy się szybciej, niż to wynegocjowali z rządem PiS? Zresztą wynegocjowanej umowy społecznej z górniczymi związkami o zamknięciu kopalń do 2049 r. rządowi PiS nie udało się notyfikować w Brukseli, o czym głośno powiedziano dopiero po dymisji Morawieckiego. Co nowy rząd zrobi z tą umową? Czy Donald Tusk wróci do swej dawnej strategii obłaskawiania górników za wszelką cenę?

Czytaj także: Energetyczne oksymorony Sasina. PiS pogrzebie nas pod węglem, Europa się nie przejmie

Deficyt energii narasta

PSE, spółka odpowiadająca za działanie polskiego systemu energetycznego, alarmowała niedawno, że po 2025 r. zacznie się w Polsce poważny problem z deficytem energii elektrycznej. Będzie to związane z wyłączeniem kilkudziesięciu najstarszych bloków w elektrowniach węglowych tracących wsparcie rynku mocy i technicznie zużytych (duża część ma już ponad 50 lat). Na szczęście w Brukseli udało się wynegocjować przesunięcie momentu subsydiowania najstarszych węglówek na rok 2028, więc deficyt może się pojawić nieco później, ale pojawi się, o ile nie zostaną podjęte pilnie jakieś działania. Zresztą już dziś coraz częściej musimy ratować się importem energii elektrycznej od sąsiadów. Kupujemy ją również wtedy, gdy u nich jest taniej niż u nas, bo taki jest mechanizm europejskiego rynku energii. Rozwiązanie problemu, jak zapobiec narastaniu deficytu energii w najbliższych latach, będzie największym wyzwaniem dla nowego rządu.

Projekt „atom”. Kontynuować czy nie?

Potrzebna jest pilnie transformacja polskiej energetyki. Unia Europejska chce nas w tym wspierać: w tych dniach Polska dostała przelew 5 mld euro z programu REPowerEU na inwestycje w zieloną energię i technologie ją wspierające. Przy okazji rozmów na temat kierunków transformacji pojawia się problem budowy elektrowni atomowych. To pomysł, który rząd PiS odziedziczył po rządzie Tuska z lat 2007–15. To właśnie wtedy zaczęły się przygotowania do budowy pierwszej elektrowni jądrowej. I trwają nieprzerwanie do dziś, choć efekty jak na tych kilkanaście lat nie są imponujące. Według pierwotnych założeń rządu Tuska pierwsza elektrownia powinna działać już od kilku lat. I być może działałaby, gdyby nie światowy kryzys finansowy roku 2008, który pozbawił tę inwestycję szans na finansowanie. Pod tym względem sytuacja nie zmieniła się radyklanie. Wprawdzie rząd PiS popisał z Westinghouse umowę na budowę elektrowni, wyznaczył lokalizację i zgromadził dokumentację, ale wciąż nie został rozwiązany problem finansowania tej nietaniej inwestycji. To będzie zadanie dla nowego rządu: jak doprowadzić do rozpoczęcia budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Co do drugiej, którą miałby budować państwowo-prywatny duet PGE oraz ZE PAK, należący do Solorza, wiadomo jeszcze mniej. Także zagadkowo wygląda sprawa budowy małych reaktorów jądrowych SMR przez spółkę Orlen Snthos Green Energy, zwłaszcza po zastrzeżeniach zgłoszonych przez służby specjalne (Donald Tusk zapowiedział zbadanie tej sprawy). Zresztą technologia SMR dopiero startuje, więc trudno na razie budować na niej scenariusze nowej polskiej elektroenergetyki.

Czytaj także: Atomówka w każdej gminie. Nikt nam tyle nie da, ile nam PiS obieca

Jedno przy tym jest pewne: nie da się przy pomocy atomu rozwiązać problemu deficytu energii, bo zostało zbyt mało czasu. Być może energetyka jądrowa w Polsce ma sens, ale problemem są pieniądze. Potrzeby są tak duże w różnych obszarach energetyki, że zamrożenie ponad 100 mld zł w inwestycji, która – jak dobrze pójdzie – da energię za 15–20 lat, oznacza, że zabraknąć może na inne pilniejsze i szybciej dające efekt cele. Wybór: czy kontynuować projekt atomowy, czy się z niego wycofać, będzie więc jednym z poważnych wyzwań nowego rządu.

Czytaj także: Prąd z atomu w każdym domu? Zanim się pojawi, będzie nas słono kosztował

OZE, sieci przesyłowe i prosumenci

Szansą na ratunek jest szybka transformacja i rozbudowa źródeł odnawialnych (OZE). Rząd PiS nie ukrywał wobec nich wrogości, czego świadectwem była trwająca do dziś wojna z wiatrakami. Ale paradoksalnie, mimo deklaracji miłości do węgla i prób torpedowania unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, okres rządów PiS przyniósł spadek udziału węgla w miksie energetycznym i gwałtowny przyrost mocy instalacji OZE: z 7 GW w 2015 r. do ok 25 GW obecnie. Transformacja energetyczna stała się już kulą śniegową, której nie da się zatrzymać. PiS skoncentrował się na blokowaniu wiatraków, więc parcie inwestorów (OZE to jedyny sektor energetyki z dominującym udziałem prywatnego kapitału) skierowało się w stronę fotowoltaiki. Mimo sporego przyrostu mocy zainstalowanych Polska wlecze się w europejskim ogonie transformacji. Choć dziś już oficjalnie uważa się, że OZE to jedno z rozwiązań, których rozbudowa może szybko zredukować deficyt energii i obniżyć ceny prądu. Stąd pierwsze próby podjęte jeszcze przed powstaniem nowego rządu zmierzające do odblokowania energetyki wiatrowej na lądzie. Na razie przez PiS zastopowane, oby na krótko.

Czytaj także: Kto tu kręci, czyli miny pod wiatrakami. PiS ma obsesję, ale prąd z węgla tańszy nie będzie

Rozwój OZE stawia jednak przed rządem ogromne zadania dotyczące zmiany architektury systemu elektroenergetycznego Polski. Konieczna jest szybka rozbudowa i przebudowa sieci przesyłowych i dystrybucyjnych oraz dostosowanie ich do współpracy z wieloma rozporoszonymi instalacjami odnawialnymi. Tymi dużymi, ale także i małymi, prosumenckimi, których na polskich dachach pojawiło się w ostatnich latach bardzo wiele. Wszyscy, którzy zainstalowali panele, wiedzą, jak trudna jest współpraca mikroproducenta OZE z operatorem sieci. Ta trudność wynika głównie z faktu, że sieci energetyczne, do których instalacje są podłączone, mają swoje lata i nie były budowane z myślą o dwukierunkowym przepływie prądu. Ich modernizacja to w praktyce ponowna elektryfikacja Polski.

OZE mają wiele zalet, ale i pewne wady. Są niesterowne i nieprzewidywalne, więc dostarczają energię wtedy, gdy wiatr wieje i świeci słońce. Raz jest więc jest problem z nadmiarem prądu, a innym razem z deficytem. Dlatego niezbędne są konwencjonalne źródła, które będą uzupełniały bilans w zależności od pogody i potrzeb. To tzw. źródła szczytowe albo bilansujące, czyli elektrownie, które włączane są na krótko, gdy prądu zaczyna brakować.

Uzależnianie od gazu

Rząd PiS postawił tu na elektrownie gazowe, bo gaz został uznany przez UE za paliwo przejściowe w drodze do całkowitej dekarbonizacji. Gaz w energetyce ma wiele zalet – niską emisję CO2, prostą i tanią budowę instalacji, dużą elastyczność pozwalającą na natychmiastowe włączanie i wyłączanie (z węglem jest pod tym względem dużo gorzej). Potrzebny jest tylko sam gaz, który jest drogi i w większości musi być importowany. A po wybuchu wojny w Ukrainie i obłożeniu embargiem gazu rosyjskiego zaopatrzenie UE w gaz mocno się skomplikowało. Dlatego wielu ekspertów przekonuje, że dalsze inwestycje w energetykę gazową (np. planowany pływający gazoport LNG w Zatoce Gdańskiej), wymagające także rozbudowy infrastruktury przesyłowej, to marnowanie pieniędzy. Tymczasem nowych bloków gazowych już mamy sporo (m.in. we Włocławku, Płocku, Stalowej Woli), a w planach kolejne – Dolna Odra (1400 MW!), Grudziądz, Gdańsk, Ostrołęka, Kozienice. Nowy rząd będzie musiał zdecydować, czy chce naszego dalszego uzależnienia od gazu, czy może warto te pieniądze przekierować na inne rozwiązania. Np. na rozbudowę magazynów energii, czyli potężnych zespołów akumulatorów, w których można gromadzić prąd, gdy jest go nadmiar, i zużywać, gdy zaczyna brakować. Magazynem energii może być też wodór produkowany przy użyciu nadwyżek energii elektrycznej.

Horyzontem nie jest koniec kadencji

Z energetyką jest ten problem, że tu nic nie da się zrobić z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Tu horyzontem jest nie koniec kadencji Sejmu i przyszłe wybory, ale odleglejsze terminy. Trzeba brać pod uwagę zmiany technologiczne, bilans surowcowy, politykę energetyczno-klimatyczną UE. Także zmiany w popycie na energię i coraz większą uwagę, jaką ustawodawcy i konsumenci przykładają do tego, jaka energia została użyta do produkcji dóbr i usług. Nagłe zmiany, których świadectwem był nieustanie zmieniany dokument Polityki Energetycznej Polski do roku 2040 (PEP2040), powodują, że ta stara łajba jest rozhuśtana i nabiera wody. Także skrajne upaństwowienie energetyki, stworzenie pionowo zintegrowanych koncernów – obsesja rządu PiS, też nie sprzyja dostosowywaniu się energetyki do zmieniających się realiów. Pytanie: czy nowy rząd odważy się rozbić państwowe monopole i otworzyć szerzej energetykę na zagraniczne inwestycje?

Donald Tusk, gdy w 2007 r. zaczynał pierwszą kadencję w roli premiera, powiedział kiedyś, że nie przypuszczał, że rola szefa rządu polega głównie na zajmowaniu się sprawami… CO2. Trwały wówczas unijne negocjacje Pakietu Energetyczno-Klimatycznego obejmującego Europejski System Handlu Emisjami (EU ETS), kluczowy dokument wspólnotowego rynku energii. Być może będzie miał dziś déjà vu, gdy zorientuje się, ile problemów energetycznych spadnie na niego i jego rząd.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Gra w Zielony Ład. W tym gorącym sporze najbardziej szkodzi tępa propaganda

To dziś najważniejszy i najbardziej emocjonalny unijny spór, w którym argumenty rzeczowe mieszają się z dezinformacją i tępą propagandą.

Edwin Bendyk
07.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną