Spośród świąt, jakie przywędrowały do nas w ostatnich latach zza Oceanu, obok Halloween czy walentynek najlepiej przyjął się Black Friday, czyli „czarny piątek”. Po polsku ta nazwa brzmi dość ponuro, wszyscy więc używają jej anglojęzycznej wersji, bo to weselej i bardziej światowo. Dbają o to szczególnie handlowcy, to w końcu ich dzień. Black Friday można nazwać dniem wkręcania konsumentów i nakłaniania do zakupów za wszelka cenę. Może nawet nie za wszelką, ale za cenę promocyjną, wyjątkowo obniżoną.
Czytaj także: Black Friday po polsku, zrobieni na czarno. Polacy kochają rabaty, więc czemu nie ma euforii?
Psychomanipulacja i fizjologia
Działa tu prosty mechanizm psychomanipulacji z podręcznika psychologii konsumenckiej. Cena jest rzeczą, na którą zawsze zwracamy uwagę w pierwszej kolejności. Więc jeśli sprzedawca odpowiednio przekieruje naszą uwagę na to, jak okazyjnie możemy dokonać zakupu, odnosi sukces. Choć często dla nas jest to zysk pozorny. Trochę jak w tym dowcipie: na czym polega promocja? Na tym, że za pół ceny kupujemy to, czego w normalnych warunkach nie wzięlibyśmy nawet za darmo. Ale to już zbadano na poziomie fizjologicznym – gdy jakąś cenę uznamy za korzystną, a sprzedawca zbuduje atmosferę, która sprawi, że poczujemy, że teraz albo nigdy, wydziela się adrenalina i aktywuje w mózgu obszar nagrody, czyli doznajemy uczucia przyjemności. Jeśli nie zostanie to zablokowane przez mechanizm krytycznego myślenia, łatwo wówczas o uzależnienie, czyli zakupoholizm.