Na ćwierćfinale zakończyły siatkarki występy w Paryżu. Przegrały z USA 0:3 (22:25, 14:25, 20:25). Tylko w trzecim secie postawiły się broniącym tytułu Amerykankom. Jak ocenić ten występ?
Kadra Lavariniego. Urosła, cieszmy się
Przed igrzyskami nasza drużyna wygrywała ze Stanami Zjednoczonymi, ale mistrzynie z Tokio pokazały, że drzemią w nich olbrzymie olimpijskie możliwości. Ta porażka to nie wstyd, chociaż szkoda, że przez większość czasu Polki sprawiały wrażenie zagubionych. Perspektywa walki o medale być może je przytłoczyła. Po meczu dowiedzieliśmy się, że grę w kadrze kończy kapitalna rozgrywająca Joanna Wołosz.
Szkoda przegranej, z drugiej strony jedna czwarta finału to osiągnięcie. Przecież nasze siatkarki pojechały na turniej olimpijski pierwszy raz od 16 lat. Wtedy, w Pekinie, grały tak wybitne zawodniczki jak Katarzyna Skowrońska czy Małgorzata Glinka. Potem kobieca siatkówka przez lata nie mogła wyjść z cienia męskiej reprezentacji, bez końca wspominaliśmy tytuły „Złotek”. A w pewnym momencie więcej się mówiło o złej atmosferze, buntach w kadrze niż samych występach.
W tej sytuacji prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Sebastian Świderski postawił na Stefano Lavariniego. Odważny Włoch nie przestraszył się zadania i zdecydowanych decyzji kadrowych, a przy tym był bardzo oszczędny w komentarzach. Szybko widać też było postępy na boisku. Nagle potęgi w tej dyscyplinie okazywały się nie tak straszne, jak nam się wydawało. Polki rosły indywidualnie i jako zespół. Awans olimpijski był wynikiem konsekwentnej budowy drużyny.
W Paryżu dobry mecz z Japonią (jeden stracony set), planowe 3:0 z Kenią i porażka ze świetną Brazylią (jeden zdobyty set) to bilans gier, który dał przepustkę do ćwierćfinału. I trzeba się cieszyć.
Kadra Grbića: klasowa, osłabiona
Kadry Lavariniego już w Paryżu nie zobaczymy, ale kadrę Nikoli Grbicia – tak, i to w dwóch meczach. Najpierw z Amerykanami o finał, a potem o medal – oby złoty, a przynajmniej brązowy. Kilka miesięcy temu mogliśmy być prawie spokojni o świetny występ. Wydawało się, że Serb zestawił drużynę, która tylko w żartach będzie mówić o klątwie ćwierćfinałów olimpijskich. Później zaczęły się pojawiać mniejsze i większe wątpliwości. Sam Grbić asekurował się w prognozach. Bo można ciężko pracować, niczego nie zaniedbać, a jednak to nie zawsze wystarcza. Zwłaszcza w takiej grze jak siatkówka.
Niepokój wzbudzała słabsza forma wielu dotychczasowych pewniaków, czasami przez kontuzje (choćby Aleksandra Śliwki). Trener długo zwlekał z ogłoszeniem ostatecznego składu kadry. Do tego w pierwszym spotkaniu w Paryżu z Egiptem Tomasz Fornal nieszczęśliwie zderzył się z przeciwnikiem pod siatką i nie wiadomo było, czy zdąży się wykurować na decydujące starcia.
Dla tak klasowej drużyny jak Polska olimpijski ćwierćfinał to właściwie obowiązek, ale potem… pięć razy z rzędu okazał się nie do przejścia. W Paryżu na ich drodze stanęli Słoweńcy. Niepokój o wynik był uzasadniony, bo ostatni grupowy mecz z Włochami nie był, delikatnie mówiąc, popisem polskich siatkarzy. A jednak zobaczyliśmy kadrę odmienioną. Od pierwszych piłek widać było olbrzymią determinację polskiej szóstki, byli po prostu lepsi od Słoweńców, z którymi zawsze grało się im trudno. Skończyło się na 3:1, ale spokojnie mogło być zwycięstwo do zera. Klątwa przestała działać? Nie w tym rzecz. Nasi siatkarze po prostu pokazali, na co ich stać. Są aktualnymi wicemistrzami świata i mistrzami Europy.
Po 44 latach Polska jest wśród czterech najlepszych drużyn na olimpiadzie. Dobry nastrój popsuła nam kontuzja klasowego środkowego Mateusza Bieńka. Dziś już wiadomo, że dla niego igrzyska się skończyły. To duża strata. Oby nie zdecydowała o wyniku półfinału, w którym Polacy spotkają się z Amerykanami. Mecz w środę o godz. 17.